Awangarda Heńka Krowy (cz. 1 - Legenda)
W poszukiwaniu nowych doznań estetycznych
Przy okazji tego tekstu zagrać muszę w otwarte karty. Otóż jeśli w muzyce szukacie wyłącznie ładnych melodii, chwytliwych kompozycji, bądź zapadających w pamięć motywów, jeśli sięgając po muzykę rockową, liczycie na czadowe riffy, skoczne, rytmiczne dźwięki gitary, czy przyjemne, lekkie, acz energetyczne pioseneczki w sam raz do posłuchania gdzieś w trakcie codziennej drogi autem z domu do pracy, to już w tej chwili możecie przyjąć, że wszystko co postaram się opisać w tym artykule, zwyczajnie nie jest dla was.
Henry Cow, choć w istocie stanowi doskonałą furtkę do zainteresowania się muzyką awangardową, wymaga od słuchacza zdecydowanie więcej, niż większość innych, nawet mocno eksperymentalnych grup rockowych. O ile w twórczości zespołów takich jak choćby King Crimson czy Soft Machine, wielu słuchaczy odszukać będzie w stanie, pomiędzy kolejnymi nawałnicami dziwacznych dysonansów, sporą ilość wdzięcznych, "lekkostrawnych" i przyjemnych motywów, o tyle w muzyce Henryka nawet nie ma sensu się takowych doszukiwać, marny to trud. Dyskografia tej grupy, to przede wszystkim, przepełnione znakomitą wirtuozerią, najwyższych lotów srogie, acz wymagające grańsko.
Pamiętam, że moje pierwsze zetknięcie z Henrykiem, wprawiło mnie w prawdziwe osłupienie. Nagranie na które trafiłem [link], było dla mnie czymś tak nowym i odświeżającym, że już od pierwszego odsłuchania wiedziałem, że oto stałem się wielkim jego fanem. To co muzycy w czasie występów robili ze swoimi instrumentami, wydało mi się po prostu niesamowite, z resztą...
Rzućcie okiem tylko na to nagranie, na to co wyprawia Chris Cutler ze swoją perkusją, w jak głębokim skupieniu, z jakim zaangażowaniem muzycy kreują swój własny, niepowtarzalny muzyczny spektakl. Dla mnie "Beautiful as the Moon" stanowiło jedynie początek naprawdę niezwykłej drogi. Henry Cow to jedna z tych nielicznych grup, która zdołała prawdopodobnie już na zawsze zmienić moją wizję tego, czym właściwie muzyka jest i czym być może. Henry Cow przedefiniowało dla mnie pojęcia, wiele nauczyło w kwestii tego, jak muzyki słuchać i jak ją przeżywać.
Fred Frith
A cała ich historia zaczęła się w roku 1967, kiedy niejaki Fred Frith rozpoczął swoje studia na uniwersytecie w Cambridge. Tam poznał on utalentowanego multiinstrumentalistę Tima Hodgkinsona. Połączyło ich niezwykle swobodne podejście do muzyki, potrzeba ciągłych poszukiwań i eksperymentów. Oboje swoje wzorce czerpali od wielu współczesnych twórców muzyki awangardowej, ze szczególnym uwzględnieniem Franka Zappy oraz Johna Cage'a.
Łatwo w grze, a właściwie w podejściu do gry Freda Firtha usłyszeć inspiracje dorobkiem właśnie tych dwóch muzyków. Fred jest prawdziwym wirtuozem gitary, niezwykle pomysłowym i twórczym, a przy tym niezwykle płodnym, dziś jego nazwisko odnaleźć możemy na przeszło pięciuset albumach.
Poza muzyką nagraną wspólnie z Henry Cow zdecydowanie warte uwagi są jego solowe dokonania, jak i wydawnictwa licznych projektów, w których uczestniczył. Swoje gitary konstruował zwykle sam. Często wykorzystywał przy tym rozmaite, pomysłowe modyfikacje, grał nieraz przy użyciu licznych, często losowych przedmiotów. Dla wydobycia konkretnych dźwięków wykorzystywał smyczki, pałeczki od perkusji albo... Pędzle... Kamienie... Kawałki szkła, łańcuchy, suszoną fasolę, ryż, bądź wiele innych napotkanych przez siebie przedmiotów. W późniejszych latach zaczął on używać licznych samplerów, obsługiwanych przy pomocy pedałów. Zapętlał on nimi uzyskane przez siebie dźwięki tworząc z ich pomocą niezwykle skomplikowane wariacje.
