Leniwiec odlatuje (7): W kolebce cejlońskiego buddyzmu

in #polish6 years ago (edited)

P71208-174519.jpg

To była długa i wyczerpująca podróż. Rozpoczęła się w Indiach, w dzisiejszej Patnie, ówczesnej stolicy królestwa wielkiego Asioki, a skończyła ponad 2500 km dalej, na górze Mihintale, obok Anuradhapury, na północy dzisiejszej Sri Lanki.

Demony z lasu

Ponad dwa tysiące lat temu, grupa buddyjskich mnichów, wysłana przez Asiokę, władcę królestwa Maurjów, dotarła do króla Devanampiyatissy, panującego wówczas w Anuradhapurze. Jak głoszą zapiski, początkowo król, który właśnie był na polowaniu, wziął mnichów za demony.

Obaj królowie - Asioka i Devanampiyatissa znali się. Byli jak to się dzisiaj mówi pen palami, pisali do siebie, chociaż zastanawiam się z jaką częstotliwością, przy ówczesnej technologii. Asioka, jako świeży konwertyta na buddyzm, miał misję podobną jak Konstantyn w Europie - rozsiać nową religię jak najdalej się da. Cejlon, Łza Indii, był zatem oczywistym kierunkiem.

Grupie mnichów przewodził Mahinda, syn Asioki, który na życzenie matki został zakonnikiem. O pełni księżyca, wśród 40 tysięcy żołnierzy króla Devanampiyatissy, wygłosił na górze Mihintale pierwsze kazanie, a władca oficjalnie przyjął buddyzm. Do dziś każda pełnia księżyce to święto państwowe, bo na Sri Lance religia i państwo od zawsze szły w parze. Co ciekawe, według przekazów sam Gautama odwiedził wyspę za życia, ponad 200 lat wcześniej.

20171208_161631.jpg

20171208_155305.jpg

Człowiek o szerokim uśmiechu

Nie wybieraliśmy się do Mihintale. Trochę zmęczył nas upał i jazda rowerowa poprzedniego dnia. Od kilku dni towarzyszyły nam tylko ruiny i mówiąc szczerze wszystko zaczynało się plątać. Nasz gospodarz o Mihintale, bardzo słabym angielskim, był w stanie wydukać tylko, że jest to góra i ładne miejsce. Jako, że popołudnie mieliśmy wolne zabiliśmy lenia, po wypiciu mrożonych kaw i soków, wsiedliśmy do autobusu i razem z radosną gromadką wracających ze szkół dzieciaków, przejechaliśmy kilkanaście kilometrów do Mihintale. Na miejscu przywitał nas cichy i spokojny park z zadbaną aleją. Nad porastającymi intensywną roślinnością wzgórzami, ujrzeliśmy górę - cel naszej wycieczki.

Przeszliśmy kawałek, nie wiedząc, czy mamy kupować bilety wstępu, szukając wejścia czy drogowskazu, kiedy to zza stojącego przy drodze żółtego tuk tuka wyłonił się nieco ponad czterdziestoletni facet, o szerokim białym uśmiechu. Ruszył do przodu, widząc nasze zagubienie i zapytał, czy może nam jakoś pomóc.

20171208_151701.jpg

20171208_172125.jpg

Przyzwyczajeni do naganiaczy z Kandy, szukających naiwnych turystów, odpowiedzieliśmy, że w sumie to całkiem dobrze sobie radzimy, mamy mapkę terenu i ogólnie możemy niemalże robić w tym miejscu za przewodników. Nie dał się na to nabrać…

Bardzo uprzejmie zaproponował układ: pokaże nam trzy miejsca, poopowiada o nich - zupełnie za darmo. Potem uznamy, czy dalej chcemy jego pomocy. Jeśli tak - przyjmie każdą zapłatę - choćby 100 rupii, czyli 2 zł. Zza pazuchy wyciągnął również zeszyt - nieodłączny rekwizyt lankijskiego przewodnika. Wyszukał rekomendacje po angielsku i nam pokazał. Były całkiem przyzwoite, zatem stwierdziliśmy z S., że zaryzykujemy. Nic w końcu nie traciliśmy.

