[TemaTygodnia] Religia w wojnie secesyjnej

in #polish6 years ago
W biznesie tak bliskim kwestiom życia i śmierci jak wojna działanie Siły Wyższej i odwołania do takowej są niejako sprawą naturalną. Duże natężenie przechodzenia z jednego świata na drugi łączy się z wielorakimi aspektami wiary, która pełni rozmaite funkcje w żołnierskim życiu. Jest pociechą w chwilach wielkiej próby, ostatnią deską ratunku w sytuacjach beznadziejnych, trzyma w ryzach roztrzęsiony umysł szarpany kolejnymi odgłosami wybuchów i strzałów, sprowadza wreszcie choć namiastkę ukojenia w samym akcie oddawania życia za sprawę. I choć wcześniej zdarzało się, że nawet kondotierzy mieli zwyczaj nosić krzyżyki podczas wojny trzydziestoletniej, a wytłoczone na pasach Wehrmachtu "Got mit Uns" stawiało dość zasadne pytania o paradoks tego stanu rzeczy. Także podczas amerykańskiej wojny domowej Bóg zajmował szczególne miejsce po obydwu stronach krwawej barykady.

8a5513786ab017a57e7132d6a727eafa.jpg

(źródło: pintrest.com)

Kluczowym przykładem religijności podczas konfliktu 1861-1865 jest postawa Thomasa "Stonewalla" Jacksona, który był bojaźliwym chrześcijaninem, co nie przeszkadzało mu planować inwazji Północy i zadania jej "straszliwej rany". Jackson oddawał się modlitwie niezwykle często, było to jedyne zajęcie, które odciągało go od obowiązków dowódcy, choć w jego mniemaniu, w myśl ukutego przezeń powiedzenia, że "mężczyzna ma dwie powinności w życiu: walczyć i modlić się", modły zawierały się w służbie zbrojnej swojemu krajowi. Miało to ogromne przełożenie na jego zachowanie się na polu walki, bowiem wierząc, że żadna kula nie dosięgnie go bez boskiego nakazu zawsze dowodził z niezwykle niebezpiecznej pozycji na pierwszej linii, a w razie rany bez mrugnięcia okiem mógł powiedzieć po prostu "Deus Vult". Swoje zwycięstwa dedykował Najwyższemu, a kiedy Robert E. Lee pogratulował mu udanego uderzenia w jednym ze starć, Jackson niezbyt elegancko, ale szczerze żachnął się, że cała gloria powinna przypaść Bogu, a nie jemu. Innym przejawem religijności Wirgińczyka był fakt, że ściśle przestrzegał Trzeciego Przykazania i nie robił w niedzielę nic innego prócz modlitwy i odpoczynku, a nawet nie wysyłał listów, które mogłyby być w transporcie tego dnia - o ironio sporą część bitew "Old Blue Lights", nazywany tak od dziwnego, quasi-mistycznego zjawiska zaobserwowanego przez podkomendnych, bowiem w bitwie jego niebieskie oczy emanowały osobliwym światłem, stoczył właśnie w dzień święty (choćby nieudane uderzenie pod Kernstown czy pierwsza bitwa pod Manassass).

old blue light (awesomestories.com).jpg

↑ "Old Blue Lights" Jackson (źródło: awesomestories.com)

Po bitwie pod Fredericksburgiem w grudniu 1862 roku, w oczekiwaniu na ruchy wojsk Unii w kolejnym roku Jackson z pomocą swego przyjaciela, pastora Banjamina Lacy'ego doprowadził do zakorzenienia wiary w duszach wielu swoich podkomendnych, szacuje się, że ta praktyka zapoczątkowana we wczesnym roku bitwy pod Gettysburgiem wydała owoc w postaci nawet 150,000 nawróceń. Na ile były to nawrócenia gorących serc, a na ile urozmaicenie obozowego, nudnego życia, nie pozostawia wątpliwości fakt, że to zjawisko jest włączane w nurt Wielkiego Przebudzenia - ruchu protestanckiego, który miał miejsce w USA od piątej dekady XIX w. po wiek XX i był połączony nie tylko z wzrostem liczby wiernych, ale także znaczącym wzrostem aktywizacji społecznej jego członków (jednym z owoców była poprawka do Konstytucji nt. prohibicji). Fanatyczna religijność Jacksona nie ułatwiała mu codziennego życia, bowiem w osobistych pogawędkach (choć trudno je tak zwać), Jackson wystrzegał się ferowania wyroków i ocen. Kiedyś, zagadnięty przez znajomego na spotkaniu towarzyskim w Lexington, Wirginia, na temat paskudnej pogody odpowiedział swojemu rozmówcy: "Nie mi to oceniać, drogi Panie, dobry Bóg zesłał taką pogodę, bowiem uważał, że jest ona odpowiednia". Przy tym przed wojną prowadził i traktował bardzo poważnie szkółkę niedzielną dla niewolników w swoim rodzinnym miasteczku (sam posiadał kilku czarnoskórych; nie zachowała się nigdzie wzmianka o nadużywaniu tej władzy, choć rzecz jasna stała ona w sprzeczności z wiarą chrześcijańską).