W jednym z moich wcześniejszych artykułów na Steemit nazwisko Freda Fritha już się pojawiło. W którym? Wspominałem o nim przy okazji mojego opracowania dyskografii Johna Zorna, Frith był bowiem wieloletnim basistą legendarnej grupy Naked City. Sam John Zorn często z resztą współpracował z Fredem, saksofon Zorna usłyszeć można na licznych jego albumach. Wiele z eksperymentalnych pyt Freda ukazało się zresztą nakładem wytwórni muzycznej Tzadik. Fred Frith niewątpliwie w czasie swojej kariery podołał wyznawanym wzorcom, zapisując się złotymi zgłoskami na kartach historii muzyki awangardowej.
Początki
Wracając jednak do Henry Cow. Oto i w roku 1968 grupa zaczęła dawać już swoje pierwsze koncerty. Jeden z nich zagrali oni podczas Balu Architektów w Homerton College, jako support grupy Pink Floyd. Poza Fredem i Timem, Henry Cow stanowił również David Attwooll na perkusji, Rob Brooks z gitarą rytmiczną oraz basista i perkusista Andrew Powell. Ostatni wymieniony, Andrew, studiował w tamtym czasie muzykę w King's College, a jego profesorem był ceniony kompozytor i pianista Roger Smalley.
Profesor Smalley mocno zainteresował się grupą, on to właśnie zaprezentował młodym muzykom wiele nagrań Franka Zappy, Captaina Beefhearta, czy rozmaitych grup zaliczanych do tak zwanej sceny Canterbury. Wkrótce, właśnie ze względu na silne powiązania stylistyczne, personalne oraz ideologiczne z tą ostatnią grupą, Henry Cow, mimo że wywodzące się z Cambridge, zaliczane będzie właśnie do wspomnianej sceny Canterbury, stając się wręcz zespołem definiującym to, czym ona faktycznie jest.
Grupa przez jakiś czas intensywnie koncertowała, biorąc udział w licznych festiwalach i konkursach, często w asyście rozmaitych artystów. Jednym z nich był Ray Smith, którego zadaniem w czasie koncertów było... Prasowanie ubrań. Nieraz odczytywał on też w rytm muzyki jakieś swoje kwestie, stanowił zdaniem grupy osobę w pewien sposób dopełniającą to, co chcieli zaprezentować. Ray zaprojektował wkrótce okładki trzech pierwszych albumów grupy. Wszystkie okładki tych trzech wydawnictw przedstawiały wykonane przez niego skarpety - wszystkie w innym kolorze, dobranym przez Raya do temperamentu prezentowanej na poszczególnych wydawnictwach muzyki.
Z czasem Henry Cow zaczęło przykuwać coraz większą uwagę licznych wytwórni płytowych. Ostetecznie, po wielu negocjacjach grupa zdecydowała się podpisać kontrakt z niedawno powstałą wytwórnią Virgin Records w maju roku 1973. Niedługo po tym muzycy weszli do studia, w celu nagrania swojego debiutanckiego albumu.
Leg-End
Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy, album był gotowy (aby posłuchać, kliknij w skarpetę) Nagrany został zaś w składzie:- Geoff Leigh - saksofony, flet, klarnet, wokal
- Tim Hodgkinson - organy, fortepian, saksofon altowy, klarnet, dzwony, wokal
- Fred Frith - gitary, skrzypce, altówka, fortepian, wokal
- John Greaves - gitara basowa, fortepian, gwizdek, wokal
- Chris Cutler - perkusja, fortepian, gwizdek, wokal
Choć może kolejne albumy grupy stanowiły kolejne kroki na przód w drodze do osiągnięcia swego rodzaju muzycznego absolutu dla grupy, a Leg-end wydaje się muzycznie być jedynie początkiem tej drogi, pozostaje on wciąż mojemu sercu zdecydowanie najbliższy. Niesamowicie uwielbiam słuchać Leg-end, przez jego... Chaotyczną strukturę. Chaotyczną jednak pozornie. Właśnie! Wiele albumów awangardowych twórców zdaje się być dla mnie często w pewien sposób niedostępna, nieraz zbyt trudna. Leg-end pomimo swojego niesamowitego skomplikowania, zagmatwania, całego tego radykalizmu pozostaje dziełem niezwykle, wybitnie wręcz przejrzystym. Serio, chyba nie znam dzieła równie organicznego, świeżego i o dziwo przystępnego, wykazującego przy tym tak wysoki stopień skomplikowania.
Z kolejnymi albumami Henry Cow jest z resztą nie inaczej, jednak to Leg-end właśnie, pozostaje dla mnie tym albumem najbardziej uporządkowanym i przystępnym, przez co na początek szczególnie właśnie tę płytę polecam wszystkim przesłuchać. Myślę, że sprawdzi się ten album dobrze zarówno jako wstęp do twórczości samej grupy, jak i ogólnie muzyki awangardowej, właśnie przez wcześniej wymienione cechy. Oczywiście dla dostatecznie wysokiej jakości doświadczenia zalecam odsłuchać wszystkiego dostatecznie głośno i na porządnym sprzęcie, w muzyce Heńka liczą się w znacznej mierze drobne szczegóły, niezwykły klimat nagrań, coś do czego trzeba na prawdę przysiąść w spokoju, skupieniu i przy sprzyjających odsłuchowi warunkach.
