Ripley na działce.
Wczoraj pojechałam na działkę. Na malinki, agrest, naturę podziwiać i na jej łonie spocząć. Ta ani myślała współpracować.
Zaczęło się sympatycznie, od podziwiania ciekawych form i kolorów.
Szczególnie zafascynowały mnie te purpurowe kule i bujne owadzie życie wokół nich.
Miałam na oku pięknego motyla, ale szybko zwiał. Na szczęście został jeszcze jeden i nigdzie się nie wybierał.
Rozpoczęłam obserwację i dokumentację zdjęciową. Ze wszystkich stron. I dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że coś tu nie gra. Ten pusty wzrok i nienaturalne podrygi... Skóra mi ścierpła. Motyl tkwił w uścisku pająka, a ten trzymał swą głowę w jego brzuchu. Czy jak tam się nazywa ta część owadziego ciała. W każdym razie flaki mu wyjadał prawdopodobnie. Poczułam słabość w kończynach, ale nie mogłam się oderwać od tej sceny.
Życie toczy się dalej - dramat dramatem, a nektar sam się nie zbierze.
W końcu porzuciłam drapieżnego albinosa, zabójcę motyli i udałam się ku krzaczkom agrestu, skąd wabiła ciemna czerwień dojrzałych owoców. Cóż z tego, skoro już na pierwszym krzaku znalazłam wielki kokon i pozamiatane. W kokonie zaś kłębowisko i ruch. Całe mnóstwo małych pajączków! Mikroskopijnych! Awwww.... jakie słodkie! Uszczęśliwiona maleńkością stawonogów i własną odwagą rozczuliłam się nad ich kruchym życiem w pozostawionym na pastwę losu kokonie.
Na co oberwałam plaskacza od Matki Natury, gdy w kucki okrążywszy krzaczek gwałtownie wylądowałam na tyłku, odrzucona strachem. Kokon nie był zostawiony na pastwę losu. Za liściem czaiła się Ona, Matka. Albo ojciec... nie wiem, kto pilnuje smarkaczy u tego gatunku.
Natychmiast wyobraziłam sobie, jak gromadka uroczych pajączków z kokonu przeistacza się w dorosłą wersję i kolonizuje działkę. Krzaki agrestu i malin, aronie, jeżyny, winogrona...
Mogłam iść po spray na owady i jak Ellen Ripley z miotaczem ognia wykończyć królową i jej kolonię. Ale umówmy się, że fobia to mój problem, a nie owadów. Poza tym czułam na plecach uważny wzrok Matki Natury. Jakoś nie mogłam tego zrobić.
Obrałam pozostałe krzaki z agrestu, skolonizowany zostawiając ptakom. Opatrzyłam się z ponurą rodzinką i nawet kilka zdjęć zrobiłam. Z bliska!
Zawstydzona nienawistnymi uczuciami, które mną chwilę wcześniej targały, postanowiłam powiedzieć pajęczycy coś miłego. Tak od serca. Ale bez kłamstw. Wzięłam oddech.
– Jesteś obrzydliwa.
Okeeeej, szczerze i prosto z serca, ale to nadal nic miłego.
– ...brzydka, paskudna...
Próbuj dalej!
– Nienawidzę cię. Z całego serca nie znoszę
– Ale na pewno jesteś dobrą matką.
Bingo!
– ... chyba że zeżarłaś już połowę swoich dzieci, to nie.
Tak że tego, nie polubiłyśmy się.
W malinach zachowywałam się nerwowo, co rusz skanując krzaki wzrokiem. Drapałam się i otrzepywałam, o kant dupy rozbić takie zbieranie. I ja chcę mieć domek na wsi! Pod lasem!
Sądziłam, że malin jest niewiele, ale gdy tylko przestałam wypatrywać pająków owoce pojawiły się jak zaczarowane. Jak w życiu. Gdy skupiam się tylko na tym, czego się boję, staję się ślepa na wszystko pozostałe. A cała reszta jest taka piękna i obiecująca!
W borówkach byłam jeszcze, jak widać. Te lubię - krzewy nie za gęste, nic tam się nie czai. Trochę mrówek łazi.
I tyle. Jakoś mnie to obcowanie z przyrodą tym razem zgasiło. To posiedziałam na koniec w maczkach i trawach. Lubię w tej działce to, że oprócz zadbanego i wykoszonego kawałka jest sporo terenu, gdzie sobie roślinki rosną jak chcą.
Tak mi się dziwnie spięły te sobotnie przygody z piątkowym wieczorem filmowym. Seans prawie cały przespałam (niegdyś nie do pomyślenia!) i przebudziłam się na jednej z końcowych scen, gdy Ona wyłania się wśród huku i ognia, dostojna, piękna i straszna.
