Zygmunt Wasilewski - Myśl Przebudowy - Umysłowość estetyczna

in #polish6 years ago (edited)

Zygmunt Wasilewski - Myśl Przebudowy - Umysłowość estetyczna

A teraz przyjrzyjmy się życiu umysłowemu najlepszej młodzieży.

Mam przed sobą dwie książki, wydane w r. 1910, obie pośmiertne. Leżą obok siebie jak mogiłki. W obu, jak epitafia, przedmowy, kreślone ręką współczującą, zamykają oczy na sen: Stefana Wierzbickiego „Pisma pośmiertne” z przedmową dra Edwarda Porębowicza, oraz Janusza Bednarskiego „Wiersze i proza” z przedmową dra Józefa Ujejskiego. Mamy też portrety: ludzie młodzi, piękne oblicza, pełne blasku szlachetności. Pierwszy miał lat 22, drugi - 17. Zmarli prawie jednocześnie.

Przeczytałem ich pisma jedno po drugim, jakbym słuchał ich spowiedzi. Bolesne są tego rodzaju żywe mogiły, pełne westchnień nieugaszonej tęsknoty i nieziszczonej nadziei, mogiły przemawiające wymową dusz, do głębi na jaw odsłonionych w poetyckim poruszeniu, pouczające nadto o życiu duchowym pokolenia, które - utraciwszy tych poległych - idzie dalej w życie.

Nie jest to przeciętny materiał statystyczny; nie można za taki uważać indywidualności, jaką był każdy z tych zmarłych na swój wiek. Wszakże w tym swoim charakterze pośmiertnym obie pomienione książki są dokumentami poetyckimi żywotów zamkniętych i ich epoki. Łączy ich kolebka, nie tylko grób; są to jednego wychowania i krwi jednej dzieci; jest coś wspólnego w ich losie, nie tylko jednoczesny tragizm mogiły.

„Podobnych dokumentów - pisze prof. Porębowicz w swojej przedmowie - istnieje zapewne wiele; z nich można widzieć, jak u nas każde pokolenie coraz wcześniej dojrzewa, coraz wcześniej poważnieje"... A ja dodam: z nich trzeba to widzieć. Myśl narodu, dążącego do poznania siebie, ma doskonalą sposobność nauczenia się właściwości swej duszy na poetach swoich, jeżeli umie słuchać pieśni.

Poety światem jest piękno, nie wola ani prawda, piękno dążące do artystycznego wyrazu i w tym dążeniu odsłaniające duszę człowieka tak głęboko i wszechstronnie, jak się to w innych stanach duchowych nie zdarza. Jeżeli ten poeta jest nam pokrewny rasą, warunkami czasu, miejsca i kultury, to łatwo po nim poznać i swoje tajniki duchowe, które samemu trudno sobie uświadomić. Poeci bardzo są dlatego pomocni narodowi w formowaniu samowiedzy. A gdyby ktoś specjalniejsze postawił sobie zadanie - zbadać duszę poszczególnej generacji, to chwyci wtedy z ciekawością takie dokumenty, jak powyższe wydania pośmiertne.

Są w tych książkach nie tylko utwory artystyczne i rozprawy przeznaczone do druku, ale także rzeczy poufniejsze w przedmowach, pamiętnikach i listach.

W książkach Wierzbickiego i Bednarskiego widzimy szczegółowo tajniki naszej hodowli umysłowej i właściwości naszej młodzieży. Ma tam nad czym pomyśleć i publicysta, nawet pedagog. Widać w nich aparat hodowlany społeczeństwa: literaturę, uniwersytet, szkołę średnią, kościół. Łatwo rozpoznać wpływy, a gdyby kto chciał - wskazać, co by należało zmienić w tych wpływach, aby hodowla była inna.


Wierzbicki i Bednarski ukazani nam są na ławie szkolnej, jako najprzedniejszy wytwór szkoły. Istotnie rezultat zdumiewający: jeden w 22 roku życia, drugi w 16 r. są pisarzami, których warto czytać, a trzeba podziwiać.