Co do zawartości. Wszystko zaczyna się z totalnie grubej rury. "Nirvana For Mice" to prawdziwy majstersztyk, jeśli chodzi o kompozycje, nastrój, genialną spójność i swobodę z jaką jest ten utwór grany. Fred Frith pytany o ten utwór stwierdził, że przy pisaniu go, oparł się silnie o sposób kompozycji Johna Cage'a, w nim to szukać można inspiracji kierujących Frithem.
To niesamowite jak wiele można zmieścić w niespełna 5 minutowym utworze. Jest tu dziki, nieskrępowany free jazz, klasyczne wzorce, jest Frank Zappa, Cage, jest rock'n'roll, King Crimson, przede wszystkim jest Henry Cow!
...There's a whole section in the middle where it goes into 21/8 and stays there. [Henry Cow] keep messing around with the bottom measure. They keep flipping from 5/8 and 5/4. But, it doesn't sound like the fusion stuff that was starting to happen... This music sounded terribly organic. And when you stripped it back that was when you'd realize how complicated it was.
Jakko Jakszyk - Wokalista i gitarzysta grupy King Crimson o Nirvanie
Utwór drugi - "Amygdala" to zdecydowanie również kolejna, cudowna pozycja na albumie, w zasadzie trudno powiedzieć, by jakikolwiek fragment debiutanckiej płyty Henry Cow nudził, kolejnym po Nirvanie jednak utworem potrafiącym mnie doszczętnie sponiewierać, jest ten z numerkiem 4. Teenbeat, bo o nim właśnie mowa, to już prawdziwa jazda bez trzymanki, mój ulubiony utwór na płycie, coś tak niezwykłego, że aż wierzyć się nie chce, że coś takiego skomponować mógł człowiek. Przesadzam? Posłuchajcie, zrozumcie, zadziwcie się tym niezwykłym misterium. Coś fenomenalnego!
Album kończy pozycja 9. O ile Leg-end to album praktycznie w całości instrumentalny, to w wieńczącym to wydawnictwo utworze "Nine Funerals Of The Citizen King", usłyszeć możemy wszystkich członków zespołu wyśpiewujących mocno nacechowany politycznie tekst, będący pierwszą w karierze zespołu manifestacją wyznawanej przez nich ideologii komunistycznej. Ten aspekt twórczości Henry Cow postaram się opisać jednak w kolejnej części serii.
Niepokój
Krótko po premierze Leg-End grupa ruszyła zorganizowaną przez Virgin trasę, wraz z niemiecką, krautrockową grupą Faust. Na potrzeby tej trasy Henry Cow przygotowało mocno eksperymetalny materiał, oparty na sztuce Szekspira pod tytułem "Burza" (ang. The Tempest). Część z tej muzyki została wykorzystana wkrótce, przy okazji tworzenia drugiego albumu grupy.
Dzięki współpracy z Virgin muzycy mieli okazję poznać również Mike'a Oldfielda. Pomógł on im sporo przy produkcji albumu Leg-End. W listopadzie roku 1973 Henry Cow wzięło za to udział w nagraniu na żywo kultowego "Tubular Bells" Oldfielda na żywo. Oto nagranie:
W grudniu 1973 roku grupę opuścił saksofonista Geoff Leigh. Na jego miejsce, Frith zdecydował się zaprosić do współpracy klasycznie wykształconą oboistkę i fagocistkę Lindsay Cooper. W styczniu 1974 Henry Cow w tak zmienionym składzie, znów powróciło do studia nagraniowego. Tam muzycy poznali dziwaczne, niemiecko-angielskie awangardowe Trio, skrywające się pod nazwą Slapp Happy. Wkrótce obie grupy zjednoczyły się, rozpoczynając coś naprawdę niezwykłego. To jednak już historia, na inną część tej serii. Do zobaczenia wkrótce i spokojnie - przed nami jeszcze dobre 7 fantastycznych albumów i... Nie tylko!
Koniec części pierwszej!
Źródła grafik:
https://www.discogs.com/fr/artist/282968-Henry-Cow
https://www.discogs.com/artist/78003-Fred-Frith
https://rateyourmusic.com/artist/henry-cow
http://philippe.andrieu.free.fr/concerts/Canterbury/645-Canterbury.php
https://www.last.fm/music/Henry+Cow/+images/669d602a76a7461dc6a33bcf641428d4
Świetny artykuł :) Dokończ kiedyś serię Wademekum młodego audiofila. Pozdrawiam
Postaram się wrzucić coś jeszcze w ten weekend ;P
Ubzdurałem sobie, że chcę przeplatać różne serie, a że tak leniwy jestem, że nic nie publikuję, to przerwy pomiędzy kolejnymi odcinakami się dłuuużą w nieskończoność.
