Otóż według tej filozofii powinniśmy oddawać emocje tam, gdzie one powstają.
To bardzo ciekawe podejście. Ale (zawsze jest jakieś ale) mam jednak wątpliwości. Otóż przynajmniej u mnie jest tak, że największe emocje wzbudzają we mnie osoby mi najbliższe. Bo jakie emocje może we mnie wzbudzić osoba, której nie znam, albo nawet kolega z pracy? Co najwyżej poirytowanie. Za to osoba naprawdę mi bliska, oprócz wzbudzania masy emocji pozytywnych, potrafi czasem mi podnieść ciśnienie w 3 sekundy i to do takiego poziomu, że mi para z uszu gwiżdże. I to wynika właśnie z tego jaką pozycję w moim życiu ta osoba zajmuje. Jak by wyglądało moje życie gdybym za każdym razem natychmiast 'oddawał swoje emocje'? Pewnie nieciekawie, stawiam diamenty przeciw owczym bobkom, że byłbym samotny i odrzucony - bo kto by chciał mieć do czynienia z furiatem? :-P.