Jak pokochałem ekonomię

in #polish5 years ago (edited)

ekonomia.jpg

Ekonomia to obok psychologii moja ulubiona dziedzina wiedzy. Nie doszło do tego od razu. Zacznę od tego, że najpierw swoją wyższą edukację zacząłem od zrobienia licencjatu ze Zdrowia publicznego. Ale żeby zwiększyć swoje szanse na rynku pracy, postanowiłem zrobić drugi fakultet i na kierunek magisterski wybrać coś innego. Stanęło na ekonomii, o której trochę wiedziałem, jako że interesowałem się też polityką i miałem podstawy ekonomii na ZP. Ale wiedza ta była raczej skromna.

Zaczyna się nauka

Z początku nie było łatwo. Na studiach magisterskich część grupy miała już wcześniej trzy lata nauczania, część w tym ja dopiero startowała z tematem. Pamiętam pierwszy dzień, kiedy pewien wykładowca zadawał pytania grupie, która już wcześniej miała ekonomię, żeby sprawdzić ile pamiętają. Czułem się trochę jak na tureckim kazaniu, ale notowałem sobie pojęcia, które powinien znać: krzywa Laffera, efekt Veblena, paradoks Giffena i co tam jeszcze padło.

Jednak dość szybko zaczęło mi się to wszystko podobać. Najpierw zaczęło się od "Historii myśli ekonomicznej" i poznawania różnych nurtów w ekonomii na przestrzeni dziejów. Czym był merkantylizm i na czym polegała jego krytyka?, kim byli fizjokraci?, i wiele innych ciekawych zagadnień.

Na innych wykładach z kolei pewien profesor ładnie wytłumaczył mi na czym polega teoria przewagi absolutnej i teoria przewagi komparatywnej. Dzięki temu pewne rzeczy z zakresu ekonomii zacząłem nie tylko wiedzieć, ale także rozumieć. W teorii przewagi absolutnej chodzi o to, że jeśli np. w danym kraju bardziej opłaca produkować oliwę, a w drugim bawełnę, to oba zyskają na wymianie handlowej. W pierwszym będzie produkować się więcej oliwy (także na eksport) i importować bawełnę, w drugim na odwrót, tu lepiej skupić się na produkcji bawełny, a oliwę importować.

Z kolei teoria przewagi komparatywnej jest rozszerzeniem poprzedniej teorii. Wyjaśnia dlaczego możliwa jest sytuacja, w której nawet jeśli w danym kraju jest większa możliwość produkcji oliwy niż w drugim kraju, i tak może bardziej opłacać się ją importować z tego drugiego kraju. Dzieje się tak dlatego, że w tym pierwszym kraju czas i środki potrzebne na produkcję oliwy jeszcze korzystniej byłoby przeznaczyć na produkcję czekolady. Ten schemat działa tak samo w skali mikro. Jeśli ktoś jest np. architektem to opłaca mu się wynająć sprzątaczkę za 18 zł/h, nawet jeśli sam potrafi sprzątać od niej szybciej i wydajniej. Wszystko dlatego, że zamiast sprzątać, ten czas przeznaczy na swoją pracę, gdzie zarabia 50 zł/h. Opłaca mu się zapłacić za dwie godziny sprzątania 36 zł, nawet jeśli sam posprzątałby w 1,5 h, bo za ten czas w swojej pracy zarobi średnio 75 zł.

Kamień milowy - poznaję Szkołę Austriacką w ekonomii

Na Austriacką Szkołę Ekonomii natknąłem się pierwszy raz pisząc referat o Eugenie von Bawerku i Friedrichu von Wieserze z historii myśli ekonomicznej. A dokładniej wraz z poznaniem sylwetki Friedricha von Wiesera poznałem pojęcie użyteczności krańcowej, czyli korzyści jaką odnosi konsument ze zwiększenia konsumpcji danego dobra o jedną jednostkę. A co za tym idzie prawo malejącej użyteczności krańcowej, według którego korzyść krańcowa każdej kolejnej konsumowanej jednostki dobra jest mniejsza od korzyści krańcowej poprzedniej jednostki dobra. Bardzo przypadło mi do gustu takie logiczne podejście do tematu, zamiast masy wyliczeń i wykresów, po prostu konkrety.