W kolejnym wademekum będzie co świętować, bo oto mój wzmacniacz jutro odbieram z serwisu, ot okazało się, że bezpiecznik w nim poszedł i tyle :)
O sprawy sprzętowe lubię najbardziej. Też dawno nic o audio nie wrzucałem. No to czekam na jakiś post:)
Muszę przyznać że jest to muzyka inna niż wszytko co dostajemy na co dzień, tak sobie posłuchałem tego co wrzuciłeś i muszę przyznać że ma to swój unikatowy klimat.
Ogólnie, to polecam Western Culture tak na początek też chyba, możesz sobie rzucić... Uchem
Akurat sprzątam w domu to sobie posłucham.
Hi @santarius! You have received 1.1 SBD @tipU upvote from @voitaksoutache !
@tipU! upvotes with 220% profit and pays 100% profit + 50% curation rewards to investors :)
Dziękuję @voitaksoutache :3
Oldfield jest najlepszy. Świetny post, więcej takich dawaj, niech pl-muzyka się rozwija.
No że o Chrisie Cutlerze i Henryku Krowie przeczytam tutaj to się nie spodziewałem :)) Jak ja lubie taką muzykę! Jeszcze trochę i znajdę coś o After Dinner :)
@santarius..
Why Flaging.. Hello Friends What.s Your Problem .. Please Stop Flaging Brother please
I told you, the Polish-promotion channel on the steem.chat is used to promote polish content.
You're also a spammer:
And probably a thief:
Serio ktoś to czyta? Z ciekawości, kto tak zapamiętale mnie flaguje przeczytałem ..... nudne, rozwlekłe i brak umiejętności budowania zdań w sposób ciekawy. Naprawdę tak suchy styl pisząc o zespole muzycznym... falki z olejem... i to naprawdę szczera i wyważona opinia :). Co jakiś będę sprawdzał czy uczyniłeś jakieś postępy których Ci z całego serca życzę. Pa :).
Ahh a już myślałem, że szczera i konstruktywna krytyka stanowi esencje tej społeczności ale jednak jest to słowo na c, c jak cebula :).
Nie flaguję Cię za krytykę, jest w porządku, zgadzam się z tobą, że szczytem pisarstwa być może nie jest to co tworzę. Chciałbym pisać lepiej i sam odczuwam pewne braki, a jednak publikuję, bo też bardzo złe to co piszę nie jest, a wielu osobom się podoba. Swoje teksty udostępniam wśród osób zainteresowanych taką muzyką. Flaguję, jak pewnie zauważyłeś, po prostu wszystkie twoje wpisy, bo o ile twoje zarzuty wobec Lukmarcusa, czy na przykład do Kolorowej Wiedźmy rozumiem (choć się z częścią nich nie zadzam), to twierdzę, że przekroczyłeś w swoich wypowiedziach pewną granicę.
Jestem zdania, że dyskusja wobec standardów społeczności jest jak najbardziej na miejscu, ale nie prowadzona w sposób, w jaki ty ją prowadzisz. Osobiście, zamiast walczyć ze wszystkimi, z którymi się nie zgadzam, raczej staram się współpracować i prowadzić do jakiegoś rodzaju konsensusu. Ty się dobrze bawisz pisząc wszystkim, jak to źle robią, jak to Ci się nie podoba, w czasie, gdy nic z platformą nie masz wspólnego.
Za to, na jakim poziomie prowadzisz dyskusje, właśnie flaguję wszystkie twoje komentarze. Z czasem będą one automatycznie ukrywane, ot cała filozofia.
Pewne braki to eufemizm, gdy piszę się o muzyce która budzi emocje należy pisać w sposób który również je budzi... Nie bawie sie ani dobrze, ani źle bo nie mam emocji związanych z rozmową w internecie z kimkolwiek. To co robię to wskazuję, że ludzie mierni ograniczają kreatywnych i jest to fakt. I jakkolwiek możesz sobie płakać nad słowem mierny to jest ono oceną kompetencji a lęk przed byciem ocenianym jest zaburzeniem psychicznym - i to jest kolejny fakt. Z tego wynika, ze reguly tworzą neurotycy, których boli, że ktoś mówi wprost to co myśli. Nigdzie ani nie używam wulgaryzmów, ani nie tworzę fikcji, ani nie odnoszę do czyjeś rodziny - więc krytykuje osobę i jej kompetencje w sposób jasny i wyrazisty. Fakt, że ktoś nie jest w stanie przeczytać w necie o sobie nic wprost i krytycznego świadczy o jednym o byciu przegrywem i to kolejny fakt i cała filozofia.
W tym poście piszę bardziej o historii, nie do końca o muzyce ;)