Wspomnienia z dzieciństwa. Zabawy małych mężczyzn bronią miotającą.

in #busy6 years ago (edited)

Będąc młodym, no może bardzo młodym mężczyzną - czyli wiek 10 lat i parę latek jeszcze w górę, nie było w tamtych latach zbyt wiele możliwości aby kupić sobie gadżety rodem z filmów czyli łuk, proca itp.
Oglądając filmy jakie były w telewizji, każdy młody chłopiec marzył o super łuku, a że u mnie na wsi nie było możliwości takiego kupić, więc każdy próbował
zrobić go samemu.

1.jpg
pixabay
Poprzez wiele prób, z ogólnie dostępnych gałęzi robiliśmy łuki z olszyny lub z jesiona. Były to nasze próby, bez pomocy dorosłych osób. Kawałek kija uciętego nożem wyniesionym z kuchni mamy i następnie uwiązany sznurek z jakiegoś starego snopka słomy bądź sznurka, który nie został jeszcze użyty.
Wykonanie łuku to była dość prosta sprawa, ważniejszą rzeczą było wykonanie strzały, a te sporządzaliśmy z usłych resztek roślin lebiody, która po wyschnięciu była lekka i można było ręcznie w środek takiej strzały umieścić ucięty gwóźdź lub zaostrzony drut, który był następnie obwiązany cieniutkim drucikiem. Nie używaliśmy piór czy innych lotek, które są w tylnej części strzały.
Umieszczony gwóźdź, obwiązany drucikiem sprawiał, że strzała obciążona z przodu pięknie i równiutko leciała. Było to dość niebezpieczne. Taka strzała, która posiadała ostry czubek mogła komuś zrobić krzywdę, lecz zachowaliśmy na tyle rozwagę, że nikomu nigdy nic się nie stało.
Strzelaliśmy z takich strzał do kartonów, lecz częściej robiliśmy zawody, która strzała poleci najdalej.

2.jpg
pixabay
Drugą taką bronią, który każdy chciał mieć była kusza, lecz tutaj było to dość skomplikowane, więc pozostało to tylko w naszych marzeniach.
Oczywiście każdy posiadał procę, która była łatwa w wykonaniu. Trzeba było jedynie znaleźć odpowiednio rozrośniętą gałąź i wyciąć ją nożem. Za napęd używaliśmy przeważnie gumek od słoików albo jak się trafiło to dęntkę od rowera.
Natomiast z uciętego języczka od buta sporządzaliśmy mieszek w którym umieszczany był kamień.

3.png
pixabay
Najczęściej proca używana była do strzelania z niedalekiej odległości do butelek szklanych. Takie wówczas były. Nie było plastiku ani puszek po napojach.
Wszystkie napoje znajdowały się w opakowaniu szklanym, czy to była oranżada czy mleko.
Dość popularną zabawą jesienią było rzucanie się nawzajem jabłkami nadzianymi na dwumetrowy zaostrzony kij. Każdy zbierał jabłka w opuszczonym sadzie i stawaliśmy grupami naprzeciw siebie w odległości około 50 metrów i rozpoczynała się bitwa, czasami ktoś wyszedł z walki z siniakiem. Nadziane jabłko na czubek kija potrafiło bardzo daleko polecieć, te 50 metrów to nie był żaden problem, a jest to już spora odległość i ręcznie rzucone jabłko nie poleciało na taką odległość.
Następnym naszym ulubiony zajęciem było rzucanie do celu tzw lotką.

5.jpg

Kawałek trzonka od szpadla nadawał się najbardziej. Jak nie było ucinało się grubsza gałąź i w jednej części wbijaliśmy gwóźdź, który był następnie ostrzony a w tylnej części zrobione były otwory za pomocą gwoździa i tam wetknięte były trzy długie pióra. Rzucona lotka leciała obracając się i była ona dość celna.
Tarcza przeważnie była z szerokich desek zawieszonych na drzwiach obórki, bądź opartych o drzewo i narysowane na nich były ponumerowane okręgi.

Na koniec chciałbym opisać moja najbardziej ulubioną bron miotającą - nazywaliśmy ją - machawka. Nie wiem jaka jest poprawna nazwa. Pomysł na tą broń miotającą powstał po obejrzeniu filmu w którym bohater miotał kamienie za jej pomocą na bardzo duże odległości.

