Gwatemalskie rewiry

in #pl-artykuly6 years ago

WP_20180305_018.jpg

Ile czasu zajmuje przejechanie 500km? W Polsce, czy w innych krajach Europy zapewne poniżej 7 godzin dotarlibyśmy do celu. W Gwatemali, no cóż, jest nieco inaczej. Pisząc „nieco inaczej” mamy na myśli ciut dłuższy czas przejazdu, a dokładnie 14 godzin, ale o tym za chwilę.

Po powrocie z Tikal czekała nas jeszcze jedna noc u gościnnej pani Majowej, by zregenerować siły i ruszyć dalej. Z rana udaliśmy się na dworzec autobusowy we Flores i po szybkim rekonesansie, do wyboru mieliśmy AŻ dwie firmy przewozowe. Wybraliśmy, oczywiście, tę tańszą i w biegu wsiedliśmy do odjeżdżającego autobusu. Rozentuzjazmowani rozpoczęliśmy podróż do stolicy. Wszystko byłoby super, gdyby autobus nie zatrzymywał się co kilka kilometrów, nie wiała syberyjska klima i gdyby skrzynia biegów działała tak jak należy… Za każdym razem, gdy kierowca wbijał „jedynkę”, to trzęsło całym autobusem, a zgrzyt był tak ogromny, że nawet umarłego by to postawiło na nogi. W ciągu dnia, wszystko było jeszcze dosyć znośne i nawet zabawne, ale po 8, 10, 12, a ostatecznie, po 14 godzinach tych zgrzytów i mrozu, mieliśmy po prostu dość. Dojechaliśmy do Gwatemala City o 2 w nocy, a wyjechaliśmy w samo południe dnia poprzedniego. Czuliśmy się jakby coś nas zjadło, wypluło, znowu zjadło, wypluło i zdeptało. Możecie sobie wyobrazić nasze miny po wyjściu z tego blaszanego pudła. Złapaliśmy na szybko taxi i po krótkich negocjacjach byliśmy już w drodze do hostelu. Cel był jeden – wyspać się.

Pech chciał, że Suchy dostał górne łóżko, które podczas wchodzenia bujało się na wszystkie strony, jak na statku podczas sztormu. Każdy najmniejszy ruch powodował skrzypienie i kołysanie, ale i tak bylo to lepsze niż odgłosy próby wbicia „jedynki” przez jakieś 2min i ruszenia z miejsca.

Wszystko co złe kiedyś się kończy, tak i ten etap podróży, wraz z porannymi promieniami słońca dobiegł końca. Śniadanie, prysznic (pierwszy raz ciepły, od jakichś 2 tygodni, cudowne uczucie), pakowanie i ruszyliśmy złapać jednego z tych słynnych gwatemalskich chicken bus’ów, by zabrał nas do miasteczka, o wiele ładniejszego niż stolica, czyli Antigua Gwatemala.

WP_20180305_045.jpg

WP_20180304_002.jpg

WP_20180228_020.jpg

WP_20180304_004.jpg

Jak sama nazwa wskazuje, do tych autobusów można zabrać dosłownie WSZYSTKO oraz możemy mieć pewność, że zawsze wsiądziemy. Panuje tu złota zasada - chcesz jechać i masz na bilet – jedziesz!

Autobusy z zewnątrz wyglądają jak dzieła sztuki, chromowane kołpaki, lusterka, kolorowe obrazy dookoła, setki świateł z każdej strony i stylowy wystrój wnętrza. Nikogo nie obchodzi, że jeżdżą na najgorszej z możliwych benzyn i zatruwają środowisko i wszystkich dookoła.

Kierowcami są niespełnieni rajdowcy, którzy nie mając możliwości ścigania się na torze, robią to na drodze. Pod górę, na zakręcie, na podwójnej ciągłej, wszystko po to, żeby dojechać jak najszybciej i czym prędzej zabrać kolejną porcję ludzi, upchanych niczym kurczaki w chowie klatkowym. Bo czas to pieniądz.

Antigua jest bardzo urokliwym miasteczkiem, gdzie wszystkie drogi są brukowane, a domki niskie i pokryte czerwoną dachówką. Jest to również miasto kultu religijnego i akurat w czasie naszej wizyty, przez miasto przechodziła procesja, poprzedzona mszą w lokalnej katedrze. W mieście było tysiące osób oraz drugie tyle sklepikarzy. Nie mogliśmy więc narzekać, że nie mieliśmy gdzie zjeść i kupić pamiątek, bądź pocztówek. A propos pocztówek, to w Gwatemali możesz je kupić, ale nie możesz ich wysłać, ponieważ poczta nie istnieje.

IMG_20180304_190201127.jpg

Procesja

WP_20180304_025.jpg

IMG_20180304_150744440.jpg

Komu mango komu, bo idę do domu!

