Mistyczny północny Wietnam - Sa Pa i okolice

in #wietnam6 years ago (edited)

Ahoj ludziska!

Troszkę mnie tutaj nie było, za co przepraszam, ale mam nadzieję, że uda mi się Wam to zrekompensować ;) Także tego, gotowi na podróż na bardzo daleki wschód? Ja zapraszam ;)

Pierwsze godziny w Wietnamie

Tudzież bardziej poprawnie politycznie - Socjalistycznej Republice Wietnamu - kraju położonego prawie na krańcu świata. Przynajmniej tak mi się wydawało dopóki tam nie dotarłam.
Pewnie zastanawiacie się skąd w ogóle pomysł na wyjazd do tego kraju? Po tym jak obejrzałam program Martyny Wojciechowskiej „Kobieta na krańcu świata - życie na wodzie - Vietnam” zakochałam się w zatoce Ha Long. I przez kilka lat marzyłam o tym, żeby na własne oczy móc zobaczyć to miejsce. Moje marzenie miało się spełnić w zeszłym roku.

W trakcie planowania prawie trzytygodniowego wyjazdu oczywiście okazało się, że Wietnam posiada wiele perełek, których nie mogło zabraknąć w planie podróży. Jako że cała wyprawa zaczęła się od Hanoi, najpierw postanowiłyśmy z moimi towarzyszkami podróży, że ruszymy z pełnym przytupem i rozpoczniemy nasz pobyt trzydniowym trekkingiem w północnej części kraju - w miejscowości Sa Pa.

Sa Pa

Jak z przytupem, to z przytupem - po wielu godzinach spędzonych w samolocie, bez żadnego odpoczynku ruszyłyśmy 3 godziny po przylocie z Hanoi na północ do Sa Pa. Udało nam się znaleźć bardzo fajną ofertę z trzydniowym trekkingiem, transportem, opieką przewodnika, wyżywieniem i noclegiem w cenie. Ale po kolei.

Jak dotrzeć do Sa Pa? Oczywiście można na własną rękę, ale jeśli czas Cię bardzo ogranicza, zorganizowana wycieczka jest dobrą opcją. W dodatku gdy nie ma bezpośredniego transportu publicznego, co od razu wydłuża czas ;)

Jak już wspomniałam, po wielu godzinach lotu, dosłownie 3 godzinach odpoczynku w stolicy ruszyłyśmy na północ, nieco ponad 300 km od Hanoi.
Na początku pomyślałam, że chyba upadłyśmy na głowy wybierając podróż autokarem po dotychczas przebytej trasie. Podróż całą noc w pozycji siedzącej. Cudowny pomysł, czyż nie? Ale spokojnie, Wietnamczycy mają na to genialne rozwiązanie. Oto one:

20180430_175753.jpg

W takich oto warunkach jechałyśmy całą noc by o 6 rano postawić pierwsze kroki w słynnej miejscowości Sa Pa. Położona na wysokości ok. 1600 m n.p.m., w prowincji Lao Cai, Sa Pa przywitała nas deszczem, mgłą i dość niską temperaturą. Z drugiej strony nasz mały komitet powitalny tryskał wspaniałym humorem:

20170413_040119_1.jpg

Komu w drogę, temu trampki ;)

Trochę martwiłyśmy się o nasze obuwie, ale również to było przewidziane przez organizatora - każdy mógł (ale nie musiał) wypożyczyć kalosze. Tylko uwaga uwaga jeśli chodzi o kalosze - znaleźć w swoim rozmiarze dwa buty, to nie lada wyczyn. Mnie osobiście nie udało się znaleźć dwóch kaloszy w tym samym rozmiarze, ale nie było tragedii. 3 dni w niedopasowanym obuwiu, to w końcu nie koniec świata ;) Z małym bagażem podręcznym (duże bagaże zostały na miejscu i bardzo dobrze, bo 3 dni z około 13 kg bagażu na plecach, to niekoniecznie najlepszy pomysł) i w pełnym rynsztunku ruszyliśmy w trasę:

20180430_180107.jpg

Trekking

Pogoda nie odpuszczała przez pierwsze godziny trasy. My, opatulone najcieplejszymi rzeczami jakie miałyśmy, niedługo potem zaczęłyśmy żałować, że aż tyle rzeczy wzięłyśmy ze sobą. Jak to bywa w górach, również tutaj zmienność pogody dała się we znaki i już niedługo niebo się przetarło, a deszcz był tylko wspomnieniem, o którym góry błotka przypominały nam przez dalszą podróż.