6.jpg
Wikipedia

W podobny sposób wykonywaliśmy sporządzenie tego urządzenia. Dwa długie sznurowadła o długości przynajmniej 50 cm gdzie jeden koniec zakończony oczkiem zakładany był na dwa palce, a drugi zakończony supłem i ten podczas rzutu był puszczany. Języczek z buta podobnie jak w procy wiązany do obydwu sznurowadeł.
Gdy umieściliśmy kamień trzeba było ruchem okrężnym nadać prędkość i w odpowiednim momencie jeden koniec był puszczany.
Kamień z takiego urządzenie rzucany był przez nas na około 150 - 200 metrów.
Nasze jezioro ma szerokość około 150 metrów i gdy rzucaliśmy to bez problemów przerzucaliśmy kamień na drugi brzeg.
Na wikipedii znalazłem informacje na temat tego urządzenia i nazwane jest procą, ale artykuł ten wymaga jeszcze weryfikacji. Podany jest zasięg takiej broni jako 400 metrów - tego się nie spodziewałem.
O prędkości rzuconego kamienia mogą świadczyć nasz doświadczenia, które robiliśmy podczas rzucania.
Jedna z osób ustawiała się z machawką, a pozostali chowali się za górkę i rzucający starał się rzucić jak najniżej górki. Wtedy przelatujący kamień nad naszymi głowami wydawał niesamowity dźwięk jak przelatywał w naszym pobliżu.

Sort:  

Ostatniej broni nie znam, kuszę o małej mocy z "cięciwą" z gumek udało nam się raz zrobić, ale efekt był gorszy niż łuk także ten :D no ale moje czasy to też już pistolety na kulki czy na wodę. Chociaż osobiście najlepiej wspominam machanie różnego rodzaju mieczami głównie z patyka ;)

Jest co wspominać z takich zabaw, kiedy było się wolnym, bez obowiązków. Jedynym celem to było podwórko i koledzy. Do jeziora miałem około 500 metrów i tam sporo czasu spędzaliśmy. Jezioro polodowcowe, woda kryształ. Ognisko i raki z ogniska. Fajnie było. Pozdrawiam.

trochę zazdroszczę, ja się wychowałem na praskim podwórku w Warszawie, więc takich fajnych atrakcji nie było, ale były inne ;)

Praga południe to spoko, północ to już w niektórych miejscach nieciekawie.
Mieszkałem w Warszawie trzy lata. Pracowałem na Żoliborzu a mieszkałem na Pradze Południe. Kawal drogi do pracy. Pozdrawiam.

Heheh ja właśnie na północy ;> ale przeżyłem jakoś ;)

Miły do poczytania artykuł, który pochłonąłem w parę minut. Czytało mi się go z pewną nostalgią i żalem za latami, które dawno odeszły :)

Mam taką śmieszną historię w temacie.
Koledzy porobili łuki i chodzili jako banda Robin Hood-a.
Spotkali "niewtajemniczonego".
..."teraz uciekaj..."
Chłopak puścił się pędem przed siebie, był natomiast na tyle świadom tematu ucieczki przed strzałami, że biegł zyg-zakami.
Herszt bandy naciągnął łuk i celując na środek zygów uciekiniera wypuścił strzałę. Po chwili cała grupa stoi nad leżącym na ziemi "trafionym".
Strzała wbiła mu się w plecy i padł tracąc przytomność.
Po chwili wstał, patrzy w tył i mówi: ..."coście mi zrobili, głupki"...
Nie wiedzieli co mają zrobić, gdy odchodził w stronę własnego domu ze sterczącą strzałą. Reszta... to już tylko historia. :)

Były jeszcze historie: z procami na gwoździe, trzecia z bryłkami, czwarta z psem, który niby nie gryzł, piąta z nadgarstkiem, który obrócił się o 180 stopni i ileż jeszcze więcej.

Dziękuję :)

Pozdrawiam.

Piotr.

PS: robię resteem.

Moja koleżanka podczas zabawy swojemu bratu wbiła w plecy widelec, też mu wisiał na plecach. Lekko był wbity ale wszyscy byli przerażeni. Ogólnie pokojowo zabawy się kończyły.
Dzięki i pozdrawiam.

Oj strzelało się kiedyś strzelało, hihi.

Coin Marketplace

STEEM 0.29
TRX 0.12
JST 0.032
BTC 60180.31
ETH 3001.45
USDT 1.00
SBD 3.64