Co nas nie zabije...

in #tematygodnia6 years ago (edited)
         Postać Liz Salander to, bez przesady, dziewczyna - heros. Chciałoby się napisać wzór, ale jednak nie. To antywzór i lepiej go nie naśladować bezkrytycznie. Nie ma w niej krztyny zrozumienia dla łajdaków. Drugiego policzka nie nadstawia - prawo ma za nic.

   Nie bawi się w półśrodki - jeśli ktoś w jej przekonaniu naprawdę nie zasługuje na to by żyć, żyć przestaje. Jest czarne, jest białe... no cóż barwy pośrednie też są ale... nie ma do nich cierpliwości za bardzo.

book_old_book_ruined.jpg

         Na kartach książki żyje własnym życiem; wydaje się jakby nie została napisana przez autora. W jej wyborach nie ma planu odgórnego. Raczej, jakoś tak: sama się zaprosiła pod pióro i pozwoliła opisać pilnując, by wizerunek nie był zbyt literacki.

         Urody nie ceni bo uroda to słabość a ona nienawidzi słabości. Gdy się już ją ma, jest narzędziem na specjalne okoliczności. Na co dzień warto jednak ją ukryć, zasłonić pod kolczykami, przesadnym makijażem. Zepsuć szorstkim fryzem. Bo zwraca uwagę.

A w toku niełatwego życia nauczyła się Lizbeth, że zwracanie na siebie uwagi, czy nawet zwrócenie się do kogokolwiek o pomoc, gdy dzieje się zło, odbije się na niej. Rykoszetem.

         Cały ten życiorys stworzony i opisany przez Stiega Larssona to jeden wielki obóz przetrwania. Małe dziecko w relacjach ze słabą emocjonalnie matką i wpadającym od czasu do czasu, "z wizytą", psychopatycznym ojcem.

          Dziecko trochę większe, nie potrafiące zrozumieć czemu jego wołanie o pomoc jest ignorowane. Nastolatka wyrzucona poza nawias społeczny - bo dorosłym wygodniej było zatuszować sprawę w "imię bezpieczeństwa narodowego".

Innymi słowy - człowiek kontra system.

book_book_pages_burned.jpg

         Historia uczy że ci, nieliczni, którym udało się ocaleć z sowieckich łagrów, zazwyczaj przeżywali swoje życie biernie - nie kreując go. Analogia może się wydawać przesadzona - gdzie Liz i Szwecja u schyłku XX wieku, a gdzie łagry? A jednak.

W obu przypadkach obserwujemy codzienność odmawiającą jednostce, która jej doświadcza, prawa do podmiotowości.

         W świecie rzeczywistym, taka postać to coś niebywałego. Nie dość że przeżyła to jeszcze od/z/budowała w sobie istotę ludzką i na własną miarę szyty kodeks moralny. To niezwykłe. Zdarza się rzadziej niż czterolistna koniczyna. Niemniej, się zdarza.

         Jakie jednak szanse w realnym świecie miałaby Liz, gdyby jej życie miało taki przebieg jak to opisuje książka?

old_book_books_old.jpg

         Rozwój dziecka, w uogólnieniu, dzielimy na: okres niemowlęcy, dzieciństwa i dojrzewania.  (Są jeszcze etapy życia dorosłego ale nie o nie tutaj chodzi). Ten pierwszy w przypadku Liz przebiegał w miarę znośnie; ojca wprawdzie nie było, matka jednak poprawnie wpisywała się w rolę wychowawczą. To początkowo wystarczało; dzieciństwo jednak miała wyraźnie z górki.

         Obserwując patologiczne relacje matki z pojawiającym się, od czasu do czasu by "ustawić sukę do pionu", rodzicem, zbywana przez wszystkich, u których szuka pomocy zderza się ze ścianą. Nie widząc innych możliwości, bierze sprawy we własne ręce. Rodzic w ciężkim stanie ląduje w szpitalu.  Ją odwożą na sygnale do wariatkowa.

         Ci, którzy wiedzą, jakie powody zrodziły tak desperacki czyn, milczą. Ci, którzy nie wiedzą nie szukają odpowiedzi - jest im ona podana w formie diagnozy. Lekarz, kolejna patologiczna postać, prawdy by nie zobaczył nawet wtedy, gdyby go jak to mówią... ugryzła.

          I gdyby opisane zdarzenia miały miejsce w realnym świecie, bohaterka, poddana takiemu sprasowaniu jakie obserwujemy w przypadku Liz książkowej miałaby znikome szanse na to by odnaleźć się w życiu.
Cały okres dojrzewania w warunkach, które nie uczą a odczłowieczają.

Mało kto by sobie poradził.

book_pages_literature_read.jpg

         Scenariusz, który by się w jej przypadku spełnił w 99%, to poddanie się sytuacji i przystosowanie do warunków szpitalnych, z których nie było by ucieczki.

        Liz książkowa znajduje dla siebie mocną kotwicę  -  jakimś cudem uczy się programowania. Potem cud kolejny stawia na jej drodze Holgera Palmgrena, człowieka, którego gdyby świat był sprawiedliwy, powinna spotkać wiele lat wcześniej. Dzięki niemu wyrywa się "z klatki" i uczy zasad życia na wolności.

         A potem znowu zakręt losu i kolejna szuja, której się wydaje, że słabsi są po to by ich niszczyć. W realu wszystko to razem, to za wiele "szczęścia" jak na jedno życie i człowiek z krwi i kości by przegrał. W książce to czas na obserwację, zbieranie sił i cios tam gdzie najbardziej zaboli.

         I pewnie ten fakt, że Liz "ma wszystko pod kontrolą" i "nic jej nie ruszy", a ktokolwiek by nie próbował stanąć jej na drodze - zęby straci, przyczynił się niezwykłej popularności tej postaci.

Ludzie potrzebują herosów.

źródło ilustracji: Free Images

Post zgłaszam do Tematów Tygodnia #21 - temat 4 - Riposta.
Jest to impresja na temat artykułu POSTAĆ DNIA #13 Lisbeth Salander (seria "Millennium") autorstwa @kusior

Sort:  

Cieszę się, że mój post stał się niejako przyczynkiem do powstania Twojego :)

Ja tobie dziękuję za artykuł. Przypomniał mi książkę i całe jej bogactwo wątków i postaci. Znakomity tłumacz nad nią pracował i dzięki temu mamy rzecz podwójnie wartościową - czytam tę książkę bez poczucia, że z importu. Kontynuacji autorstwa Lagercrantza już się tak, na jednym oddechu nie czyta; widać różnice.

Ze względu na wysoką jakość ten post otrzymuje skromny upvote 100% od nieoficjalnego kuratora tagu #pl-psychologia!

Dzięki :)

Coin Marketplace

STEEM 0.17
TRX 0.13
JST 0.028
BTC 55802.73
ETH 2969.54
USDT 1.00
SBD 2.22