Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 8: Wakacje z duchami. Część 8 - ostatnia.

in #polish7 years ago

Jakoś podświadomie nie chcę wracać do hotelu. Boję się, że Piam znów będzie miała swoje uduchowione jazdy. Zostajemy na kolacji w jednej z okolicznych wiosek, ale ostatecznie musimy jednak wrócić, zwłaszcza że Apple robi się marudna i chce już spać.

Link do poprzedniego wpisu: Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 8: Wakacje z duchami. Część 7.

Zgodnie z moimi przewidywaniami Piam milknie i zamienia się w bryłę lodu po przekroczeniu hotelowej bramy. Tym razem staram się nie przejmować. Nic nie mówię. O nic nie pytam. Nie próbuję się do niej zbliżyć. Wiem, jak zakończą się moje próby, i nie chcę dalej się frustrować. Przed nami ostatnia noc w wielkim łóżku, w fajnym hotelu, a ja wiem, że nic się nie wydarzy. Miało być romantycznie i erotycznie, a wyszło beznadziejnie. Może trzeba było zostać w domu?

Piam znów ogląda telenowele, a ja rozmyślam o tym całym uduchowieniu. Tajowie to bardzo zabobonny naród. Małe, najczęściej drewniane budowle na jednej nodze stojące przed niemal każdym domem, apartamentowcem, biurowcem czy sklepem to domki dla duchów. Z wyglądu przypominają miniaturowy dom. I stawiane są dla dobrych duchów strzegących domostwa. O domek trzeba dbać, podobnie jak o jego mieszkańców, przynosząc im jedzenie i picie. Tajowie regularnie kupują coca-colę, sok pomarańczowy czy wodę mineralną, które następnie otwierają i zostawiają przed domkiem z wetkniętą słomką. Przed moim apartamentowcem domek dla duchów stoi na parkingu, zajmując 1/3 jednego z miejsc parkingowych. Naturalnie, choćby nie wiem co, nikt na tym miejscu nie parkuje. Duchy mogłyby się wkurzyć.

— Piam, jak to jest z tymi domkami dla duchów — pytam, korzystając z przerwy reklamowej w telenoweli.
— A o co pytasz?
— Jak to jest, że zostawiacie im np. coś do picia, a tego napoju wcale nie ubywa?
— Ubywa, ale my nie możemy tego zobaczyć. Duchy egzystują w równoległym świecie. One piją to, co im zostawiamy, ale w naszej rzeczywistości tego nie zauważysz...
— Jasne...
— Ty tego nie zrozumiesz. Mówiłam ci już. Wy Europejczycy tego nie widzicie, nie czujecie i nie rozumiecie. My mamy dowody.
— Jakie dowody?
— Na przykład, gdy zostawisz im coś do picia na kilka dni, to w końcu jednak zacznie ubywać cieczy. Nasz świat odzwierciedla zmiany w ich światach z pewnym opóźnieniem.
— Piam, przecież to bzdura. Nie słyszałaś nigdy o parowaniu? Nie miałaś w szkole fizyki?
— Słyszałam o parowaniu. Miałam też fizykę. Współcześni nauczyciele starają się nam to wytłumaczyć po europejsku. Ale my wierzymy, że jest tak, jak ci mówię...
— Masz jeszcze jakieś dowody?
— Pojechałam kiedyś do znanego mnicha, który mieszka ze 200 kilometrów za Bangkokiem. Powiedział mi rzeczy, których nie miał prawa o mnie wiedzieć. Ma moc przepowiadania przyszłości.
— I co ci powiedział?
— Że miałam męża, ale mnie zostawił. I że poznałam kogoś nowego lub pogodziłam się ze stratą i że teraz moje życie będzie już tylko lepsze.
— Byłaś z Apple?
— Tak.
— Mógłbym ci powiedzieć to samo bez jego tajemnych mocy.
— Jak to?
— Normalnie. Przychodzi do mnie samotna laska bez obrączki, za to z dzieckiem. Łatwo wydedukować, że miała męża, a już go nie ma. A że zachowuje się normalnie, a nie płacze i szlocha, to albo pogodziła się już ze stratą, albo znalazła sobie kogoś nowego. Logiczne.
— Ach, wy Europejczycy i ta wasza logika! Mówię ci, że on miał moc.
— Jasne, że miał. Ta „moc” nazywa się spostrzegawczość i dedukcja.
— Nie gadam z tobą! Ty nic nie rozumiesz!

Pewnie, że nic nie rozumiem. Jestem tylko myślącym, logicznym Europejczykiem, dla którego jedyną religią jest nauka. Powód, dla którego zostałem ateistą, mając wczesne kilkanaście lat, był prozaicznie prosty. Nikt nie mógł mi odpowiedzieć na proste pytanie: „Dlaczego?”. Dlaczego mam wierzyć w coś, czego nie widzę? Pokażcie mi dowód, a ja chętnie zmodyfikuję swoje poglądy. Moje podejście zdecydowanie nie pomaga w aklimatyzacji w Tajlandii.

Wcześnie rano jemy śniadanie, żegnamy się z miłym właścicielem hotelu i jego córką, ignorujemy jego wiecznie niezadowoloną żonę, wsiadamy w samochód i ruszamy w morderczą drogę powrotną do Bangkoku. Odpuszczamy sobie plan rozejrzenia się po Ko Lanta Noi z uwagi na dwugodzinny korek, jaki napotykamy jeszcze przed pierwszym „promem”. Wygląda na to, że wraz z końcem Songkranu wszyscy wsiadają za kółko i jadą do siebie... gdziekolwiek to jest.

Droga zdaje się ciągnąć w nieskończoność bez większych przygód. Nie ma poprzycinanych palców, płaczu, rzygania i skorumpowanych policjantów. Jest za to sporo wypadków na drodze, które skutecznie przekonują mnie do ograniczenia prędkości. Prawie przysypiając, zjeżdżam na stację benzynową na kolejną dawkę kofeiny. Pokrzepiony na duchu i ciele, zastanawiam się nad kolejnym tajskim wierzeniem.
ghost_boy_Thailand.jpg

Tajowie wierzą, że w momencie śmierci duch nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie żyje. Przez kilka dni próbuje kontynuować swoje normalne życie, tak jakby nic się nie stało. Ciekawi mnie, skąd wiem, że naprawdę dotarliśmy do Bangkoku przed północą? Skąd wiem, że nie usnąłem w trasie, nie wpadłem pod ciężarówkę i nie zabiłem nas wszystkich? Dzielę się swoją refleksją z Piam, ale widząc przerażenie na jej twarzy, postanawiam nie drążyć tematu. Jeśli już nie żyję, to i tak dowiem się o tym za kilka dni.

Ciąg Dalszy Nastąpi...

Zdjęcie pochodzi z tajskiej gazety Samui Times

Coin Marketplace

STEEM 0.16
TRX 0.15
JST 0.028
BTC 59220.04
ETH 2316.03
USDT 1.00
SBD 2.51