WP_20180304_051.jpg

WP_20180304_040.jpg

Pozostałości po kościołach w Antigua

Miasto otoczone jest kilkoma wulkanami, z czego jeden - El Fuego - jest wciąż aktywny i widać unoszący się nad nim obłoczek dymu. Przyzwyczajeni do takich widoków mieszkańcy nie zwracali na to najmniejszej uwagi, jednak dla nas było to coś nowego. Postanowiliśmy więc, że chcemy zobaczyć wulkany z bliższej odległości, a najlepiej byłoby wdrapać się na jeden z nich. Wybór padł na wulkan Pacaya, nieaktywny i bezpieczny do zwiedzania, dość blisko miasteczka.

Na poniższym filmie... a zresztą, sami zobaczcie:

Zamówiliśmy przejazd i o wschodzie słońca dnia następnego siedzieliśmy już wraz z całą rzeszą gringos i wspinaliśmy się naszym vanem do bram Parku Narodowego, który nosił tę samą nazwę co wulkan. Po wysypaniu się naszych współtowarzyszy, czym prędzej oddzieliliśmy się i bez gwaru, spokojnie udaliśmy się na szczyt.

IMG_20180305_082111364.jpg

WP_20180305_024.jpg

Widoki były przepiękne, nie ma co tu dużo mówić. Droga praktycznie pod sam wierzchołek, która miała ułatwić turystom przybycie, staje się powoli przekleństwem tego Parku Narodowego. Tuż pod szczytem możemy odnaleźć mały kramik, gdzie np. można zakupić pianki i w małej wyrwie nieopodal, pod zastygniętą lawą, usmażyć je na ogniu z wnętrza ziemi. Przednia atrakcja, jednak nie dla nas. Byliśmy tym zniesmaczeni i z boku wyglądało to bardzo komicznie, gdy ktoś celował patykiem do dziury, by choć trochę przyrumienić różową piankę. Za jakiś czas, wraz z popytem, kramik może się powiększyć i oprócz pianek oraz innych przekąsek, pojawi się piwo, napoje, a wraz z nimi coraz więcej śmieci i ogólnego syfu, który przecież nikogo nie obchodzi. Jak już wyżej wspominaliśmy, liczy się tylko odpowiednia suma w portfelu na koniec dnia, nic więcej.

WP_20180305_003.jpg

WP_20180305_007.jpg

Wciąż aktywny wulkan El Fuego

WP_20180305_013.jpg

WP_20180305_037.jpg

Psy odpoczywają, a w oddali pieką się pianki

Z Antigua czekała nas podróż do stolicy tą samą drogą co kilka dni wcześniej. Spakowaliśmy graty do naszego chicken busa i ruszyliśmy. Ciągle nas zastanawia, jak gość, który zbiera pieniądze za przejazd, rozpoznaje kto mu jeszcze nie zapłacił i jak on to robi, że przy ciągle otwartych drzwiach jeszcze nie wypadł z autobusu na którymś zakręcie? Ponadto, jest tak zwinny, że przeciskając się przez tłum, prawie chodził po głowach, ale swoje zebrał. Niesamowite sceny.

WP_20180305_047.jpg

W Gwatemala City zatrzymaliśmy się u Jose, którego poznaliśmy przez Couchsurfing. Jego mieszkanie wymagało gruntownego sprzątania, mówiąc bardzo delikatnie. W niewywietrzonym domu unosił się smród kociej kuwety. Nie mogliśmy uwierzyć, że można AŻ TAK zapuścić miejsce w którym się śpi i żyje (oraz przyjmuje gości). Jak widać, można. Jose nadrabiał to wszystko dobrym sercem i pogodą ducha. Zabrał nas w miejsce, gdzie mogliśmy spróbować specjalności z Hondurasu, czyli pupusas, placków z masą różnych dodatków. Do tego wzięliśmy chyba wszystkie możliwe napoje dostępne na stoisku, aby spróbować różnych smaków. Ostatecznie, za wszystko zapłaciliśmy ok. 50zl. Za taką monstrualną ilość jedzenia i picia dla 3 osób to było po prostu nic.

Oprócz naszej trójki, na tę noc został jeszcze Hiszpan, kolega Jose, którego odebraliśmy z lotniska po kolacji. Od słowa do słowa okazało się, że był w Polsce i nawet miał na telefonie piosenki Marka Grechuty. W pewnym momencie wyłapał jedno słowo i zapytał nas co ono oznacza. I wytłumacz Hiszpanowi, po angielsku, jakie ma znaczenie słowo scherzo. Gdyby ktoś miał jakieś sensowne wytłumaczenie to prosimy o komentarz 😊

Po ciężkiej nocy okraszonej chrapaniem Hiszpana, zapachem kuwety i szalejącym małym kociakiem, który ewidentnie potrzebował czułości (czemu akurat w nocy?!), wyruszyliśmy na miasto.

WP_20180306_027.jpg

W dzień słodziak, w nocy zaś żądny miłości

Stolica Gwatemali, jak prawie każda duża metropolia, poza kościołami i katedrami nie miała zbyt wiele do zaoferowania.