Wysubtelnieni w smaku, opanowani wyrafinowanymi dążeniami do doskonałości wewnętrznej, szukają ideału dla siebie i świata w pięknie artystycznym. Kochają świat odbity w sztuce, jak w zwierciadle powiększającym. Tam i siebie odszukują. Widzą w tym lustrze swoje wnętrze, badają się, analizują, przebudowują je wedle poczucia piękna i tędy przez estetykę dochodzą do etyki, raczej do ascetyzmu. Życia sami nie zaznają - nie tylko że są młodzi, ale że nie mają do niego dostępu, nie są na drodze, która do niego prowadzi. Odwróceni są do niego tyłem. Widzą to życie odbite tęczowo promieniami ideału artystycznego; widzą, że jest piękne, bujne i rozlewne. Na ten widok wyrywa się im z serca okrzyk na cześć... sztuki, nawet wtedy, gdy wołają: niech będzie pochwalone życie! Stąd niepokój oscylacji między św. Franciszkiem z Asyżu a Nietschem i łączenia ich z sobą. Pierwszy daje im doskonałość wewnętrzną, drugi - wyobraźnię życia.

Oni i to i to mają w sobie - a w gruncie nic nie mają, bo to nie rzeczywistość, jeno gra wyobraźni estetycznej. Świat złudy, równoległy do realnego, i nie w tym ostatecznie tragedia, że nieosiągalny, ale w tym, że złudny. Kto się nim zajmie całkowicie, stracony jest dla świata rzeczywistego, a ostatecznie ten jedynie wart jest życia.

Prof. Porębowicz pisze o Wierzbickim: „Z owych dumań (jego) o sztuce, odkrywamy, że ich autor, jak znaczna część jego rówieśników, to spirytualiści, powracający do ideałów romantyzmu; z życia własnego pragną układać poematy, wierzą w powołanie geniuszu na gwiazdę przewodnią i sternika narodu, wierzą w żywotność Króla Ducha, wcielającego się raz po raz w postaci władców, poetów i artystów. Żyją ci najmłodsi i czują jak współcześni Trójcy wieszczów; jest w nich kontynuacja myśli polskiej emigracyjnej; historia i jej pochód wygląda im na coś, co się toczy ponad narodem, nie mącąc go, chyba po wierzchu".

„Rys wspólny tych najmłodszych - to tęsknota do proroka i wodza takiego, który by rozwiązał wszystkie zagadnienia, który by wiedział, dokąd iść trzeba i chciał prowadzić. Nie zawsze jest to, niestety, znamię energii samorzutnej i wewnętrznego hartu. Nie śmią oprzeć się na sobie samych”...


I daremnie - powiem - będą tęsknić do proroka i wodza. Nie ma takiego, który by ich tędy, na lustro poprowadził. Są to skazańcy - materiał na artystów. Będą się palić całe życie, błąkać w lustrzanym labiryncie, szarpać, a w najlepszym razie pewien procent tylko, mający powołanie ta-lentu, odda się twórczości artystycznej. Ona jedna ugasić może ich tęsknotę, uspokoi duszę praktyką, robotą artystyczną. Ci wybrani znajdą należne miejsce w społeczeństwie, które istotnie potrzebuje sztuki, ale inni już nie spalą się, ale zetlą się bez żadnego dla nikogo pożytku. Pytanie zaś w tym, ilu jest tych innych? Czy ci inni nie są wzorem psychiki całych sfer oświeconych?

Potrzeby estetyczne są jednym z zasadniczych czynników życia ogólnego, ale ich sztuka bynajmniej nie wyczerpuje; przejawiają się w innych również dziedzinach twórczości realnej - w budowaniu samego życia w formach narodowych i społecznych. Dają one całemu życiu blask rzeczy niepowszedniej, polot idealistyczny, formują ideał górujący nad doczesnością. Gdyby jednak hodowla umysłowa w społeczeństwie na tym się zasadzała, żeby ten zmysł idealistyczny wyosobnić z organizmu duchowego i ogół młodzieży uczynić przez to estetami, to będzie to nie hodowla społeczna, ale rabunek, dokonywany na przyrodzonym bogactwie narodu, w celu wyjałowienia społeczeństwa.

Nasuwa się tedy jedna z najgłębszych trosk: czy my w ogóle wiemy, co robimy z młodzieżą? Czy nie postępujemy w hodowaniu wyższych gatunków inteligencji tak, że rezultaty ilościowe znajdują się w odwrotnym stosunku do pożytku społeczeństwa?