20171208_152402.jpg

20171208_153735.jpg

Przez następne półtorej godziny Amarasiri Ekanayake Mudiyanselage, bo tak brzmi pełne imię i nazwisko naszego przewodnika, oprowadził nas po ruinach starożytnego szpitala, jednego z najstarszych na świecie, okolicznych malutkich dagobach i lokalnym muzeum. Za każdym razem Amara, całkiem dobrym angielskim, opowiadał historię tego legendarnego miejsca, na tle dziejów Sri Lanki, przeznaczenie artefaktów, jak starożytne skalpele czy przyrządy chirurgiczne i zaplanował całą trasę tak, by układała się w jednolitą narrację. Wytłumaczył, jak w środku zbudowana jest stupa i jak przechowywało się w nich relikwie, skradzione potem przez kolonialistów. Rozwiał też wiele mitów, którymi żyliśmy, zwiedzając poprzednie miejsca. Po 30 minutach nie mieliśmy wątpliwości - trafiliśmy na przewodnika z pasją, zakochanego w miejscu, po którym oprowadza turystów. Jednak okazało się, że był to dopiero początek atrakcji.

Jaskinie nad czarnym jeziorem

Amara, gdy usłyszał o naszej decyzji uśmiechnął się jeszcze szerzej niż przy powitaniu i zaprosił nas do swojego żółtego tuk tuka. By zbliżyć się do góry Mihintale i innych zabytków musieliśmy kilka kilometrów przejechać, a czas gonił nas niemiłosiernie. Nasz przewodnik zapewnił, że zdążymy na ostatni autobus do Anuradhapury, a zależało mu, by jak najwięcej nam pokazać i, niejako na deser, oglądać zachód słońca, będąc na szczycie.

20171208_163516.jpg

20171208_152635.jpg

20171208_153247.jpg

Nie był to jednak zaliczanie atrakcji. Za każdym razem miejscu towarzyszyła opowieść, był czas na pytania, zdjęcia i rozmowę. Odwiedziliśmy nie tylko przepiękny Czarny staw (Kaludiya Pokuna), w którym woda rzeczywiście wydaje się czarna jak smoła, starożytną bibliotekę z czytelnią, czy kolejne mocno zrujnowane stupy. Byliśmy również w jaskiniach, w których przez wieki mieszkali buddyjscy mnisi. Wśród nich odwiedziliśmy również te ciągle zamieszkane, bo Amara po cichu wziął nas również do swojego zaprzyjaźnionego mnicha. W okrytych tylko od zewnętrznej strony jaskiniach, zakonnicy żyją bez prądu, kanalizacji i wynalazków cywilizacyjnych, za to w otoczeniu pięknych drzew, starożytnych ruin i ciszy.

20171208_162120.jpg

20171208_155402.jpg

Był też czas na dokarmianie bezdomnych psów, których na Sri Lance jest bardzo wiele. Amara miał przy sobie pakunek z resztkami jedzenia i co kilkaset metrów zatrzymywał się, wzbudzając zachwyt i poruszenie wśród psiaków, zamieszkujących krzaki i kanały.

P71208-172728.jpg

Procesja o zmierzchu

Na sam koniec czekała nas wspinaczka ponad 300 m w górę po kamiennych schodach. Nie było czasu na odpoczynek, bo słońce było coraz niżej. Jednak, gdy zasapani osiągnęliśmy szczyt i stanęliśmy pod stupą Maha, widok był przepiękny. Rozciągał się na wiele kilometrów. Widzieliśmy w zaroślach starożytne ruiny, rosnące po horyzont lasy i nowe budynki Anuradhapury. Towarzyszyło temu okrągłe czerwone słońce i cisza, którą w pewnym momencie przerwały dźwięki muzyki.

