Zgadzam sie chociaż z pewnym "ale". Myślę, ze najlepszym system byłby taki, który wprowadzałby studia płatne, ale z obowiązkowymi miejscami dla najuboższych i najzdolniejszych. Faktem jest niestety to, że w naszym kraju nadal modne jest ukrywanie dochodów stąd znam sporo osób z dobrze sytuowanych rodzin, które łapały sie na stypendia socjalne bo rodzice nie wykazywali dochodów. No ale to powinno sie z biegiem czasu zmienić.
Co do bibliotekoznawstwa to jeśli mieliście o tym na studiach, to pewnie dobrze pamiętasz, jak wyglądał system szkolenia pracowników bibliotek w PRLu. I o dziwo uważam, że był on znacznie lepszy niż ten współczesny.
W kwestii mojego jednego "ale" - wydaje mi się, że studia powinny jednak dawać chociaż troche tak zwanej "leserki". Przynajmniej jeśli chodzi o studia humanistyczne to możliwość wyżycia się na różnego rodzaju imprezach (w znaczeniu zjazdach, konferencjach, wycieczkach, spotkaniach klubów, a nie dyskotekach) otwiera umysły znacznie bardziej niż ciągłe kucie.
I tak na koniec - mój brat pracuje w edukacji powiązanej w pewnym sensie z resocjalizacją. I niestety od rozmów z nim mam bardzo złe zdanie o szkole. Może to kwestia państwówek, bo z kolei te prywatne robią na mnie coraz lepsze wrażenie?
Uważam, że w zupełności wystarczy kilka stypendiów dla najlepszych na danym kierunku. Stypendia dla najuboższych to pole do nadużyć. Jak minione czasy punktów za pochodzenie i "adoptuj mi pan syna" ze "Zmienników". :)
Tak, system kształcenia bibliotekarzy-praktyków chyba był lepszy. Jednak siłą rzeczy trzeba poszukiwać nowego modelu, bo dużo się zmieniło - biblioteka jako trzecie miejsce, nowe aspekty udostępniania informacji.
Tak właśnie widzę studiowanie, gdy naprawdę zainteresowani i uzdolnieni studenci znajdą się na danym kierunku. Oni raczej nie będą musieli "orać" od rana do nocy nad książkami, tylko zaktywizują się w projektach, wymianach studenckich. No i studia to nie klasztoro-więzienie - na zwykłe imprezy zapewne znajdzie się trochę czasu. :)
Różne są szkoły, różni nauczyciele. Szkoły prywatne mają dobrą renomę, ale trzeba pamiętać, że zarówno uczniowie jak i kadra w tych placówkach podlegają selekcji. Rejonowa podstawówka ma dzieci "jak lecą" i zazwyczaj paru nauczycieli, którzy w przekonaniu o własnej nieomylności trwają do emerytury (albo i dłużej - bo lata przed przejściem na emeryturę to zazwyczaj czas, kiedy nauczyciel zarabia najlepiej w całej karierze).
Sprostuję tylko, że chodziło mi o miejsca dla najzdolniejszych wśród uboższych, a nie stypendia za samoo bycie ubogim.