"Kto mnie natchniewa?" [#temaTYgodnia #12]

in #tematygodnia6 years ago

To nie prowokacja!

Gdy zobaczyłam tematy na tydzień 12 pomyślałam "wreszcie coś dla mnie", a potem... naszły mnie kolejne myśli. Co może być fajne? Jaki życiowy sukces jest tym, o którym chciałabym pisać na Steemit? Stwierdziłam, że nie ma żadnego aż tak wielkiego i spektakularnego by przyćmiewał każdy inny, mniejszy. Mimo to... jest coś, a raczej ktoś o kim chciałabym napisać.

Co mnie natchniewa?

Tak, ten tekst to cytat z filmiku/skeczu kabaretu Limo. Kto nie kojarzy, niech żałuje!

Pomyślałam, że osiągnięcie sukcesu i poczucie spełnienia nie osiąga się samemu. Jest masa osób, które nas wspiera, a czasem kopie w tyłek tak dotkliwie, że chcemy się odgryźć całemu światu i... robimy to tak skutecznie, że nasz prywatny sukces osiągamy szybciej i sprawniej niż mielibyśmy go sami wypracowywać.

W moim życiu są dwie osoby, którym jestem winna bardzo i to bardzo dużo. Dają mi inspirację, natchnienie i wsparcie. Nawet jeśli jedna z tych osób już nie żyje to nadal, gdy o nim myślę to mam ochotę płakać ze wzruszenia.

Mój dziadek

Opowiem Wam krótko historię tego niezwykłego człowieka, którego zwykłam w dzieciństwie nazywać moim księciem.

Urodził się w małej wsi między Łodzią a Warszawą. Był najstarszym z rodzeństwa. W sumie było ich w domu (prócz rodziców) sześcioro (plus 4 dzieci, które nie przeżyły porodu lub doby po nim). Opiekował się i martwił każdym z rodzeństwa. Gdy wojna się skończyła i mógł wybrać dalszą ścieżkę edukacji i kariery zamiast do Warszawy pojechał do przemysłowej Łodzi uczyć się w kolegium nauczycielskim. Ściągnął tam prawie całe swoje rodzeństwo. W owym kolegium spotkał uroczą dziewczynę i... eh... oszczędzę romantycznych historii. Tak czy siak musiał wykazać się niebywałym charakterem, bo owa dziewczyna, gdy zobaczyła go z kwiatami proszącego o jej rękę wybuchnęła śmiechem i zamknęła się w swoim pokoju na dwie godziny. Podobno tego dnia mój dziadek najdłużej w swoim życiu rozmawiał ze swoimi teściami, a mieszkał z nimi potem jeszcze parę długich lat.

Dziadek starał się jak mógł by jako młody żonkoś móc utrzymać rodzinę. Postarał się o jakąś kanciapę gdzieś na stryszku i pracował jako nauczycie, a w międzyczasie starał się dostać do profesora na doktorat. Nie uwierzycie! Jeździł za nim na różne konferencje i pisał listy... i dostał się! Niestety, wiele z tego doktoratu nie udało mu się załatwić, bo okazało się, że jego żona zaszła w ciążę i pora była zarabiać nie na pół etatu czy gdzieś tam dorabiać, a zacząć prawdziwą pracę! 

Tu historię nieco przewinę, bo młodości mojej mamy i wujka nie będę opisywać.

Zawsze chwaliłam się, że mój dziadek to magister geografii. Opowiadał mi o chmurach i o lądolodzie. Pokazywał na pagórkach w rodzinnej miejscowości gdzie przebiegała linia zlodowacenia. Robił to tak ciekawie, że przez kilka ładnych lat wierzyłam, że on naprawdę to pamięta. Zawsze kojarzył mi się z Mercedesem. Co z tego, że ten samochód z czasem miał ażurową karoserię, a jak jeździliśmy w deszczu musieliśmy uważać, bo kałuże chlapały nam w twarz? To był samochód, którym dziadek zabrał nas (moją mamę, mnie, siostrę i kuzyna) na objazdówkę po Włoszech. Moje rodowe nazwisko to Wenecka, a więc nie trudno sobie wyobrazić, że za punkt honoru dziadek sobie postawił zabrać nas do miasta, od którego nosimy nazwisko. Moja babcia zawsze powtarzała, że jeśli mamy wymieniać nazwiska to tylko na ładniejsze niż Wenecka. No cóż... 

