Kubańska januszerka – Viñales cz.1

in #pl-artykuly6 years ago

IMG_20180130_114655639.jpg

Przylatując do stolicy Kuby mieliśmy z góry zaplanowane, że jej gruntowne zwiedzanie zostawimy sobie na koniec, jako uwieńczenie wyprawy, niczym wisienkę na naszym komunistycznym torcie. Teraz potraktowaliśmy ją jako zwykły przystanek w podróży. Na ten moment w głowach mieliśmy jasno określony cel – dostać się do Viñales - tytoniowego zagłębia Kuby.

Próbując wydostać się z lotniska, kalkulowaliśmy jak najtaniej dotrzeć do lokum w którym mieliśmy spędzić noc. Dystans był niewielki, jakieś 20km i ostatecznie udało nam się go pokonać za równowartość 50 polskich GROSZY. Dla porównania, cena wywoławcza za przejażdżkę zabytkowym autem z tabliczką taxi zaczynała się od 20$ (oczywiście special price for you, amigo!). My zdecydowaliśmy się na przejazd zatłoczonym miejskim autobusem (bez klimatyzacji i miejsc do siedzenia), który miał nas zawieźć bliżej centrum. Stamtąd łapaliśmy kolejny, praktycznie pod same drzwi w dzielnicy Vedado. Pod względem zatłoczenia w komunikacji miejskiej Havana nie odstaje zbytnio od Londynu czy innych Europejskich stolic. No, ale jak przygoda, to przygoda. Jak tniemy koszty, to tniemy konkretnie. Jak lokalnie, to lokalnie. Do czasu.

WP_20180130_004 okladka.jpg

Hawańskie domostwa

Spędziliśmy noc w wielkim domu w kolonialnym stylu, typowym dla Havany. Nie znając okolicy, przeświadczeni, że wszędzie jest daleko, złapaliśmy taksówkę, która zawiozła nas pod dworzec autobusowy, gdzie byliśmy święcie przekonani, że kupimy bilety do Viñales. Otóż nic bardziej mylnego, proszę państwa.

WP_20180131_001.jpg

Wabik na turystów

Pod kasą dworca można spotkać żerujących, wygłodniałych niczym hieny, opalonych kubańskich „Januszy”, którzy tylko czekają, żeby przewieźć swoim wehikułem czasu za miliony monet. Nauczeni doświadczeniem, przemknęliśmy bez reakcji między wspaniałymi ofertami, którymi nas obrzucali. Ale oni tylko śmiali się pod swoimi "januszowymi wąsami" i patrzyli na kolejną scenę spektaklu, który miał tylko jedno zakończenie.

Scena przy kasie, akt pierwszy:

(S - Suchy) Dzień dobry, dwa bilety do Viñales poproszę.
(K- kasjerka) Na kiedy proszę pana?
(S) Na jutro.
(K) Nie ma.
(S) Jak to nie ma?!
(K) Następne wolne miejsca są za 4dni.
(S) Na prawdę, nie ma innego autobusu, nic a nic?
(K) Pozostaje taxi proszę pana – i pokazuje na „Januszy”, których przed chwilą potraktowaliśmy niczym tyczki w slalomie gigancie.

Okazało się, że na Kubie jest tylko jedna firma, która zajmuje się przewozem obcokrajowców i posiada ograniczoną flotę. Z Havany do Viñales odjeżdżał tylko jeden autobus dziennie. Co pan zrobisz, nic nie zrobisz. Nieunikniona była więc rozmowa z Jose czy innym Antonio odnośnie ceny przejazdu. Czas na akt drugi. Oni wiedzieli, że my chcemy, ale nie mamy jak i teraz to pałeczka była po ich stronie.

Cena jaką zaproponował pan złotówa (20$ za głowę) była wyższa od oficjalnej ceny biletu widniejącej na plakacie busowego przewoźnika (12$). Oczywiście full servis od drzwi do drzwi, super auto, wszystko super, nic tylko wsiadać i jechać. ALE 40$ to niestety nie jest 24$. Daniel, jako większa połówka naszej dwuosobowej drużyny, władająca językiem hiszpańskim, postawił na kontratak. Albo grubo, albo wcale - 10$ za głowę i jedziemy o 6 rano dnia następnego. „Janusz” skrzywił się, przetarł wąs i odpowiada – No posible amigo. No to jak no posible to odchodzimy i zobaczymy komu bardziej zależy.