IMG_20180306_164013990.jpg

WP_20180306_009.jpg

Za to zaliczyliśmy szczęście w nieszczęściu. Udało się nam oszukać przeznaczenie na pasach i byliśmy świadkami, a nie ofiarami wypadku. Facet na motorze wjechał w młodego chłopaka, który przechodził przez pasy na czerwonym świetle. My szliśmy równo z nim, jednak zatrzymaliśmy się przy przepuszczającym nas samochodzie, by sprawdzić dwa razy czy nic nie nadjeżdża z drugiej strony drogi. Siła rozpędzonego motoru była tak wielka, że młodzieniec wyleciał na kilka metrów w górę. Na szczęście, mimo licznych obtłuczeń, wszyscy przeżyli, ale widok zmroził nam krew w żyłach i uświadomił, jak bardzo trzeba być uważnym, szczególnie w tych rejonach.

Ostatnim punktem programu zwiedzania stolicy była obiado–kolacja z daniem, które polecał nam Jose. Nazwy już nie pamiętamy, ale było to cos regionalnego, a’la zupa gulasz. Monice nie smakowało, więc odstąpiła Danielowi swoją porcję. Następnego dnia mieliśmy lot do Kostaryki, a nieszczęsnemu Danielowi rozrywało jelita na strzępy. Ostry ból brzucha i biegunka nie dawały mu spać, a z rana czekał nas jeszcze dojazd na lotnisko i kilka godzin w samolocie.

IMG_20180306_171816618.jpg

Lepiej tego nie jedzcie!

PS. Jak zawsze dla wytrwałych kilka fotek na koniec:

WP_20180304_001.jpg

WP_20180304_016.jpg

Rambo kolaż

WP_20180304_050.jpg
Takie groźby w hostelu

WP_20180306_007.jpg

Heheszki - to farba

WP_20180306_021.jpg

WP_20180306_020.jpg
Piniaty

Czy był happy end i jak przywitał nas kraj leniwców – o tym w kolejnym poście! 😊

Do usłyszenia,

Suchy i Moniś

Sort:  

Ale krajobrazy, uuuh.

No tak, wzieli najtańszy autobus a potem taksówkę :)) ale przynajmniej połaskotaliście wulkan :)) Gwatemala chyba w sumie fajna...

Pozdrowienia dla moich braci i sióstr! :)

No płacić 100zl a 250zl to jest różnica, jeszcze razy dwa. Dluzylo się też przez remont drogi, a taxi wyjątkowo tanie było. Dworzec od centrum oddalony jest o jakieś 7km

O cholera, ja myślalem, że piszesz 30-35 zł!

Gdyby taka była różnica to byśmy się nie zastanawiali :)

Ahhh chicken busy 😁 już o nich dawno zapomniałem. W południowej ich już nie zobaczysz. Chociaż najbardziej zwariowany kierowca nam się trafił w Puebla w Meksyku, gdzie poważnie się baliśmy czy dojedziemy co naszego przystanku.
Co do fuego, to miałem okazję zobaczyć kilka erupcji na żywo 😁 niesamowity widok! A u was? Widzieliście? Czy to smyranie nic nie dało? 😉
A tego... Byliście nad jeziorem Atitlan?

Jeszcze nie byliśmy, bo w sumie w Guatemali tylko coś 10dni byliśmy, ale po Kostaryce wracamy tam. A najgorszy kierowca to w Kolumbii nam się trafił, ja spałem a Monika się trzesla z przerażenia.

myłabym te naczynia jak szalona!!
aa, bo ja jestem podatna na takie groźby,
nooo ile można!
:D

nasz jeden z kierowców na Wyspach Dziewiczych, jeździł w podobnym stylu, w sumie sie nie bałam, dopóki pewnego razu nie usiedliśmy sobie blisko jego szoferki i nie zauważyłam, jak w jednej dłoni dzierży plik banknotów(dochód za bilety), a w drugiej wódkę w papierowej torbie!! (i zdrowo sobie popija).
trzecią ręką prowadził autobus
(niee no, żartuję, nie miał trzeciej, tylko dwie; ale niech was to nie uspokaja)
..

fajne masz te dwa kociaki na zdjęciu :)

PS:
jeszcze!!!

O wow, tutejsi kierowcy maja gościa co zbiera kasę za bilety, znaczy większość z nich a zamiast wódki to telefon i dzwonią albo piszą non stop. Widok przez przednia szybę jest przerażający, szczególnie jak wyprzedza.

Świetny wpis. Co za widoki. Pozdrawiam WAS.

super ciekawe klimaty ładne foty dobre opisy !

Congratulations @suchy! You have completed the following achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :

Award for the number of upvotes
Award for the number of comments received

Click on the badge to view your Board of Honor.
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

Do not miss the last post from @steemitboard:
SteemitBoard and the Veterans on Steemit - The First Community Badge.

Do you like SteemitBoard's project? Then Vote for its witness and get one more award!

Coin Marketplace

STEEM 0.32
TRX 0.11
JST 0.034
BTC 66269.58
ETH 3204.67
USDT 1.00
SBD 4.24