Sort:  

Miałem fenomenalnych historyków od podstawówki, poprzez gimnazjum, po liceum. Ludzi z pasją, lepszą lub gorszą charyzmą, ale fachowców nie zadowalających się powtarzaniem formułek z podręcznika, zmuszających do historycznego dłubania. W liceum jedna lekcja wypadła z młodziutką nauczycielką historii, która kazała przepisywać (!) podręcznik, a tak ciekawy temat jak wojny Rzeczpospolitej w w XVII w. zarżnęła trzy-kolumnową tabelką, chyba wyjętą z jakiegoś kompendium, którą mieliśmy przerysować. Byłem wtedy po kilku edycjach konkursu "Dzieje żołnierza i oręża polskiego", z czego okres od Obertyna do Dubienki miałem na takim poziomie, że absolwentkę historii uniwersytetu w Słupsku mogłem pożreć, czego przez wrodzoną uprzejmość nie zrobiłem. Wielka w tym zasługa mojej mamy, która przygotowywała mi notatki z książek choćby Mariana Kukiela. Polonistki też były bardzo dobre, mimo braków w wiedzy, lekkie pióro gwarantowało mi piątki na luzie, wspaniałe kobiety. Pisanie szlifowałem przy kutnowskim poecie, miłośniku m.in. Hrabala, nieodżałowanym Arturze Fryzie, polecam jego teksty, są piękne. Dużo uczyłem się sam, nauczycielskie dziecko, w którym mama polonistka i dziadek humanista (bez matury) rozbudzali ciekawość świata i przyjemność czytania.

Studia na kierunku stosunki międzynarodowe to bardziej lekkie zdawanie egzaminów i godziny picia w wesołej kompanii, głównie to drugie. Ale z oferty Uniwersytetu Warszawskiego wyciągnąłem perełki tj. zajęcia z specem od wojskowości nowożytnej prof. Nagielskim, fenomenalnym sowietologiem prof. Wieczorkiewiczem, obdarzonym znakomitym darem opowiadania prof. Nowakiem (zajęcia z historii piractwa i ludu Baganda) czy fachowcem od historii Południowej Afryki prof. Leśniewskim. I to było intelektualnie cudowne, powinienem iść na historię, ale stosunki mnar. wydawały się bardziej praktyczne (a gówno są praktyczne, jeśli nie jesteś pasjonatem i w miarę wcześniej nie zaczepisz się w jakimś NGO, czasopiśmie czy jednostce państwowej zajmującej się tymi zagadnieniami). Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że znam losy admirała Rożestwienskiego lepiej niż zasady ONZ, także kiszka, drodzy internacjologowie.

Wniosek jest prosty jak cytat Laski z "Chłopaki nie płaczą" - znajdź to, co lubisz, i rób to. Powiedział pracownik supportu w firmie IT tworzącej oprogramowanie bukmacherskie. Ale już serio, szkolnictwo powinno w mojej opinii primo non nocere, jak moje dziecko będzie miało tróje z matematyki, ale opowie mi z wzruszeniem o wierszu Apollinaire'a albo tróje z polskiego, a będzie opowiadać o czarnych dziurach, przytulę do serca tym mocniej. Zrażenie go do poznawania świata i chłonięcia wiedzy, jeśli z mojej winy, uznam za życiową klęskę, z winy szkoły, za wielką krzywdę, ale nie sądzę, że to drugie jest możliwe bez tego pierwszego.

To prawda - ucząc się i studiując spotkałam wspaniałe osobowości, prawdziwych mistrzów, za którymi chce się podążać. Jest to cenna rzecz na całe życie.

Niestety były też żywe antytezy nauczycielstwa. Na szczęście nie tak liczne i nie tak skuteczne, aby szkód przez nie poczynionych nie dało się naprawić. Dziś nie wiem, jak to możliwe, że podczas lekcji fizyki, na której nie zachodził żaden przepływ informacji od nauczyciela do uczniów siedzieliśmy w strachu i z pospuszczanymi głowami. Zadania, które mieliśmy rozwiązywać znowu rozwiązaliśmy źle i naszą winą było, że nie potrafimy sprostać nieokreśonym nigdy oczekiwaniom nauczyciela.

Zgadzam się, że szkoła może ciężko przewinić wobec dziecka lub młodego człowieka, ale nie jest w stanie złamać jego naturalnej chłonności i potrzeby samorealizacji, jeżeli wcześniej nie zrobi tego ktoś znacznie bliższy i o silniejszym oddziaływaniu na młodą psyche.