Ale poza Wieserem i założycielem szkoły, czyli Carlem Mengerem w zasadzie nic na studiach o ASE już więcej nie usłyszałem. Nic od Ludwigu von Misesie, czy Fredrichu von Hayeku. Na temat trafiłem tak na dobrą sprawę kiedy pisząc referat o Międzynarodowym Funduszu Walutowym natknąłem się na zagadnienie standardu złota, który funkcjonował na przełomie XIX i XX w. Zastanawiało mnie dlaczego, skoro to rozwiązanie tak dobrze działało, odeszło się od niego. Dowiedziałem się też, wśród zwolenników systemu waluty złotej można znaleźć ekonomistów ze Szkoły Austriackiej.

Przypomniałem sobie o tej szkole, więc postanowiłem coś więcej o niej poczytać. No i zaczęło mi się to podobać. Do tej pory uczony bardziej w duchu ilościowej teorii pieniądza i monetaryzmu, zorientowałem się, że Austriacy bardzo trafnie potrafią dostrzec błędy zawarte w tych teoriach. Np. to że wzrost podaży pieniądza nie sprawia, że ceny dóbr rosną równocześnie, tylko najpierw rosną ceny dóbr kapitałowych, a następnie dóbr konsumpcyjnych. A także, to że na inflacji nie tracą wszyscy w ten sam sposób, tylko osoby które jako pierwsze dostały pieniądze zyskują, tracą ci, do których pieniądze trafiają później. Poznałem też austriacką teorię cyklu koniunkturalnego, która wyjaśnia w jaki sposób zaniżanie stóp procentowych powoduje na przemian występujące okresy boomu gospodarczego i kryzysu finansowego.

Następnie poznałem bliżej metodologię ASE, prakseologię, subiektywistyczną teorię wartości, indywidualizm metodologiczny itd. Zabrałem się za lekturę książek "Ekonomia w jednej lekcji" - Henry Hazlitt, "Ludzkie działanie" - Ludwig von Mises, "Pieniądz i kryzysy" - Friedrich von Hayek, "Złoto, banki, ludzie - krótka historia pieniądza" - Murray Rothbard, "Zasady ekonomii" - Carl Menger i wiele innych. Starałem się nie zamykać w jednej szkole, więc czytałem różnych innych autorów jak Frederic Bastiat, Thomas Sowell, czy Milton Friedman. W zasadzie większość książek przeczytałem już po skończeniu studiów, bo na drugim roku byłem bardziej zajęty pisaniem pracy magisterskiej.

Kolejny kamień milowy - poznaję ekonomię behawioralną

Ekonomię behawioralną poznałem akurat ze względu na to, że interesuję się także psychologią. Bo ekonomia behawioralna to nic innego jak połączenie nauki psychologii i ekonomii. Na temat trafiłem pierwszy raz czytając "Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym" Daniela Kahnemana. Można znaleźć tu takie zagadnienia jak teoria perspektywy, która mówi np. o tym, że ludzie zazwyczaj preferują te prognozy, które dają pewny zysk, nawet gdy alternatywna prognoza daje wyższy zysk oczekiwany, ale niepewny. Inne zagadnienie to efekt posiadania, który mówi nam o tym, że ludzie zazwyczaj wyżej cenią rzeczy, które już posiadają. Z kolei np. efekt utopionych kosztów pokazuje ludzką skłonność do trzymania się wcześniej podjętych decyzji nawet gdy okazały się one niekorzystne, częsty błąd popełniany przez inwestorów na rynkach finansowych o czym warto pamiętać.