To jedna z moich ulubionych postaci filmowych, obok klonu Ellen Ripley z Przebudzenia i Lisbeth Salander.
Ksenomorf Hansa Gigera kojarzy się trochę z pajęczakiem i może dlatego jest taki przerażający, przynajmniej dla mnie. Po pierwszym seansie Przebudzenia miałam koszmary przez trzy noce z rzędu. Niechętnie wracałam do serii. Zmieniłam podejście całkiem niedawno po pewnym artykule, który opisywał nasze wewnętrzne cienie i to, jak je sobie personifikujemy i projektujemy na świat zewnętrzny. Było w nim m.in. nawiązanie do postaci Obcego i objaśnienie, jaką ciemną cząstkę siebie każdy z nas może w nim zobaczyć. Po lekturze obejrzałam całą serię z zupełnie innej perspektywy. Bliższy stał mi się podziw filmowych naukowców wobec tej jakże dla nas obcej formy życia. Jednak najbardziej podoba mi się Ellen Ripley jako fascynująca kombinacja człowieka i Obcego - niezwykle silna, drapieżna, zdeterminowana, obdarzona zwierzęcym instynktem, ale wciąż bardzo ludzka, wciąż wierna swojemu gatunkowi. Cudownie byłoby móc uruchamiać swego wewnętrznego "obcego" w chwilach zagrożenia czy walki o swoje marzenia. I nie mówię tu o wbijaniu drapieżnego jęzora w czaszkę adwersarza, lecz o sile, determinacji i właściwie ukierunkowanej agresji.
Jak to się ma do soboty na działce i pająków? Nie wiem, ale klimatycznie mi to wszystko nadzwyczajnie pasuje, aż zaczęłam się zastanawiać, czy może ktoś coś chce mi powiedzieć? Może to ja? Może to któryś z moich cieni się dobija... się okaże. Zawsze się okazuje. Z mniejszym lub większym hukiem.
Czekam niecierpliwie, co się wykluje.
A póki co... peace&love!
Fotki przyrodnicze by @wadera
facepalm - wikipedia
kadry z filmu Obcy - decydujące starcie (1986, 20th Century Fox)
Na xenomorfy patrzę jak naukowcy z filmu. Fascynacja niezmienna mimo upływu lat.
Jestem poszukiwaczem.
Potrafię znaleźć nowe książki, które mnie zainteresują, muzykę, która zaciekawi, ludzi którzy odmienią życie, jednak żadne dzieło filmowe nie ma tak fascynującej kreatury jak xenomorfy. Czyste piękno, które się nie starzeje.
Brutalna siła to tylko fasada. Siła obcego tkwi w tym, że nie ma w nim fałszu. Ani odrobiny. On walczy o życie i tylko to go interesuje. W świecie pełnym intryg, knucia za plecami, szukania atencji kinowy obcy i jego system wartości bazujący na instynkcie przetrwania sprawiają, że jest czysty. Pozbawiony wad, które ma każdy z nas.
Nasz mroczny pasażer jest dużo bardziej niebezpieczny niż obcy w filmie Ridleya Scota. Jesteśmy cywilizowani do czasu, bo wystarczy że na tydzień zabraknie jedzenia w sklepach i ten ład upadnie. O naszym "cywilizowaniu" decyduje po pierwsze miejsce gdzie się urodziliśmy, a nie istota człowieka. My mieliśmy to szczęście przyjść na świat w epoce względnego spokoju w tej części Europy. Dziecko, które dziś przyszło na świat w radykalnej rodzinie gdzieś na bliskim wschodzie tego szczęścia nie ma.
Efekt Lucyfera od dawna przeraża psychologów. Udowadnia, że każdy z nas, pod wpływem odpowiednich okoliczności jest w stanie posunąć się do okrucieństwa. Nie potrzeba do tego traumy, umysłu socjopaty czy innych anomalnych czynników, by przekroczyć granice człowieczeństwa.
Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach jak to mawiał Gustaw Herling Grudziński. To przeraża bardziej niż obcy na ekranie...
Pozdrawiam
Bardzo interesujące rozwinięcie, dziękuję!
Dokładnie tak! W 2 części pada takie zdanie: Nie wiem, który gatunek jest gorszy... Oni nie zabijają się dla pieniędzy.
Najbardziej przeraziła mnie wizja xenomorfa z cechami ludzkimi z 4 części - ten stwór był prawdziwie koszmarny. Połączenie perfekcyjnej maszyny do zabijania z ludzkimi przywarami... Pamiętam scenę, w której z widoczną satysfakcją zadaje ból Annalee grzebiąc w jej wnętrznościach...