Zgadzam sie chociaż z pewnym "ale". Myślę, ze najlepszym system byłby taki, który wprowadzałby studia płatne, ale z obowiązkowymi miejscami dla najuboższych i najzdolniejszych. Faktem jest niestety to, że w naszym kraju nadal modne jest ukrywanie dochodów stąd znam sporo osób z dobrze sytuowanych rodzin, które łapały sie na stypendia socjalne bo rodzice nie wykazywali dochodów. No ale to powinno sie z biegiem czasu zmienić.
Co do bibliotekoznawstwa to jeśli mieliście o tym na studiach, to pewnie dobrze pamiętasz, jak wyglądał system szkolenia pracowników bibliotek w PRLu. I o dziwo uważam, że był on znacznie lepszy niż ten współczesny.
W kwestii mojego jednego "ale" - wydaje mi się, że studia powinny jednak dawać chociaż troche tak zwanej "leserki". Przynajmniej jeśli chodzi o studia humanistyczne to możliwość wyżycia się na różnego rodzaju imprezach (w znaczeniu zjazdach, konferencjach, wycieczkach, spotkaniach klubów, a nie dyskotekach) otwiera umysły znacznie bardziej niż ciągłe kucie.
I tak na koniec - mój brat pracuje w edukacji powiązanej w pewnym sensie z resocjalizacją. I niestety od rozmów z nim mam bardzo złe zdanie o szkole. Może to kwestia państwówek, bo z kolei te prywatne robią na mnie coraz lepsze wrażenie?

Uważam, że w zupełności wystarczy kilka stypendiów dla najlepszych na danym kierunku. Stypendia dla najuboższych to pole do nadużyć. Jak minione czasy punktów za pochodzenie i "adoptuj mi pan syna" ze "Zmienników". :)

Tak, system kształcenia bibliotekarzy-praktyków chyba był lepszy. Jednak siłą rzeczy trzeba poszukiwać nowego modelu, bo dużo się zmieniło - biblioteka jako trzecie miejsce, nowe aspekty udostępniania informacji.

Tak właśnie widzę studiowanie, gdy naprawdę zainteresowani i uzdolnieni studenci znajdą się na danym kierunku. Oni raczej nie będą musieli "orać" od rana do nocy nad książkami, tylko zaktywizują się w projektach, wymianach studenckich. No i studia to nie klasztoro-więzienie - na zwykłe imprezy zapewne znajdzie się trochę czasu. :)

Różne są szkoły, różni nauczyciele. Szkoły prywatne mają dobrą renomę, ale trzeba pamiętać, że zarówno uczniowie jak i kadra w tych placówkach podlegają selekcji. Rejonowa podstawówka ma dzieci "jak lecą" i zazwyczaj paru nauczycieli, którzy w przekonaniu o własnej nieomylności trwają do emerytury (albo i dłużej - bo lata przed przejściem na emeryturę to zazwyczaj czas, kiedy nauczyciel zarabia najlepiej w całej karierze).

Sprostuję tylko, że chodziło mi o miejsca dla najzdolniejszych wśród uboższych, a nie stypendia za samoo bycie ubogim.

To prawda, że wartość dyplomu spadła straszliwie. Nie umiem natomiast tak jednoznacznie opowiedzieć się za studiami płatnymi. Obok uczniów wybijających się już w szkole średniej (którzy mogliby uzyskać stypendium) jest cała rzesza uczniów "ocenowo" średnich, którzy nie mogliby liczyć na takie wsparcie. Znam wiele osób, które w szkole czy na studiach były najwyżej średniakami (bo np. mieli problem ze "sprzedaniem" swej wiedzy na ocenę), jednocześnie są świetnymi profesjonalistami w swoich dziedzinach.
A nawiązując do systemu edukacji, szczególnie na niższych szczeblach - mam o nim złe zdanie. Owszem, szkoła jest przywilejem, natomiast wciąż jest kładziony nacisk na wkuwanie, a nie myślenie. Ogromna ilość wzorów (chemia, fizyka, matematyka), szczegółowa budowa tkanek, rozbiór zdania... po co??? To nie jest wspieranie indywidualnych talentów dziecka. Ja nie wymagam od synów dobrych ocen ze wszystkiego. Po przerobieniu z jednym z nich części gimnazjalnego materiału z chemii, biologii i fizyki stwierdziłam wprost, że dla mnie 80% materiału w tych książkach jest zbędna na tym poziomie edukacji. Fajnie, jak będzie mieć dobre oceny z tych przedmiotów, ale dla mnie wystarczy tyle, żeby je zdał. Niech się skupi na tym, co go naprawdę interesuje i tam kieruje swój czas i energię. W tym systemie uczeń jest wciąż wartościowany i klasyfikowany poprzez swoje oceny, także niestety przez wielu rodziców. Jakby to było jedyne kryterium jego wartości.
ps. byłam prymusem i uważam, że żadnych z korzyści z tego nie mam - wręcz przeciwnie. A zostało mi po tym ślepe dążenie do perfekcji i wewnętrzny przymus, by zasłużyć na dobrą ocenę, choć już dawno mnie w szkole nie widzieli.