Wycieczka z dziadkiem była wycieczką życia! Z niej właśnie pochodzi "tytułowe" zdjęcie. Wiele wspomnień i... aż się uśmiecham. Nikt inny nie pokazałby mi tyle świata, nikt inny nie zaszczepiłby mi tyle ciekawości świata... Kto by pomyślał, że mężczyzna pochodzący z małej wioski będzie tak kochał życie i świat. Próbował spaghetti, gdy moja babcia (miastowa przecież) kręciła nosem i mówiła, że nie spróbuje.

Pamiętam, gdy kończyłam szkołę i siostra pchała mnie w świat do pracy w Grecji. Tak, wtedy była moda by wyjeżdżać i korzystać z dobrodziejstw Unii i Schengen. Dziadek wtedy powiedział, że jeśli przerwę naukę już nigdy do niej nie wrócę i że woli płacić mi za prywatne studia niż miałabym wyjechać w świat lub do innego miasta. I płacił... czasem, jak dostałam stypendium to się dokładałam, ale ze słowa się wywiązał. Potem był dumny gdy przyszłam z obronioną na 5 pracą magisterską.

Mam też smutniejsze wspomnienia o jego chorobach, udarze i.... tym jak obserwowałam jego postępujący stan, gdy przyjeżdżałam do Łodzi w odwiedziny. Wierzcie mi, że łzy mi z oczy lecą, gdy przypomnę sobie jak mówiłam mu do ucha, że spodziewam się dziecko i drugie imię będzie miał właśnie po nim, po moim dziadku.

Nie chcę pamiętać plotek, czy historii, które kładą cień na Mojego Księcia. Chcę by w moich wspomnieniach zawsze był dziarskim staruszkiem, który jeszcze 3 lata przed śmiercią tańczył na moim weselu Macarenę. 

Jak mnie inspiruje?

Chyba nie muszę mówić, że jego życie jest dla mnie ogromną inspiracją. Przechodzenie własnych słabości, chwytanie w lot okazji i życia i... żałuję, że mój syn nie będzie miał w swoim życiu takiego dziadka, który opowie o chmurach na niebie czy ptakach w lesie. Cieszę się, że dla mnie jest wzorem by do ostatnich chwil walczyć o siebie!

Jest też ktoś inny...

Jeśli myślicie, że powiem iż sensu memu życiu nadaje dziecko to się grubo mylicie. Ten szkrab to zupełnie inny poziom abstrakcji :)

Jest jednak ktoś kogo poznałam jako nastolatka. Chciałam wtedy iść do klasztoru, a ta dziewczyna w pewnym sensie była moim przeciwieństwem. Była... pewna siebie (nieco nawet wręcz bezczelna), inteligentna, mądra, wygadana z ateistycznymi (może agnostycznymi bardziej) przekonaniami. Można powiedzieć, że ugrzecznione dziewczynki przyciągają zawsze ci źli chłopcy. Mnie przyciągnęła przyjaźń z Justyną. Im bardziej ją poznawałam tym wydawała się do mnie bardziej podobna. Okazało się, że lubimy pisać i lubimy czasem spartańskie warunki. Miałyśmy tak wiele tematów nawet jeśli totalnie różne style. Wiele rzeczy, które ona na siebie wkładała lub wkłada ja bym nie włożyła, ale czy to jest ważne? Nie!

Justyna obudziła we mnie pewność siebie i pokazała, że nie muszę być milutka i czasem można być wrednym. Cięte riposty to był nasz chleb powszedni. A jak wspomnę o Piątkach? Wykułam teorię, że piątki są najlepsze do robienia z siebie idiotki. Czemu? Bo w piątki jest najmniej lekcji i w piątki najmniej ludzi przychodzi do szkoły. Co ważniejsze! Po piątku przychodzi weekend i czas by zapomnieć o wydarzeniach piątkowych. Tak więc naszą ulubioną aktywnością piątkową było chodzenie po korytarzach i śpiewanie, tańczenie walca na holu lub robienie tam piknika. 