20180430_182610.jpg

Zadziwiające były nasze przewodniczki - nie dość, że wiele z nich nie potrzebowało kaloszy, śmigały niczym górskie kozice po pagórkach, to często niosły ze sobą na plecach małe pociechy i jeszcze w międzyczasie robiły nam takie oto prezenty:
IMG_20170413_104159.jpg

20180430_180255.jpg

Co jeszcze mnie urzekło to to, że pomimo faktu, iż nasze przewodniczki żadnych wyższych szkół nie skończyły i często nie umiały ani pisać ani czytać, to same, ze słuchu nauczyły się mówić po angielsku. Wiadomo, czasami nie miałam pojęcia co chciały nam przekazać, ale i tak wielki szacun dla nich za trud włożony w przyswojenie języka obcego.

Żwawo maszerując pomiędzy polami ryżowymi i lokalnymi miejscowościami mieliśmy możliwość podejrzenia jak żyją lokalni ludzie. Na pierwszy rzut oka rzucają się skromne warunki mieszkaniowe i ograniczona infrastruktura. Ale nie dajcie się zmylić. Technologia dotarła nawet na nieco ponad tysiąc metrów nad poziomem morza. Nie dość, że internet jest tam absolutnie wszechobecny, to również sprzęt telefoniczny jest niczego sobie, ba! Wiele dzieciaków miało lepsze telefony niż ja ;)

20180430_181912.jpg

20180430_183024.jpg

Jedną z atrakcji trekkingu była możliwość nocowania u lokalnych mieszkańców wiosek górskich. Doświadczenie o tyle fajne, że wraz z innymi uczestnikami wycieczki jedliśmy i piliśmy z naszą przewodniczką i gospodarzem bazy noclegowej. Atmosfera była fantastyczna i niedługo po kolacji na stół wjechał lokalny alkohol, zwany "happy water". Niestety nie byliśmy w stanie się dowiedzieć co to tak naprawdę jest, ale ewidentnie po kilku głębszych nasza przewodniczka była dość rozanielona i szalona :)

Wietnamski jednorożec

Wiele osób, które spotkałyśmy na swojej drodze miało ciemniejsze koła na czole. Bardzo nas to zastanawiało, co to tak naprawdę może oznaczać. Szczerze mówiąc ja obstawiałam jakieś religijne aspekty tego zjawiska. Nic bardziej mylnego. Podczas naszej fety, spytałyśmy się nasze przewodniczki o co tak naprawdę chodzi. Okazało się, że lokalni stawiają coś na wzór naszych baniek na czoło w celu zlikwidowania.. bólu głowy! Dość zszokowani tą informacją poprosiliśmy o zaprezentowanie tego procederu i dzięki temu poznaliśmy wietnamskiego jednorożca:

20170414_204045_1.jpg

Owe koło na czole, czyli efekt kuracji przeciwbólowej utrzymuje się przez około tydzień. Wraz z naszą lekko podchmieloną przewodniczką śmialiśmy się, że po dzisiejszej degustacji happy water wymieszanej z wódką przywiezioną przez nas, kaca mieć nie będzie. Nazajutrz rzeczywiście może bólu głowy i nie miała, ale lekkie zakręcenie jej zostało ;)

Nie tylko pola ryżowe, deszcz, błoto i góry

Poza wyżej wymienionymi dobrodziejstwami natury, okolice Sa Pa skrywają również liczne większe lub mniejsze wodospady.

20180430_181634.jpg

20180430_182110.jpg

Powrót

Trzy dni na łonie natury bardzo szybko dobiegły końca i trzeba było wracać po nasz dobytek w postaci plecaków podróżnych. Z jednej strony smutek nas ogarniał, że musimy opuścić tą tajemniczą okolicę, z drugiej strony wiedziałyśmy, że czeka nas jeszcze nieco ponad 2 tygodnie innych przygód, a z trzeciej strony nie mogłyśmy się doczekać aż zrzucimy z naszych stóp seksowne kaloszki ;)

IMG_20170413_104718_1.jpg

Jak zapamiętam/pamiętam Sa Pa?