To jeszcze trochę potrwa. Ciągle jest sporo nauczycieli, dyrektorów i rodziców na stawionych "na wyniki" w tym najdurniejszym możliwym sensie - wyrażonym cyferkami. W mojej miejscowości wraz ze zmianą dyrektora szkoły nastąpiła wyraźna zmiana, choć i wcześniej widać było, że wielu nauczycieli ma już inne podejście i pracuje dla uczniów, a nie dla siebie i "swojego najważniejszego na świecie przedmiotu".
Ja jestem dobrej myśli - udało się odejść od lania linijką po łapach i stania w kącie, uda się odejść od nauczycielskiego "przedmiotocentryzmu" w kierunku budowania świadomości mocnych stron ucznia i wspierania go w rozwijaniu zainteresowań. :)

Też nieraz się nad dostępem do studiów zastanawiałam i myślę, że to egzamin wstępny powinien być tak skonstruowany, aby wyławiać osoby z potencjałem - nie miałaby wtedy kompletnie znaczenia słaba ocena z chemii czy geografii w gimnazjum, jeżeli chłopak od pierwszego rzutu oka wie, o co chodzi na schemacie elektrycznym albo sam konstruuje własne urządzenia. I to on mógłby uzyskać stypendium, a nie uczeń z piątkami i szóstkami, który nie odróżnia opornika od kondensatora.

Tak, z jednej strony sporo zależy od kadry a z drugiej od samego systemu, bo nawet najlepsi nauczyciele są "skrepowani" programem itd.
Zmiana systemu oceniania bardzo by się przydała, żeby był bardziej wielowymiarowy, sprawdzał nie tylko suchą wiedzę ale i potencjał.
Cieszę się, że odchodzimy od bicia - w szkole i w domu. Pamiętam do tej pory, jak w I klasie podstawówki mój kolega dostał od nauczycielki linijką po rękach. Byłam przerażona, czułam złość i okropny wstyd. Jak sobie pomyślę teraz o tym, to mnie krew zalewa.

Poruszyłaś bardzo ważny i trudny temat. W tej chwili trwają prace nad wprowadzeniem nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Będą bardzo, bardzo duże zmiany.
Też uważam, że studia wyższe powinny być elitarne.

Mój promotor na seminariach wspominał nam, że pracuje w jednej z komisji opiniujących. Będzie sporo zmian i to dość znaczących, choć w moim odczuciu do tych ruchów ministerstwo zostało zmuszone przede wszystkim przez niż demograficzny. Czy uda się przy okazji zbudować etos naukowca i nauki polskiej, dobry wizerunek abosolwenta? Zobaczymy. Mam nadzieję, że tak.

Ta ustawa to ściema. Słuchałem na rozpoczęciu roku jakiegoś posła, który czytał list premiera Gowina w tej sprawie. Pomijąc to, że żadna ustawa nie zmieni mentalności ludzi, a w tym tkwi problem.

Uważam, że studia powinny być elitarne, ale opłata tego nie zmieni, a tylko może zniszczyć kariery wielu osobom, które jeszcze nie do końca odkryły swoje powołanie. Bo mało jest raczej osób, które idąc na studia zakładają od razu robienie doktoratu i kariery naukowej. Najpierw trzeba ten kierunek poznać.