Była to mała procesja, która o świcie i zmroku przemierza kamienne schody z położonego pod górą klasztoru na sam szczyt. Taka niespodzianka od Amary. Mały mnich i muzykanci, idący w skupieniu krok po kroku po ogromnych schodach.. Piękne, niemalże mistyczne dopełnienie naszej wycieczki…

P71208-174938.jpg

20171208_172714.jpg

A nie! Jeszcze była herbata, którą poczęstował nas Amara w barze, gdy czekaliśmy przy drodze na autobus powrotny do Anuradhapury. Tak jak zapewniał, zdążyliśmy na czas. Jeszcze był moment na wspólne zdjęcie i uściski. Okazało się również, że zna naszego gospodarza i zaoferował się, że następnego dnia rano przyjedzie do nas i odwiezie na dworzec autobusowy, skąd następnego dnia ruszaliśmy do Negombo, nad Ocean Indyjski. Nie do końca w to uwierzyliśmy, nasz europejski sceptycyzm, znowu ruszył do walki i przegrał sromotnie, gdy następnego dnia ujrzeliśmy żółty pojazd Amary pod naszym hotelikiem.

Podoba się? Wiecie, co robić! Daje mi to motywację do pisania ;)

Zdjęcia, jak zawsze S. i moje.

Peace and love @veggie-sloth

Sort:  

Nice place to visit...

Yes, indeed :)

Niesamowite! I to jest nasza planeta, ziemia? To przepiękne miejsce na ziemi gdzie można choć przez chwilę się wyciszyć. Marzę o spędzeniu choć trochę czasu w tak bajkowej krainie :)

Polecam bardzo! Podróż nie jest taka droga, więc planuj trasę, pakuj się i w drogę! :)

Jako ktoś któremu buddyzm jest blisko bardzo zazdroszczę eksplorowania tych terenów :) Ładnie opisana historia!

Dzięki :) Cykl o Sri Lance już się prawie kończy, pora wracać do domu. Ale o buddyzmie będzie jeszcze nie raz :)

Gratulacje! Twój wpis znajdzie się w dziale Podróże w najnowszym Tygodniku Kuratorskim!

Superancko! :) Dzięki!

Wow! Wspaniałe widoki 😊
Tacy przewodnicy są najlepsi, bo opowiadają z fajną energią i wiedzą więcej niż inni. Super się też ich słucha 😊
Az bym chciał tam być teraz!

Ile w końcu mu daliście za oprowadzanie?

To była naprawdę zaskakująca przygoda! :) No i rzeczywiście - trafić na takiego gościa to szczęście. Musiałem sprawdzić ile to było. Dostał od nas 1800 rupi, czyli nieco ponad 10 $ - myślę, że warto za ponad 4h oprowadzania, podwózkę na dworzec następnego dnia (bo to mieliśmy zupełnie gratis), no i herbatę, który po wielu godzinach chodzenia smakowała niemalże jak nektar bogów! :)

Wow... To faktycznie mega serwis 😊
Racja, 10$ to nie dużo.
Jak będę w tamtej okolicy to się odezwę o kontakt jakiś jeżeli macie.

uwielbiam Amarę!!!!!
polubiałam go od razu,
a jeszcze za to dokarmianie psów ma dodatkowego plusa.

magiczna opowieść! dzięki!
zwieńczona pięknym zachodem słońca :)

PS:
S. tez jest w porządku :)

Amara jest postacią całkiem rzeczywistą, jeśli byłabyś w okolicach Annuadhapury czy Mihintale to mocno go polecamy: https://www.facebook.com/amarasiri.ekanayakemudiyanselage

Tymi psami to mocno zapunktował! Co ciekawe, cos mu się pomieszało i mówił do mnie po angielsku, a do S. po niemiecku :) Zna również język francuzi!

S. jest zaj***sta :D

Cudowne miejsce i bardzo fajny artykuł :)

Dzięki wielkie!

Leniwcu jak się Ciebie dobrze czyta!
Poradź jak napisać takie relacje z podróży? Żeby tak cudnie oddać klimat miejsca i ludzi jak Ty to zrobiłeś 😊

Cóż za klimaty! Tak! Zdecydowanie chcę tam być:)

Koszty bardzo niskie, więc jedź koniecznie!

Coin Marketplace

STEEM 0.16
TRX 0.16
JST 0.029
BTC 60745.98
ETH 2342.23
USDT 1.00
SBD 2.52