Powiecie, że książki te są zjawiskami literackimi i niepodobna ich rozważać jako symptomatów ogólnego życia umysłowego, to książki fachowe. Zapewne. Ale zwracam uwagę, że przed trzydziestu laty młodzież nasza literacka na uniwersytecie innymi zajmowała się kwestiami. Przyjrzyjmy się jednak Bednarskiemu, jego pamiętnikowi i listom. Pisał wiersze i dramaty nawet z talentem, ale trudno wnosić, czy zostałby artystą słowa; to tylko z całej książki widać, że był ofiarą estetycznego systemu widzenia świata i że w tym spalał się przedwcześnie. Na taki grunt można wpędzić jakimś wpływem cały tłum różnych uzdolnień i wrażliwości: jedni będą próbować artyzmu, inni wezmą z tego systemu etykę, inni filozofię, a wszyscy będą straceni dla życia, jako energia zneutralizowana refleksją.

To inna sprawa, że taki Bednarski jest prześlicznym typem chłopięcia polskiego, że porywa nas dno jego duszy, widzialne przez kryształowej czystości toń myśli i uczuć, że dla szkoły i domu chlubnym on jest świadectwem kunsztowności wychowania. Ale przyznając to wszystko, z tym większym niepokojem zapytywać musimy: czy to tylko wyjątek? Bo gdyby to miał być typ dziecka, zapowiadający generację, to, zaiste, na cmentarzu jesteśmy. Można się pogodzić z napisem mortui[1], ale trudno patrzeć na litery: morituri[2].

Bednarski - czerpiemy wiadomości o nim z przedmowy dra Ujejskiego - pisywał już wiersze jako 8-letni chłopczyk, a składał je już w pamięci, jeszcze pisać nie umiejąc. Pamiątki historyczne Krakowa budziły w nim zadumę i tęsknotę ku przeszłości; Ujejski, Słowacki upajali jego wyobraźnię, kościół z obrzędami, a zwłaszcza organami, wprowadzał w ekstazę. Morduje się jednocześnie z sobą, aby się doprowadzić do doskonałości, wyrobić w sobie silną wolę, być pożytecznym, zbawiać innych.

Ale obezwładnia go ekstaza z widoku piękna, które narzuca mu się zewsząd i normuje jego stosunek do świata, oparty na kontemplacji, oraz ironia. Wyodrębnia się ze świata aby na niego patrzeć okiem artysty, sam w sobie rozdwaja się, aby się widzieć i analizować. „Potrafię być obiektywnym - mówi w 15 roku życia - do ostatnich granic; najserdeczniejszy ból własny potrafię traktować, jako interesujący objaw psychologiczny, zdarzający się właśnie w człowieku, którym jestem ja“. Wola, ten mlecz pacierzowy życia, staje się w nim dyscypliną doskonałości estetycznej i religijnej. Uprawia jednocześnie: poezję, muzykę i malarstwo: grywa na organach w kościele Mariackim; wtedy otoczony burzą dźwięków doznaje wizji, przemieniających świat w coś zupełnie nierealnego. W liście do kolegi pisze na wakacjach natchnione rzeczy o oddechu Boga w szumie wiatru, o piorunie, który ludzi nauczył muzyki, o organach, w których uwięzione pioruny tonów, grające grzmotem, albo waleniem młotów archanielskich, kujących nową koronę dla Polski. „Nie bierz mi tego za poezję - przekonywa kolegę - uwierz mi, że to prawda, tylko ja mówić inaczej nie umiem”.

W ogniu takich wzruszeń estetycznych dusza prędko dojrzewa. Janusz Bednarski jest też tak dojrzały filozoficznie jak Zaratustra. Widzi wszystko, co ludzkie i boskie, przenikliwie, ale w rysunku idealnym, w konstrukcji oderwanej; z faktem realnym, któremu trzeba dać nie tylko myśl do spostrzeżeń, ale siłę, wolę, krew, życie - z faktem coraz trudniej mu się pogodzić. Spiera się z kolegą o pojęcie miłości ojczyzny:

„Muszę w sobie rozróżniać, co we mnie należy do mnie - człowieka, a co do mnie - artysty. Otóż poza zwykłą miłością ziemi, kocham jeszcze naszą ziemię artystycznie, ale artystycznie potrafię kochać cały świat. W ogóle sztuka jest czymś bardzo kosmopolitycznym, bo wypływa z poczucia piękna wspólnego wszystkim narodom. Nawet życiowo - nieartystycznie - kosmopolityzm najszlachetniej rozumiany jest o wiele wyższy od najszlachetniej rozumianego patriotyzmu”.