Prayer_in_Stonewall_Jackson's_camp.jpg

↑ "Stonewall" Jackson odbył jedną jedyną naradę wojenną ze swoimi dowódcami (przed przegraną pod Kernstown), nauczony doświadczeniem, później zdawał się wyłącznie na wspólną modlitwę (źródło: Wikipedia)

Innym przykładem osoby, która była blisko związana z wiarą i wojną był "Walczący Biskup" gen. Leonidas Polk, który "w cywilu" był biskupem Kościoła Episkopalnego. Na polu bitwy chyba nikt z wysokich oficerów wojny nie popełnił tylu gaf, co Polk, ale jego kontakty z Siłą Wyższą był powodem dumy i ukojenia żołnierzy jego dywizji, a później korpusu, którzy mimo niewielkich umiejętności swojego dowódcy, zawdzięczającego swoją pozycję przyjaźni z prezydentem CSA Jeffem Davisem, kochali swojego wojennego i duchowego pasterza szczerą miłością, a jego makabryczna śmierć w toku kampanii atlanckiej 1864 roku (został trafiony bezpośrednio kulą armatnią w korpus i niemal przecięty na pół) spowiła Konfederację jednym z licznych kirów żałoby w ostatnich miesiącach straszliwej wojny. Anegdota z bitwy pod Perryville głosi, że stojący obok gen. Polka gen. maj. Banjamin F. Cheatham zagrzewał swoich ludzi do walki takimi słowy: "Zróbcie im piekło, chłopcy!", na co Polk, równie podniecony, ale przytomny co do swoich zawodowych powinności, krzyknął: "Zróbcie im... Zróbcie im to, co powiedział generał Cheatham!".

Leonidas_Polk.jpg

↑ "Walczący Biskup" Leonidas Polk (źródło: Wikipedia)

Po Północnej stronie wiara była równie silna, i to nie tylko wśród kadry dowódczej, gdzie przykłady mogli stanowić chociażby gen. Oliver Howard czy lubujący się w teologicznych dysputach trwających ku rozpaczy członków jego sztabu do wczesnych godzin rannych gen. William S. Rosencrans. Solą muzyki północnych armii był "Hymn Bitewny Republiki" autorstwa Julii Ward Howe, która zainspirowana widokiem obozu Armii Potomaku napisała w jedną listopadową noc 1861 roku zwrotki śpiewane po dziś dzień na oficjalnych uroczystościach armii USA (ponoć tekst pieśni się jej przyśnił, co dodaje mistycznego smaku całej opowieści). Była to pieśń mocno zakorzeniona w religii, o czym świadczą chociażby dwie pierwsze zwrotki, o refrenie nie wspominając:

Przyjście Pana w wielkiej chwale moich oczu dobiegł blask;
Idąc depcze zbiory podłe tam gdzie gronom gniewu kadź
I wypuszcza błyskawice mieczem groźnym kreśląc ślad;
Jego prawda idzie w świat.

Chór:
Gloria! Gloria! Alleluja!
Gloria! Gloria! Alleluja!
Gloria! Gloria! Alleluja!
Jego prawda idzie w świat.

Dziś ujrzałem Go w ogniskach obozowisk setek w krąg,
Zbudowano Mu ołtarze wśród wieczornych mgieł i ros;
I odczytam wyrok Jego nawet wtedy, gdy jest mrok;
Jego dzień już jest o krok.