Kiedyś studia też były darmowe, a jednak elitarne.
Sądzę, że wystarczyłoby wprowadzenie egzaminów na studia.
Zmiana też musi nastąpić przede wszystkim w mentalności ludzi.
Aktualnie jest parcie na to, że trzeba mieć wyższe wykształcenie, nie ważne jakie, bo inaczej człowiek jest nic nie warty i można go poniżać, a jak się ma dyplom, to już jest "PAN INŻYNIER", "PANI MAGISTER".
Cieszę się, że w IT jednak zdecydowana większość firm ceni sobie wiedzę i znam przypadki, że przyjmują osoby nawet bez matury. Oczywiście oprócz korporacji, ale takich instytucji nie uwzględniam.

Ciekawa dyskusja wyszła. Widzę, że dla wielu osób ważne jest odzyskanie wartości dyplomu, elitarność i etos nauki. Budujące.

No cóż - naukowcy, rektorzy uczelni się wypowiedzieli, a politycy zdecydują.

Ja odbieram sytuację z tym parciem na wyższe wykształcenie jako coś totalnie irracjonalnego, bo niby papier trzeba mieć, ale i z tym papierem absolwent jest niejednokrotnie poniżany i wyśmiewany, jeżeli podejmie pracę poniżej kwalifikacji lub w innym zawodzie. Powiedziałabym, że nawet właśnie z takim wykpiwaniem tytułu zawodowego częściej się spotykam, niż z docinkami, że ktoś nie ma wyższego wykształcenie, ale może to być odczucie subiektywne i uwarunkowane środowiskowo.

Jak najbardziej się zgadzam z tym, że studia powinny być płatne, jak w USA Tam aby sfinansować można wsiąść kredyt a najwybitniejsi mają stypendia. Wtedy ludzie będą studiować dla zdobycia wiedzy, a nie papierka czy mile spędzenia paru lat.

Na pewno jest problem z za dużą powszechnością studiów, ale branie przykładu z USA to moim skromnym zdaniem zły krok. Dostęp do wiedzy powinien być swobodny dla chętnych, a nie płatny. Rozwiązaniem byłoby podwyższenie wymagań merytorycznych tak, by najbardziej ambitni się dostawali na uczelnie i zdawali, a reszta odpadała, a nie podnoszenie poprzeczki finansowej - ambitni niekoniecznie będą tymi których stać na studia. Zdolna dziewczyna z biednego domu pójdzie do pracy w markecie, żeby pomóc chorej matce. Bogaty lecz niezbyt odpowiedzialny facet pójdzie sobie za to na studia, by mieć "papier".

Moim zdaniem stypendia dałyby szansę osobom niezamożnym. Nie demonizowałabym odpłatności za studia. Poza nielicznymi stypendiami państwowymi nic nie stałoby na przeszkodzie, aby stypendia finansowały również różnego typu organizacje czy prywatni sponsorzy.
Ludzie z biednych domów, z chorym rodzicem, zazwyczaj nie idą na studia, bo blokadę mają przede wszystkim we własnych głowach - i tak dzieje się już teraz, gdy studia dzienne są bezpłatne.
Chodzi mi również o to, żeby sito egzaminacyjne nie miało elastycznych oczek - studenci mają płacić za studia a jednocześnie spełniać wszystkie wymagania zaliczenia kolejnych przedmiotów i semestrów. To jest właśnie dzisiejsza patologia, że w wielu szkółkach wyższych praktycznie kupuje się dyplom, a wykładowcy przepychają i dają po 10 szans zaliczenia.

nic nie stałoby na przeszkodzie, aby stypendia finansowały również różnego typu organizacje czy prywatni sponsorzy.

Stypendia to jest jakiś argument, natomiast nadal kluczowym czynnikiem filtrującym jest tutaj nie zaangażowanie, wiedza i inteligencja, ale zasoby finansowe (czy to studenta czy jego sponsora).

I dlaczego ktoś zdolny ma polegać na łasce lub niełasce prywatnych sponsorów? Dla mnie to absurd. Ilu z pośród biednych i chętnych do nauki obejmie jakieś stypendium a ilu nie? Tak jak pisze @wadera - nie każdy jest aż tak wybitny by załapać się na stypendium. Edukacja społeczeństwa w kraju to sprawa na tyle istotna, by nie była zależna od prywatnych funduszy finansowych.

Ludzie z biednych domów, z chorym rodzicem, zazwyczaj nie idą na studia, bo blokadę mają przede wszystkim we własnych głowach - i tak dzieje się już teraz, gdy studia dzienne są bezpłatne.