Zdecydowanie każdemu zawsze będę polecać podróż w okolice Sa Pa. Piękne widoki, bardzo uprzejmi i gościnni mieszkańcy oraz możliwość odcięcia się od "cywilizacji". Oczywiście Internet zawsze się znajdzie, ale może czasem warto po prostu nie szukać i nie łączyć się ze światem? Fajnie jest po prostu być tu i teraz. Pogadać z lokalnymi bądź z towarzyszami trekkingu, którzy tak jak my, przebyli kawał świata żeby poznać bliżej mistyczną północną część Wietnamu. Lub po prostu dreptać w ciszy między górami i polami ryżowymi jednocześnie karmiąc oczy, bo przecież takich widoków u nas nie znajdziemy.

20180430_182528.jpg

20180430_182443.jpg

Pierwszy przystanek za nami, Sa Pa i okolice "zaliczone". Czas wrócić do stolicy kraju, skąd tak naprawdę szybko będziemy uciekać z powrotem na łono natury. Gdzie tym razem? Pojedziemy do zatoki Ha Long, miejsca, które skradło moje serce dzięki Martynie Wojciechowskiej. Do tego odwiedzimy Ninh Binh, Tam Coc, Trang An i wybierzemy się na wyspę Cat Ba.

Ufff, no trochę będzie się działo ;)

Do usłyszenia i eloszka! ;)

Karola

P.S. Kilka praktycznych porad:

  • Polacy przyjeżdżający do Wietnamu muszą mieć wizę, którą można załatwić w Ambasadzie lub można załatwić sobie promesę (nieznacznie tańsza opcja). Od zeszłego roku można również aplikować o e-visę, ale my z tej opcji zrezygnowałyśmy, była to dość świeża opcja i nikt nie bardzo wiedział co i jak należy zrobić. I oczywiście musicie pamiętać o zdjęciach do wizy.
  • choć walutą w Wietnamie jest dong, to raczej ciężko jest uniknąć podwójnego przewalutowania i dostać lokalną kasę w Polsce. Stąd polecam wziąć ze sobą amerykańskie dolary. Pamiętajcie jednak o jednej bardzo ważnej rzeczy - muszą to być jak najnowsze banknoty - Wietnamczycy albo nie przyjmą starszych banknotów albo otrzymacie mniej dongów za 1 dolka.
  • nie musicie wykupować wycieczek w okolice Sa Pa z dużym wyprzedzeniem bądź z Polski. Po pierwsze ceny przez internet będą na pewno wyższe, po drugie kurs walutowy niekoniecznie korzystny. My znalazłyśmy wycieczkę w jednej z licznych agencji turystycznych, gdzie wyjeżdżałyśmy kilka godzin później, a problemów z zarezerwowaniem miejsc dla nas nie miałyśmy żadnych problemów :)
  • negocjacje cenowe - z Wietnamczykami raczej średnio się negocjuje ceny. Ale na pewno zawsze warto próbować szczęścia ;)
Sort:  

fantastyczna relacja!
co za barwne zdjęcia!
dosłownie widać i czuć pozytywną energie!

obiecałaś jednorożca i jest!
(muszę chyba popróbować tego patentu na ból głowy)

czekamy na ciąg dalszy:)

Dziękuję bardzo! :) Daj znać czy ten sposób zadziała, ja osobiście go nie próbowałam ;)

Pozdrawiam! :)

Wypas, na pewno sie kiedys wybiore, dzieks!

Super relacja! Słyszałem bardzo dużo dobrego o Wietnamie. Namawiasz :) Czekam na więcej!

Gorąco polecam :) i Wietnam i kolejny posty ;)

Oczywiście, obserwowane, nigdzie nie ucieknie!

Ze względu na wysoką jakość ten post otrzymuje skromny upvote 100% od nieoficjalnego kuratora tagu #pl-podroze!

Dziękuję bardzo! :)

Właśnie widziałam, bardzo dziękuję za wyróżnienie :)

Dziękuję za zabranie nas na tą wyprawę! Świetnie się czyta Twoją relację, także czekam na kolejne :)

Dziękuję bardzo! :)

Coin Marketplace

STEEM 0.16
TRX 0.15
JST 0.030
BTC 59106.19
ETH 2538.36
USDT 1.00
SBD 2.37