Na temat naszego gatunku możnaby rozmawiać godzinami. Myślę, że za bardzo odpłynęliśmy w wyidealizowaną wizję człowieczeństwa zapominając, jakie są nasze korzenie. Za bardzo wypieramy naturę spychając ją do podziemia, w cień. Nie twierdzę, że pownniśmy się jej dać bez reszty owładnąć, ale uszanujmy, bo to nasza spuścizna. I bardzo często mądrze gada, gdzieś tam w nas, w trzewiach. Tylko my jej nie słuchamy ślepo zapatrzeni w intelekt.
Uszanowanie!
Motylek, który padł ofiarą pająka. Jak tu można nie odnieść się do ukrywanych przez każdego człowieka bolączek? Jak powiada moja krewna "każdy ma ćmę co go gryzie". Kto jednak gryzie ćmę? Tutaj niejako mamy odpowiedź na to pytanie. A połączenie z obejrzanym filmem - zbieżność robi wrażenie. Szalone wizje twórców miałyby się kiepsko, gdyby nie to, co czasem potrafi pokazać rzeczywistość.
Bardzo fajne zdjęcia, pobudzają wyobraźnię. Oko fotografa i soczewka aparatu robią swoje.
Pozdrawiam i czekam na kolejne posty
Dziękuję, cieszę się, że zawitałeś tutaj :)
O - lady Wadero Attenborough! To doprawdy fascynujący post.
Miałam napisać, jak pająk je, ale później maki, maliny, Ellen - piękne i obiecujące. :)
O dzięki bardzo! Choć ze mnie taki bardziej Atenboroł, wieśniak z miasta, co nie wie, jak się roślinki nazywają i nadrabia słowotokiem.
Coś mi się obiło o pajęczych zwyczajach przy stole, lecz wolałam już nie drażnić wyobraźni. Głowa w bebechach wystarczy :D
Ojej, ojej. Jak ja nie lubię pająków, a takich poukrywanych w krzakach to chyba najbardziej ;) Dzielna z Ciebie dziewczyna.
Zawsze twierdziłam, że robią to specjalnie :D
o-o! so much good stuff. poppies....mmm!
... and spiders 😁
spiders is no deficite here... but poppies are!
😉 😄
yyy.
mam w domu akwarium słonowodne, hobby mojego męża.
pływała w nim kiedyś pewna parka rybek, która dorobiła sie potomstwa, w ilości oszalamiajacej.
cieszyliśmy się jak głupki, bo powiadają, że w warunkach domowych taki połóg zdarza się niezwykle rzadko.
cóż z tego, gdy po kilkunastu minutach po maluchach nie było ani śladu?! 😵
pożerały je na oślep, tak o: bezmyślnie otwierając dzioby. 😱
(nie to - że ich nie karmimy - miały co jeść gamonie jedne)
nie chcecie wiedzieć, jak im wtedy naubliżałam.
(przeczytaliśmy później, że rybie dzieci trzeba od razu separować do osobnego akwarium czy coś (którego nie mamy - poza tym nawet nie wiem jak mielibyśmy to zrobić);
no ale weź, bez przesady!
zwątpiłam, oklapłam,
i całkiem straciłam serce do tamtych ryb.
no bo czego sie spodziewać po pająkach, ale takie poczciwe rybki clownfish? 😔
Nom. Taka pierwsza selekcja naturalna - kto najszybciej... ucieka, ten przeżyje. W naturalnych warunkach to przynajmniej jest gdzie... a w akwarium, to trudniej. Tylko jakiś rybi MacGyver mógłby przetrwać.
jest dobrą matką. Do tego stopnia, że to ona daje się zjadać dzieciom. Nigdy nie miałem lęków przed zwierzętami - dla mnie wszystkie są bardzo ładne. Wyobrażam sobie jednak, że niektórzy mogą mieć i tym bardziej szanuję takie odważne eskapady jak Twoja.
Pozdrawiam i życzę szczęścia w kolejnych wyprawach.
Dzięki!
Zwracam honor :)
Nigdy nie byłam fanką pająków. Nie to żebym miała arachnofobię, nie nie. Dopiero mnie wyleczyło, albo raczej przyzwyczaiło obcowanie tudzież bliskie spotkania z azjatyckimi bydlakami. Jednak natura tak wymyśliła cały system, że wszystko jest po coś. Nie oznacza to, że się zakumplowaliśmy. Po prostu tak jest i trzeba to zaakceptować. A motyle - jest ich multum, więc jeszcze wiele razy nacieszysz oko 😉
Pozdrawiam! 😊
P.S. Zrobiłaś mi mega smaka na te owoce i już nie mogę doczekać się powrotu do Polski 😍