Czy ja wiem. Nie widzę dowodu na to anegdotyczne stwierdzenie. Sam słyszałem wręcz przeciwny "dowód anegdotyczny" od jednego nauczyciela szkoły średniej i jednego wykładowcy - mianowicie mieli oni teorię, że ich podopieczni z biednych miejscowości poza miastem są bardziej pilni, gdyż doceniają szansę nauki i jednocześnie wybicia się z biedy, w przeciwieństwie do tych bogatszych i mieszkających w centrum miasta.

praktycznie kupuje się dyplom, a wykładowcy przepychają i dają po 10 szans zaliczenia

Tak, dokładnie, to jest sedno problemu. Łatwość w dostania się na studia, ale również i w zdaniu ich bez wysiłku. Być może gdyby tutaj było odpowiednio trudno przejść z semestru na semetr, to nie potrzeba by ani zwiększać wymagań wejściowych, ani wymagać pieniędzy.

Masz rację z zastosowanym przeze mnie uogólnieniem, "dowodem anegdotycznym", jednak nie zaprzecza on temu przytoczonemu przez nauczyciela. Są ludzie z małych miejscowości, niezamożnych domów, którzy od najmłodszych lat w domu słyszą "ucz sie", "studia to szansa" i zazwyczaj są pilni i bardzo pracowici. Są też tacy, którzy słyszą "idź do pracy", "zarabiaj" i to ze wskazaniem, że na przykład w lokalnej fabryce można wyciągnąć 2,5 tysiąca bez żadnej szkoły, więc po co przedłużać naukę.

Może masz rację, być może wystarczająco gęste sito egzaminacyjne wystarczyłoby, żeby tytuł zawodowy czy naukowy to znów było coś. Jednak wydaje mi się, że współczesne silnie konsumpcyjne społeczeństwo znacznie wyżej ceni coś, co ma wartość wyrażoną poprzez określone kwoty.

Mam jeszcze jedną anegdotę - zagadkę. W zasadzie trochę na poparcie Twojego stanowiska. :)
W mojej miejscowości dzieci mogą uczęszczać na bezpłatne zajęcia sportowe organizowane przez gminny klub albo na płatne zajęcia prywatne - inny człowiek organizuje, dyscyplina ta sama, zaczynają trenować bodajże sześciolatki. Zagadka dwuczęściowa. 1. Które zajęcia cieszą się większą popularnością wśród rodziców (to głównie rodzice decydują w tym przypadku)? 2. Która grupa ma więcej sportowych sukcesów?

jednak nie zaprzecza on temu przytoczonemu przez nauczyciela

Tak, zdecydowanie. Z mojej strony to też dowód anegdotyczny. Dlatego właśnie nie wiem co o tym myśleć, bo nie zdziwiłbym się gdyby było tak jak Ty mówisz, ale nie zdziwiłbym się też gdyby było tak jak mówił ten nauczyciel którego znam. Trudno powiedzieć.

Zagadka dwuczęściowa. 1. Które zajęcia cieszą się większą popularnością wśród rodziców (to głównie rodzice decydują w tym przypadku)? 2. Która grupa ma więcej sportowych sukcesów?

Hm, rodzice wolą te płatne, ale większe sukcesy mają te bezpłatne? Bo to na bezpłatne idą dzieciaki które naprawde chcą ćwiczyć daną dyscyplnię, a na płatne idą dzieciaki których rodzice, zapewnie nie najbiedniejsi, wysyłają na "zajęcia dodatkowe", w ramach wciskania dziecku na siłę "rozwoju"?

Czy źle zinterpretowałem?

Edukacja społeczeństwa w kraju to sprawa na tyle istotna, by nie była zależna od prywatnych funduszy finansowych.

Miałam się odnieść jeszcze do tego zdania. Tak! Jest to sprawa bardzo istotna, ale uważam, że wiedzę i umiejętności umożliwiające prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie uczniowie powinni zdobyć w obecnie zaprowadzonym systemie do końca ósmej klasy. Dlatego moim zdaniem program naładowany postaciami historycznymi, datami, lekturami, których uczniowie nie rozumieją (bo "Quo vadis to nie jest lektura, która odpowiadałaby poziomowi rozwoju czytelniczego ucznia klasy VII), rozmnażaniem grzybów, to kompletna pomyłka. Owszem, wiedza o świecie i kraju, biologia człowieka (z jej najważniejszymi aspektami - ogólnie edukacja prozdrowotna), ale przede wszystkim czytanie ze zrozumieniem, umiejętność zdobywania potrzebnych informacji i podstawy ekonomii.