Nasza przyjaźń nie skończyła się na liceum. Na studiach było bardzo ciężko znaleźć nam dla siebie trochę czasu, ale robiłyśmy to co się dało. A teraz? Piszemy ze sobą mniej lub bardziej regularnie. Pokazuje mi różne portale gdzie warto byłoby publikować opowiadania i czasem nawet zgodzi się je zbetować. Ba! To określenie też znam od niej. A co ciekawsze, dzięki niej jestem na Steemit! Kto już wie o kim mowa? No?

Dzięki Ci, @mazelin, że ciągniesz mnie w górę i wierzysz w mój potencjał nawet jeśli ja czasem popadam w czarną rozpacz. 

Czemu oni?

Jeśli ktokolwiek spyta, czemu te dwie osoby, a nie ktoś inny to ja na to mam doskonałą odpowiedź: BO TAK!

Mogłabym pisać o mojej siostrze, ale musiałabym dodać, że dłużej niż 3 dni pod jednym dachem z nią nie wytrzymam, a jej aktualne poglądy muszę przesiewać przez ogromne sito. Mogłabym opowiedzieć o mojej mamie, która samotnie wychowywała dwie córki... ba! Mogłabym napisać też o moim dziecku, ale...

Osoby, które we mnie wierzyły bez znaczenia na okoliczności i które mnie zawsze ciągnęły w górze to te dwie postacie, o których napisałam. Jeśli jeszcze nie osiągnęłam sukcesu na moją miarę to tylko dlatego, że to jeszcze nie był mój czas. Wiem, że i dziadek (gdziekolwiek teraz jest) i Justyna wierzą we mnie  i gdy mój życiowy sukces już nastąpi będą to pierwsze osoby, w których oczach zobaczę dumę i które będą mi bić brawo.

Sort:  

Nigdy nie sądziłam,że przyznam się publicznie do czegoś takiego, ale cholernie się wzruszyłam. Nie wiem, czy zasługuję na takiego posta, ale i tak... Dziękuję! Jakoś tak ciepło mi isę zrobiło na sercu...

Wymieniłam Cię jako drugą więc wiesz :P
Poza tym trzeba Cię rozgrzać bo chorujesz, tak? Ja jak pisałam posta i się wzruszyłam to przeczyściły mi się trochę zatoki ;)
Kurcze, teraz już wiesz, że czasem próbuję Ci zaimponować :P

Piekło-Niebo... Kusząca urokami życia powabna Diablica (sorry @mazelin) i opiekuńczy, napominający Anioł.
Może nieświadomie użyłaś tego kontrastowego środka, by opowiedzieć swą historię, ale alegoria życiowych wyborów wyśmienita.
Kawał autentycznego, uczciwego, ociekającego świeżym osoczem wzruszenia, słowa.
Dziękuję.

Hmpf. Z tą powabną to bym nie przesadzała ;) Ale siedzenie komuś na radzeniu i kuszenie brzmi całkiem zabawnie ;)

Z tego co opisuje serdeczna koleżanka, otworzyłaś przed nią drzwi do innego bardziej asertywnego, dzikiego, pełnego emocji i szaleństwa świata.

Pozbawiłaś wspólnotę kolejnej błogosławionej, a może i Świętej?
Haniebne :)
Khmm (krztuszę się ze śmiechu) Niewybaczalne ...

No. A wiesz, co jest najgorsze? Ona przywoziła z tego zakonu takie pyszne, pyszne ciasteczka. Nigdy już później takich pysznych ciasteczek nie jadłam. Jakby została zakonnicą to może przyysyłałaby mi paczki, a tak co :(

Sukces ma gorzki smak... :)

P.S.
Miałem wrzucić "Nie ma czelokady" z bajki Pora na Telesfora, ale nie widzę tego na fragmentu na youtube...

Dzięki :)
Ah... a dodając coś do dalszych komentarzy to wspólnota aż tak nie straciła. Do kościoła chodzę? Chodzę. To, że przy tym więcej myślę i analizuję to już zupełnie inna bajka ;)

Coin Marketplace

STEEM 0.20
TRX 0.14
JST 0.030
BTC 64821.33
ETH 3466.08
USDT 1.00
SBD 2.51