WP_20180205_004.jpg

Kubański januszowóz

Jak powiedzieliśmy tak zrobiliśmy. Nie przeszliśmy nawet 10 metrów, a tuż za rogiem zaczepił nas młody chłopak, który od słowa do słowa zgodził się nas zawieźć za 12$/os, czyli win – win situation. ALE zza rogu wyłonił się ON! Ten sam kubański „Janusz”, który zaczepił nas tuż przed wejściem na dworzec. Rościł sobie prawo do nas i wszczynał kłótnie z młodym. Oznajmiliśmy mu, że jedziemy za 12$ i jak przebije tę ofertę to możemy rozmawiać. Z dumą rzekł, że za dychę od osoby przewiezie nas swoją amerykańską limuzyną tam gdzie sobie zażyczymy. Wzięliśmy od niego nr telefonu i obiecaliśmy się odezwać. Ukradkiem liczyliśmy, że los się jednak do nas uśmiechnie i uda się złapać coś innego niż taxi collectivo. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że nie zostaniemy wpuszczeni do lokalnego autobusu, a pani w kasie nawet nie zwróci na nas uwagi, tylko sucho, bez entuzjazmu stwierdzi: no se puede czyli nie można, a wzrokiem da do zrozumienia, że nic nas tu nie czeka. W takiej sytuacji zostało nam tylko wykonać telefon do amigo spod PKS i ustalić godzinę oraz upewnić się co do ceny. On wiedział tak jak i my, że to nasza ostatnia deska ratunku i że może zrobić co zechce. No i zrobił. W słuchawce padła kwota 15$ za osobę. Dało się wyczuć uśmiech pod jego „niewidzialnym wąsem” i ogromną satysfakcję, gdy nam to oznajmiał. Nie była to nasza super oferta, ale wiedział, że i tak ją przyjmiemy, bo jakoś musieliśmy się dostać do Viñales.

Kierowca zjawił się punktualnie i prosił by milczeć odnośnie ceny jaką wytargowaliśmy. Nasi współtowarzysze zapłacili ponoć po 25$ i w sumie lepiej, żeby nie wiedzieli, że można było taniej. Zapakowani w amerykański wehikuł ruszyliśmy do tytoniowego raju – Viñales.

YDXJ4245.jpg

Kubańczycy nie mają pojęcia czym jest katalizator, tłumik to może widzieli w telewizji, a wspomaganie kierownicy to szczyt technologii na jaki mogą sobie pozwolić nieliczni. Nasz szofer (tak tam nazywa się kierowców) musiał się nieźle napocić, zanim opuściliśmy Havanę i wjechaliśmy na drogę łączącą oba miasteczka. Na autostradzie samochód osiągnął prędkość nadświetlną, czyli ok. 110km/h, a ryk silnika był tak wielki, że o rozmowie, tfu, próbie rozmowy można było zapomnieć. Nie mieliśmy odwagi na wyciągniecie książki, więc pozostało nam podziwianie wyłaniających się na każdym kroku cytatów wielkiego ojca rewolucji, Fidela Castro, na przemian ze złotymi myślami Che Guevary. Po prawie 4h byliśmy na miejscu, zgodnie z obietnicą, z podwózką pod same drzwi.

WP_20180130_008.jpg

Viñales

Pierwsze co się rzuca w oczy, to widok białych ludzi pośród wąskich uliczek. Trochę nas to przeraziło, bo nie tak wyobrażaliśmy sobie kubańską dzikość. Z drugiej strony, czego mogliśmy się spodziewać po miejscu, które polecają wszystkie przewodniki świata? Miasteczko jest ospałe, otoczone polami pełnymi tytoniu, który później zostanie zrolowany przez mężczyzn w najlepsze cygara. Uprzedzamy, tak, mężczyźni skręcają cygara i sam proces rolowania trwa jakieś 30 sekund, ale o tym później. Długo się nie zastanawiając, udaliśmy się w stronę punktu widokowego, aby zobaczyć jeden z piękniejszych zachodów słońca jakie dane nam było oglądać.