(źródło: tekstowo.pl)

Całość pięknego utworu w wykonaniu string bandu 97 Regimentu Unii tutaj:

Wyzwolenie czarnoskórej ludności było głównym punktem odniesienia jeśli chodzi o działalność religijną pastorów i duchownych na Północy, zaś zakonnice do tego zbożnego dzieła dokładały bezcenną pomoc w opatrywaniu rannych (to po obu stronach konfliktu). Byli też męczennicy wpisujący się w osobliwą kosmologię USA sprzed wojny secesyjnej. John Brown, posępny choleryk o aparycji biblijnego proroka oddał życie decydując się na napaść z bronią w ręku na arsenał w Harpers Ferry w Wirginii w 1859 roku - miał na celu wywołanie ogólnonarodowego powstania niewolników w stanach, gdzie ta instytucja działała. Na Południu był traktowany jak szaleniec, na Północy początkowo także, lecz jego żarliwa, przemyślana mowa obronna podczas procesu po schwytaniu (nota bene przez oddział marines pod komendą późniejszego dowódcy Armii Północnej Wirginii Konfederacji płk. Roberta E. Lee), w której zawierały się słowa: "Grzechy tej nieszczęsnej ziemi nie zostaną zmyte inaczej, niż morzem krwi", sprawiła, iż Brown stał się na Północy męczennikiem po jego egzekucji przez powieszenie. To dodawało religijnej żarliwości Niebieskim podczas bratobójczej wojny i w jakiś sposób umacniało wyższy cel wojny prowadzonej najpierw za zjednoczenie kraju, a później za emancypację niewolników. W Północnych mediach częściej odwoływano się do religii chrześcijańskiej, zaś w wojskowych pieśniach tego okresu konfederackie utwory są bardziej swojskie i "bliżej prostego człowieka", gdy unijne znacznie wyraźniej akcentują religijne przesłanki stojące za sprawą sprawiedliwości i godności ludzkiej. co ciekawe, na Południu często traktowano niewolnictwo jako część "bożego planu", ale specjalnie nie obnoszono się z tym nieco pokrętnym argumentem.

julia-ward-howe-9345293-1-402.jpg

↑ Julia Ward Howe, autorka "Hymnu bitewnego Republiki" (źródło: Biography.com)

"Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi" - zapewne często tłumaczono sobie tak podczas bratobójczych zmagań rany i śmierć wynikającą z wzajemnego wystrzeliwania w siebie kawałów żelaza. Na ile w tym prawdy, na ile wiary, a na ile zabobonu, to już pytanie skierowane wyżej, tam gdzie ludzkie losy przenikają się z zaświatami, ale pewne jest jedno - religia odgrywała ogromną rolę w wojnie secesyjnej będąc tak obecną w namiotach żołnierzy i oficerów, jak na łamach prasy czy w codziennej służbie. Jej immanentność w życiu amerykanów połowy XIX w. podkreśla fakt, że Abraham Lincoln, nie należąc do żadnej wspólnoty religijnej był posądzany o ateizm, co w razie potwierdzenia się, zdyskwalifikowałoby go z prezydenckiego wyścigu absolutnie i nieodwracalnie. Tragiczność roli religii odróżniająca wojnę secesyjną od innych licznych konfliktów wynika z faktu, że obie strony wierzyły w tego samego Boga, tymi samymi słowy zmawiano modlitwy, ten sam język głosił mogące być schizofrenicznie odbierane kazania "za" i "przeciw" niewolnictwu, a wiatyk dla umierających powstawał z mąki pochodzącej ze zbóż tej samej, wielce uświęconej ziemi.

Tekst powstał w próbie przejścia po wodach intelektualnego oceanu pt. TemaTygodnia i jest związany luźno z tematem nr. 1

Sort:  

Ponure historie... Ale wiedzieć to trzeba. Dzięki za ten tekst.

Jedyna optymistyczna myśl, jaka przyszła mi do głowy - być może ta agresywna małpa (homo sapiens) ma trochę dobroci w sobie, skoro organizowanie przemocy na dużą skalę (wojna) wymaga aż tak potężnego systemu wpływu i edukacji, jakim są religie?

Poza tym obecnie: o ile w Stanach chrześcijaństwo po roku 2001 posłużyło do opisania wojen na Bliskim Wschodzie jako krucjaty, o tyle mamy także późniejszy apel Franciszka o przyjmowanie uchodźców z tego samego świata islamu...

Wiele się wydarzyło przez ostatnie półtora wieku...

"Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi" dla mnie ma inny wydźwięk, niż oddanie, zaufanie Bogu.
Wygodnie jest przerzucić na kogoś odpowiedzialność - niby strzelam, ale nie zabijam. Przecież to Bóg decyduje, czy kula pozbawi drugiego człowieka życia.

Wydaje mi się, że cały paradoks tego stwierdzenia wywodzi się z prostej przyczyny - wypierania się odpowiedzialności za swoje działania. Oswajanie tego odbierania żyć poprzez przełożenie ciężaru jego przyczyny w stronę opatrzności.