Widzimy w wyznaniach Bednarskiego, jak się rozkleja dusza jego na dwie części: zanikającą żywotność i rosnący aparat wyobraźni poetyckiej. Dzieje się to niespostrzeżenie, bo poezja wypełnia wszystkie zakątki duszy i daje poczucie pełności. Niepostrzeżenie jednostka wyosobnia się z życia, staje się samotnikiem obserwującym świat w lustrze wewnętrznym poezji, a jasność widzenia ze smutkiem na zmianę stają się dniami i nocami jej życia - niemającego żadnej żywej styczności ze światem rzeczywistym.


Można by pisać z powodu książki Bednarskiego całe studium - nie ma na to miejsca tutaj. Pokazuję tylko schemat duszy młodzieńca najlepiej wykończonego w duchu wychowania naszego. Śliczny wzór poety. Ale powtarzam: czy taką chcemy istotnie mieć całą młodzież? Czy koniecznie akademią dla niej ma być Eleusis[3], gdzie probierzem jest zdolność obcowania z duchami Wieszczów?

Jeśli to nie wyłącznie wina szkoły, to i nie zasługa. Nie umie ona zepchnąć duszy z tego martwego punktu.


Na takim Bednarskim widać jasno, jak nieszczęsna jest ta nasza dusza. Dała jej rasa niezwykłe bogactwo liryzmu, daru cennego, który jednak jest żywiołem, wymagającym opanowania. Jakby nas Bóg opuścił na pewnym dniu tworzenia przed rozdzieleniem wód od ziemi - nie mamy gruntu twardego pod nogami. Roztapiamy w liryzmie swoją wolę, w marzeniach myśl realną; ślepi na rzeczywistość widzimy dokładniej gwiazdy niż swoje potrzeby i zadania.

Nie dla skargi lirycznej to mówię, ale by zwrócić uwagę na potrzebę reformy umysłowości ogólnej, a potem szkół, a może odwrotnie. Nasza szkoła nie dlatego jest mało narodową, że za mało w niej „Poloniki"[4] historycznej, ale dlatego, że nieprzystosowany ma system do psychiki polskiej. Naród chory na liryzm musi mieć szkoły realne, powinien się uczyć bodaj w warsztatach elementarnych pojęć o materii, aby sprawdzić swoje zmysły i możność tworzenia realnego, musi leczyć się jak z paranoi ze swego rozdwojenia jaźni, aby przenieść punkt swej ciężkości na rzeczywistość.

Po wyjątkowych młodzieńcach zostają książki piękne jak Bednarskiego. Ale po czym poznać, czy inni mniej wrażliwi, mniej uzdolnieni nie są rozpięci w naszej kulturze na takim samym krzyżu rozdwojenia między marzeniem a rzeczywistością? Poznać to można po ich bezpłodności w życiu. Wepchnęliśmy duszę młodzieży na martwy punkt między złudę a życie, skąd nie wszyscy przecież mogą wyjść na drogę twórczości artystycznej, ale skąd nikt nie wychodzi ze zdrowym poczuciem rzeczywistości. Jaka jest nasza szkoła - publiczna czy domowa - widzimy na naszej inteligencji, która nie tylko poezji nie pisze, ale jej nie czyta, która jednak cała jest wyznania poetyckiego, na poetów przysięga, im pomniki stawia, o sprawach zaś realnych traktuje tak dyskretnie, jak się mówi w towarzystwie o funkcjach fizycznych. Byłoby hańbą nie wiedzieć, co Mickiewicz myślał o Polsce, ale na stu dzisiejszych ludzi oświeconych 99 nie wstydzi się, że sami nie wiedzą, co o niej dziś myśleć. A na stu tych, co o niej myślą, 99 jest takich którzy marzą o niej tylko w sposób poetycki, a jeden może umiałby realnie zajrzeć prawdzie w oczy, widzieć rzeczy konkretnie; a znowu na takich stu może jeden znalazłby się z radą praktyczną. To samo ze sprawami ekonomicznymi, kulturalnymi itp.