WP_20180130_031.jpg

Największą rozrywką po zmroku, czyli zaraz po 18, był występ lokalnych grajków w miejscu, które śmiało można nazwać „mordownią”. Siedzieliśmy więc na krawężniku, po drugiej stronie ulicy i słuchaliśmy muzyki, która była przerywana jedynie z powodu kolejnej kolejki zimnego rumu. Zaplanowaliśmy trasy wędrówek, opłaciliśmy lokalnego przewodnika i umówiliśmy się na 14 dnia następnego na piesze zwiedzanie połączone z wizytą na farmie tytoniu. Popijając rum czekaliśmy aż nadejdzie zmęczenie i kolejny dzień.

CDN.

IMG_20180130_174739623.jpg

Suchy i Moniś

Sort:  

Janusze biznesu są wszędzie tacy sami :D
Na Kubie, czy w innych krajach ameryki łacińskiej lub w Turcji to można się targować, w starej bogatej Europie niestety ceny są "fixed" i nastawione na wydojenie klienta, z drugiej strony wybór środków transportu jest dużo większy

Zawsze się targuję z ulicznymi akwizytorami i taksówkarzami. W sklepie wiadomo - nie da rady. Ale uwielbiam tych Azjatów, którzy najpierw oferują np. €10 za jakiś badziew, a po 10 minutach już tylko €3-5 :D

No dokładnie tak to wygląda. Nauczyli się, że jest grupa osób, które zapłacą taka cenę jaką proponują. A jak się znajdzie ktoś, kto wie ile dana usługa jest warta to oni i tak wyjdą na swoje :) przemyślana strategia

Ja mam z tego ubaw :) i faktycznie... najlepszą metodą jest okazanie zainteresowania po czym ostentacyjne zaprotestowanie po usłyszeniu ceny i odejście na kilka metrów. Zawsze za Tobą zawołają :D

A ja myślałem, że cygara skręcana się na udach pięknych Kubanek ;)

Też tak myślałem, w nast poście więcej o cygarach napiszemy :)

Ze względu na wysoką jakość ten post otrzymuje skromny upvote 100% od nieoficjalnego kuratora tagu #pl-podroze!

Fajne pióro! Kuba to jedno z moich marzeń zdecydowanie, czekam na kolejny wpis :)

2-3 dni i się doczekasz, mam nadzieję, bo życie na farmie w Kostaryce to nie taka sielanka =)

Ajjj targowanie się na Kubie - wspaniała rzecz ta lokalna ekonomia :)
Z autobusami faktycznie trzeba zawczasu bilet kupować i ponadto stawić się conajmniej godzinę przed jego odjazdem aby się 'zcheckinować'. Bo to, że mamy bilet nie znaczy, że do autobusu wsiądziemy :)

Fajnie piszecie. Z ciekawością czekam na więcej :)

P.S. gdzie aktualnie jesteście?

Teraz na Kostaryce, pracujemy i żyjemy sobie na koziej farmie. Jeszcze 2tyg sielanki nas czekają :)

Ahhh... Kostaryka :-) Pura Vida! hehehe ;-)
Ja w przyszłym tygodniu jakoś opuszczam Kolumbię w stronę Ekwadoru i potem do Amazonii :-)
Może się gdzieś spotkamy jeszcze w tej części świata :D hehehe

Powiedz mi, czy do Kolumbii jechałes z Panamy? Pytali o szczepienie na żółtą febre? Bo chcemy się zaszczepić w Bogocie na lotnisku bo tam najtaniej :)

Ja przekraczałem granicę w Darien z Puerto Obaldia do Capurgany. I tam tylko pytali czy mam szczepienia ale książeczki nie chcieli widzieć. Zależy od urzędnika... Ale pytali o bilet powrotny - chociaż też nie wymagali pokazywania.
U mnie na fb jest trochę info o przekraczaniu granicy ;-) Poszukaj Freedom Traveling

Congratulations @suchy! You have completed some achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :

Award for the number of comments

Click on any badge to view your own Board of Honor on SteemitBoard.
For more information about SteemitBoard, click here

If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

Upvote this notification to help all Steemit users. Learn why here!

Coin Marketplace

STEEM 0.25
TRX 0.11
JST 0.033
BTC 62480.78
ETH 3045.78
USDT 1.00
SBD 3.91