I następny kamień milowy - poznaję ekonomię kosztów transakcyjnych

I taka wisienka na torcie. Dzięki poznaniu ekonomii kosztów transakcyjnych, działu zapoczątkowanego przez Ronalda Coase'a zacząłem mieć jeszcze pełniejszy obraz tego jak funkcjonuje rynek i mechanizmy rynkowe. Mówiąc pokrótce, Coase w swoim najbardziej znanym artykule "Natura firmy" tłumaczy dlaczego w ogóle powstaje coś takiego jak firma. Jak mówi nam nauka ekonomia i historii gospodarczej centralne planowanie, które było charakterystyczne dla socjalizmu nie zdawało rezultatu, z tego względu, że brakowało w nim charakterystycznego dla kapitalizmu (prywatnej własności środków produkcji) mechanizmu cenowego, bez którego nie da się prowadzić właściwej kalkulacji ekonomicznej.

Ale pozostaje jeszcze pytanie? Dlaczego rynek nie wygląda w takim razie jak jeden wielki bazar, gdzie ludzie dokonują tylko wzajemnych wymian? Dlaczego przedsiębiorcy powołują do życia organizacje, w których obowiązuje zarządzanie administracyjne, czyli przedsiębiorstwa (firmy)? Czyli tak jakby wewnątrz firma opiera się o centralne planowania, jednocześnie korzystając z mechanizmów rynkowych "na zewnątrz".

Coase wyjaśnia, że dzieje się tak dlatego, iż korzystanie z rynku nie jest wolne od kosztów, koszty które trzeba ponieść z tego tytułu to tzw. koszty transakcyjne. Są to np. koszty związane z koniecznością pozyskiwania informacji, czy negocjowaniem umów pomiędzy uczestnikami rynku. Obok kosztów transakcyjnych Coase wyróżnia również koszty organizacyjne, czyli koszty organizacji przedsiębiorstwa, utrzymania jego administracji, hierarchii itd.

Właśnie dlatego na rynku powstają firmy. Do pewnego stopnia opłaca się ponieść koszty organizacyjne, które okazują się być niższe niż dokonywanie ciągłych transakcji na rynku. A więc np. opłaca się zorganizować przedsiębiorstwo, całą jego administrację w celu uproszczenia procedury zawierania umów z dostawcami, pracownikami, wspólnikami itd. niż w sytuacji gdyby trzeba było zawierać za każdym razem umowę z każdym uczestnikiem rynku z osobna. Jednocześnie jednak przychodzi taki moment kiedy zamiast ponosić kolejnych kosztów organizacyjnych opłaca się korzystać z mechanizmów rynkowych, czyli koszty transakcyjne stają się niższe niż organizacyjne.

Ps. To nie jest jeszcze wszystko, na moje myślenie ekonomiczne wpłynęły również inne zagadnienia związane np. z teorią gier. Ale żeby nie przedłużać skupiłem się na najbardziej przełomowych momentach w rozwoju wiedzy.

Sort:  

Przeczytałam z dużą przyjemnością i zainteresowaniem. Życie samo podsuwa nam nowe, jakże interesujące ścieżki.

Mam małą sugestię - zastąp regionalizm "wpierw" jednym z synonimów ("najpierw", "początkowo", "z początku").

Odnośnie kosztów transakcyjnych i organizacyjnych firmy, wydaje mi się niezwykle aktualne i potrzebne rozpoznanie (również ilościowo) wpływu technologii blockchainu i kryptowalut.

Przykładowo smartcontracty mogą znacznie ograniczyć koszty obsługi prawnej, notarialnej. A śledzenie każdego produktu (RFID) daje gwarancję jego oryginalności i pewności dostaw. I jest wiele innych elementów zaburzających stare systemy.

Jeśli chodzi o gwarancję oryginalności produktu, to nie takie proste. Ktoś może RFID przekleić z jednego pojemnika na drugi ;) Zależy o jakim produkcie mowa i jak jest to implementowane. Więc nie wiem czy to by obniżylo koszty, może nawet zwiększyło? Przytoczę link który ostatnio wrzucił @unknow: https://blog.smartdec.net/you-do-not-need-blockchain-eight-popular-use-cases-and-why-they-do-not-work-f2ecc6cc2129

!tipuvote 0.2 hide

Twój post został podbity głosem @sp-group-up @julietlucy.

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.12
JST 0.034
BTC 63815.31
ETH 3124.40
USDT 1.00
SBD 3.99