Tak... i to dotyczy zarówno złych jak i dobrych rzeczy. Bóg daje i Bóg odbiera.... odbieram to jako w pewnym sensie pozbawienie ludzi sprawstwa.
Wolę wierzyć, że odpowiadam za swoje życie, za wszystko, co w nim się dzieje. Nawet jeśli wchodzi czynnik obcy - czyjeś działanie, zdarzenie losowe, to wciąż mam wybór, jak się w obliczu tego zachowam.

To jest racjonalne podejście, tego sobie i innym życzę :)

Żarliwie religijny, zwłaszcza pod koniec wojny, był też Jefferson Davis. Częstotliwość wydawanych przez niego proklamacji modlitewnych była nawet obiektem kpin w konfederackim kongresie ;) .

Cóż, to był czas kiedy tylko cud Opatrzności mógł uratować CSA. Davis "śliski jak jaszczurka i ambitny jak Lucyfer" był bardzo specyficznym przywódcą, lecz o jego religijnej stronie wiedziałem niewiele, także dzięki za trop. Na Południu przełom 1862/63 to część Trzeciego Wielkiego Przebudzenia - duża w tym rola Jacksona, który zorganizował coś na kształt kapelanatu polowego - znacząca część Armii Północnej Wirginii na przełomie wspomnianych lat została ochrzczona.

Jeśli chodzi o religijność Davisa cenne informacje można znaleźć w "
Jefferson Davis: The Man and His Hour" Williama C. Davisa. Tam też o roli Variny Davis w rozbudzeniu religijnej strony męża.

Dzięki za tytuł. Cholera, kolejny do sprowadzenia. :) Chyba Varina była jedynym prawdziwym powiernikiem Davisa, ale to częsta rzecz w tamtych czasach, choćby McClellan czy Fremont mieli w swoich żonach oparcie, jakiego próżno szukać wśród przyjaciół czy innych bliskich.

Pewnie Davis do grona swoich powierników zaliczyłby i Lee, choć ten raczej nie odwzajemniłby prezydenckiej bliskości ;) .

Jeśli chodzi o żony, warto wspomnieć o istotnej zakulisowej roli Mary Todd Lincoln w karierze politycznej męża. Natomiast jeśli chodzi o Varinę, chyba tylko ona była w stanie zrozumieć swojego pokręconego męża. Zresztą pod koniec wojny pisywała doń listy wypełnione nieomal mistycznymi fantazjami. Ich małżeństwo przypomina mi trochę związek Karola I Stuarta i Henrietty Burbon, ale to już inna historia...

Kluczem dobierania współpracowników przez Davisa było głównie zaufanie, niekoniecznie kompetencje. Lee jako doradca Davisa w pierwszej fazie wojny zaskarbił sobie to zaufanie, Bragg nigdy go do końca nie stracił mimo zastąpienia go na czele Armii Tennessee przez Josepha Johnstona po klęsce oblężenia Chattanoogi, generał-biskup Polk bronił się przyjaźnią z Davisem (w tym w próbach pozbycia się Bragga), ale też bezwarunkową miłością swoich żołnierzy. Lee był przede wszystkim wojskowym z krwi i kości, przyznawał po wojnie, że nie znał nikogo innego, kto sprawiłby się lepiej jako prezydent Konfederacji, ale jego pojmowanie konfliktu było zupełnie odmienne. Davis uważał sprawę Południa jako coś w rodzaju krucjaty, świętej wojny, zmagań na śmierć i życie - w końcu to on umacniał przekonanie, że to druga rewolucja amerykańska. "Bobby Lee" rzadko kiedy mówił o żołnierzach Unii jako o "wrogu" używając zazwyczaj określenia "Ci ludzie", a po Appomattox polecił im być "tak dobrymi obywatelami, jak byli żołnierzami". Kolejna pozycja na mojej liście to biografia Lee Freemana.

Smutna historia Mary Todd Lincoln to też materiał na osobne rozważania, bardzo tragiczna postać, krzyż kolejnych zmarłych dzieci i izolacji od ukochanego męża podczas jego prezydentury doprowadziły ją do szaleństwa.

Jeśli chodzi o okres tuż przed i tuż po Appomattox, polecam książkę "April 1865: The Month That Saved America (P.S.)" J. Winika. Zdaje się, że jeszcze wielokrotnie będziemy się spotykać w komentarzach wokół wojny secesyjnej.

Coin Marketplace

STEEM 0.16
TRX 0.15
JST 0.028
BTC 59431.63
ETH 2320.14
USDT 1.00
SBD 2.50