Może innym narodom, twardszym na liryzm, literacka hodowla umysłów nie szkodzi; nam tak dalece szkodzi, że ze szkół obcych, gdzie formalniej dla duszy nauka się odbywa, zdrowsi ludzie wychodzą. Nasz układ stosunków narodowych sam odstręcza od patrzenia prawdzie w oczy; literatura, tradycje wychowania robią także swoje. Wykształcenie było dawniej rzeczą przywileju społecznego, majątku, rzeczą zbytku, zadowalana się też chętnie wąchaniem kwiatów cywilizacji obcej; zaczynało się też od końca, od literatury i sztuk, od tego, na czym wielkie cywilizacje kończyły. My w dalszym ciągu stale zaczynamy od końca, nie zaś od początku, gdzie wiedza styka się z nizinami rzeczywistości i praktyki.

Zasadniczym warunkiem, normalnym zresztą wynikiem rzetelnej demokratyzacji życia powinno być podniesienie hodowli elementarnych instynktów żywotnych, na których opiera się byt narodu. One to, zaczerpnięte z ludu, miały zasilić nasze zwątlone zasoby zmysłu realnego, woli życia, poczucia siły i wiary w czyn. Lecz nie widać, abyśmy w tym kierunku robili postęp w pokoleniach. A główną tu przeszkodę widzę w naszej tradycyjnej, pożyczonej od społeczeństw przejrzałych kulturze umysłowej, nie rozgraniczającej dostatecznie złudzenia od rzeczywistości, frazesu od faktu, piękna od prawdy, przyjemności od pożytku, wzruszenia biernego od czynu. Z literatury uczyniliśmy ekwiwalent życia, z poezji chleb powszedni. Gdy krew roztapia się w łzach, a geniusz narodowy służyć ma tylko do wywoływania łez, wtedy niema ani życia twórczego, ani wielkiej poezji. Wytwarza się u góry arystokratyczny estetyzm, a u dołu zostaje w bezwładzie nietknięte kulturą barbarzyństwo.


Rozmyślania podobne cisną się mimo woli do głowy podczas czytania takich dzieł pośmiertnych, jak Bednarskiego. Jest to pomnik świetnego rozwoju umysłowego dziecka, jeśli go rozważać ze stanowiska literacko-artystycznego. Skoro się jednak zna upodobania jego rówieśników, ich kult oderwanego sposobu myślenia o sztuce, jako kierowniczce i wykładniku życia, połączony z zatratą poczucia rzeczywistości; skoro się pomyśli, że tacy młodzi twórcy i myśliciele noszą na sobie znamiona swego pokolenia rówieśnego - wtedy ogarnia współczucie dla społeczeństwa, że źle ustawione jest do życia; bo synowie jego, idący z lutnią, miast oręża, na bój życia - to morituri...


[1] mortui [łac. ‘martwy’]
[2] morituri [łac. ‘idący na śmierć, zmierzający ku śmierci’]
[3] Eleusis – miasto w Grecji, słynące w starożytności z powodu odbywających się tam misteriów eleuzyjskich ku czci Demeter, Persefony oraz Dionizosa.
[4] polonika – dokumenty rękopiśmienne i druki pisane w języku polskim lub dotyczące Polski.


Wcześniejszy rozdział:
Wychowanie szkolne a szkoła życia



Spis treści i dokumenty do pobrania


Tekst opracowany na podstawie: Zygmunt Wasilewski, Myśl przebudowy. Rozmowy z młodym przyjacielem, Zakład Gebethnera i Wolffa, Warszawa-Lublin-Łódź-Kraków 1912


Tekst zdigitalizowany został w ramach projektu "Cyfrowa Biblioteka Myśli Narodowej", więcej o samym projekcie możecie przeczytać tutaj.


Tekst znajduje się w Domenie Publicznej i może być dowolnie rozpowszechniany i powielany. @myslnarodowa zrzeka się wszelkich praw autorskich związanych z digitalizacją i obróbka tekstu na zasadzie licencji Creative Commons Zero

Coin Marketplace

STEEM 0.19
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 63209.62
ETH 2570.91
USDT 1.00
SBD 2.76