Kolejny etap edukacji bezpłatnej (do matury lub uzyskania zawodu) powinien dawać uczniom kompetecje umożliwiające odnalezienie swojego miejsca na rynku pracy i potencjał usamodzielnienia się.

Racja, brzmi to bardzo sensownie. Jedyne co miałbym do dodania, to czy nie sądzisz, że w tym podziale edukacji bezpłatnej na "wiedzę potrzebną do funkcjonowania w społeczeństwie" oraz "wiedzę potrzebną do znalezienia miejsca na rynku pracy" warto by jeszcze wprowadzić "wiedzę umożliwiającą rozwój intelektualny"? Nie wiem jak to nazwać. Chodzi mi o to, że oczekiwałbym po podstawowej edukacji czegoś więcej niż podstaw które pozwolą by taki człowiek poszedł do pracy, czegoś co sprawi że będziemy mieli więcej ludzi nauki, rozwijających technologię i naukę.

A może wystarczy ta wiedza podstawowa, bo kto będzie zmotywowany do zgłębiania nauki dalej i tak będzie ją zgłębiał? Nie wiem.

Tak, racja, może zbyt oględnie zabrzmiało to "zdobywanie potrzebnych informacji" na poziomie podstawowym. Choć teraz tak naprawdę dostęp do informacji pozwala samodoskonalić się na dowolnym polu.
Powoli stawia się na indywidualizację nauczania. Mam nadzieję, że między innymi zbadanie mocnych stron ucznia, na którym ta indywidualizacja jest opierana, pozwoli nastolatkom rozwijać się zgodnie z talentami.

Czytałem trochę o edukacji wyższej w USA - niestety nie jest ona tak doskonała jak by się mogło wydawać. Jest wręcz pełna patologii, takich jak na przykład tak zwane uczelnie zarobkowe - czyli firmy nastawione właśnie na produkowanie nic nie wartych papierków i na masową skalę wykorzystywanie dźwigni kredytów studenckich. Na takich uczelniach studiują właśnie najubożsi - biorąc kredyty studenckie, które potem spłacać będą przez kawał swojego życia. Tacy ludzie wywodzą się ze środowisk, w których nie ma ludzi z wyższym wykształceniem i wiedza o tym jak funkcjonuje ten system praktycznie nie istnieje. A uczelnie zarobkowe wykorzystują różne wręcz nieetyczne (czasem i nielegalne) metody by zwiększać skuteczność marketingową. Wiem, że w USA jest kilka najlepszych na świecie uczelni, ale jest też sporo właśnie takich uczelni, które w zasadzie wykorzystują ludzi.

Kolejnym problemem jest wypaczony system rekrutacji, który powoduje, że bardzo trudno dostać się na studia bez dodatkowych kursów przygotowawczych. Jest cały przemysł przygotowujący uczniów szkół średnich do etapu rekrutacyjnego na uczelnie wyższe. Oczywiste jest, że te kursy nie są tak drogie jak same studia, ale dla ludzi z biedniejszych warstw społecznych te kilkanaście tysięcy dolarów to wydatek na który nie mogą sobie pozwolić.

No i właśnie wysokość opłat za studia wciąż rośnie. W latach 1985 - 2013 koszty szkolnictwa wyższego wzrosły o ponad 500% (np. budowa coraz bardziej luksusowych kampusów) co jest bardzo silnie powiązane ze wzrostem wysokości czesnego.

Bardzo ciekawy wpis - materiał na ripostę lub odrębny artykuł.
Uważam, że kalkowanie systemu amerykańskiego to też nie byłaby dobra droga.
Piszesz o marketingu uczelni, przemyśle kursów - wydaje mi się, że dość dobrze oddaje to istotę problemu. W USA osią systemu edukacji wyższej stał się pieniądz, zarabianie, biznes. W polskich warunkach, gdzie największą renomę mają uczelnie państwowe jest szansa, że etos nauki, etyka zawodowa osób odpowiedzialnych za organizację kształcenia mogłby zapobiegać tego typu skrzywieniu. Ale czy zapobiegnie?

Wydaje mi się, że cały wachlarz kierunków i szereg uczelni, które dotąd były otwarte na oścież (powoli się to zmienia - przyjęcia na niektóre kierunki są obcinane o połowę) nie usprawiedliwia potencjalnego kandydata na studia wyższe od podjęcia złej decyzji co do swojej przyszłości. Stereotyp studenta-imprezowicza ma właśnie źródło w takich osobach, ale wydaje mi się, że problem leży znacznie głębiej. Wszystko zależy od zdrowego rozsądku, wychowania i odpowiedniego przemyślenia co się chce robić w życiu. Nie każdy musi iść na studia. Znam osoby, które poszły do pracy zaraz po technikum, są znakomitymi fachowcami, a o ich zarobkach mogę sobie co najwyżej pomarzyć. Oni nawet nie myślą o studiach. Można sobie zadać pytanie: dlaczego im się udało? Myślę, że podjęli spore ryzyko. I tak naprawdę każdy z nas podejmuje to ryzyko. Każda decyzja jest powiązana z odpowiedzialnością, zwłaszcza taka, która wiąże nas na 3 lub 5 lat.

W kraju działa GUS, więc nie powinno być najmniejszych trudności z określeniem ilu absolwentów rocznie powinno produkować bibliotekoznawstwo, ilu farmacja, ilu administracja.

Błąd, państwo czy GUS nie powinny w żaden sposób określać ilu potrzeba fachowców z wykształceniem wyższym - precz z gospodarką centralnie planowaną, niech określa to popyt i podaż! Niech każdy studiuje co chce i jak chce - za własną kasę. I skąd przeświadczenie, że studia mają pompować fachowców? Co z filozofią? Co z studiowaniem dla SAMOROZWOJU?

Sam studiowałem, ale nie wytrzymałem do inżyniera. O ile studia w niektórych zawodach są dużo warte i wymagane, to te moje były kompletnie bezsensowne - absolutnie zmarnowane 3 lata życia które mógłbym wykorzystać znacznie lepiej, ucząc się z książek i w praktyce, nie walcząc z uczelnianym monolitem.
Zmarnowałem też kilka lat w technikum - szkoda, że w czwartej, ostatniej klasie miałem więcej doświadczenia i obycia zawodowego niż część nauczycieli.

Gigantycznym problemem jest traktowanie studiów jak zawodówki i mylne przeświadczenie, że studia trzeba zrobić, bo bez studiów pracy nie ma i łojezu. Jakoś koło 1\4 ludzi na rynku pracy ma cholerne studia, na ogół niepotrzebnie.

Cytując najwybitniejszego Izraelczyka polskiego pochodzenia - STUDIA W POLSCE GÓWNO

Zgadzam się całkowicie, że czas zmianić przekonanie, jakoby studia były przepustką do sukcesu. Najbogatszy człowiek w mojej gminie ma ukończoną zawodówkę, a rozkręcił biznes o jakim absolwenci i absolwentki zarządzania mogą ewentualnie pomarzyć.

Idea studiów dla samorozwoju wydaje mi się pozostająca w całkowitej zgodzie z dzisiejszymi studiami zaocznymi. Rozumiem, że ktoś chciałby na przykład studiować historię, którą ubóstwia, a zarabiać w życiu na sprzedaży części samochodwych. Gorąco pochwalam i przyklaskuję!
Oczywiście jest też opcja, że ktoś chce dla samorozwoju studiować dziennie - czemu nie.
Dane GUS mogłyby być wykorzystywane do określania liczby stypendiów państwowych dla danego kierunku. Do tej idei nie jestem jakoś mocno przywiązana, więc szczególnie dziękuję za głos w dyskusji. Z drugiej strony miło byłoby, aby takie informacje istniały w świadomości ludzi, którzy idą na studia stricte pod kątem zdobycia zawodu.

bowess... wiele ciekawych artykułów u Ciebie. Zapraszam do zapoznania się z moimi wpisami. Myślę, że mogą Cię zainteresować. Pierwszy już opublikowany :D Pozdrawiam serdecznie! :)

Congratulations @bowess! You have completed some achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :

Award for the number of upvotes

Click on any badge to view your own Board of Honor on SteemitBoard.
For more information about SteemitBoard, click here

If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

Upvote this notification to help all Steemit users. Learn why here!

Coin Marketplace

STEEM 0.18
TRX 0.16
JST 0.029
BTC 62204.66
ETH 2437.96
USDT 1.00
SBD 2.64