Wędrujące Wspomnienia #1: Ekscytująca Słowenia - lub jak zgubiłem się na wysokości 2500 metrów

in #wanderingmemories7 years ago (edited)

1.jpg

Cześć Steemianie!

Tak jak obiecałem w poście w którym witałem się z Wami na Steemit, zanim wyruszę w swoją kolejną wyprawę, opiszę parę najciekawszych przygód i podróży w cyklu Wędrujące Wspomnienia. Posty będą opatrywane zdjęciami analogowymi i cyfrowymi (z komórki), które wykonałem po drodze. Nie jestem profesjonalnym fotografem, więc część z nich jest nieostra, poruszona, prześwietlona, krzywa, etc. Ale mam nadzieję, że mimo wszystko umilą wam czytanie :) Najbliższe posty z tej serii będą opisywały najciekawsze fragmenty mojej dwumiesięcznej podróży autostopowej, którą odbyłem w wakacje 2015 roku. Przed wami pierwszy wpis z tej serii!


Po kilku dniach spędzonych ze znajomą z Węgier w Budapeszcie i nad Balatonem, rozpocząłem łapanie stopa w stronę Słowenii. Droga prowadząca do Lublany była raczej skromną szosą i prowadziła głównie przez ubogie, ale bardzo urokliwe węgierskie wioski. Właśnie na takich drogach najciekawiej łapie się stopa - auta zabierają cię zwykle nie więcej niż 50km (gdyż skręcają "do swojej wioski") i masz okazję zobaczyć trochę życia na prowincji kraju. Niejedną wioskę przechodzi się całą piechotą, tylko po to by stanąć na jej "wylotówce" i łapać dalej. Widok człowieka przemierzającego środek wioski z dużym plecakiem wzbudzało zainteresowanie. Jeden młody Węgier przybiegł do mnie, nie mówił nic po angielsku, ja nie mówiłem nic po węgiersku więc tylko powiedziałem "Lengyel" (Polak) i wtedy przybił mi grabę i poczęstował mnie niesamowicie chłodnym piwem, które we wszechobecnym upale było iście zbawienne :) Z nad Balatonu wyruszyłem dosyć późno, bo po 14 i nie spieszyłem się specjalnie (zresztą autostop na Węgrzech działa raczej średnio). Do granicy dojechałem gdy zapadał zmrok, ale udało mi się jeszcze złapać kierowcę tira prosto do stolicy Słowenii!


Na fladze Słowenii widnieje najwyższy szczyt tego kraju - Triglav
(czyli "trójgłowy"; 2864 m n.p.m).

Było już tak późno, że nie kombinowałem zbyt wiele i znalazłem hostel. Następnego dnia poprzez CouchSurfing zaprosił mnie do siebie Andrej, przemiły informatyk z którym przegadałem przy piwie parę godzin. Andrej użyczył mi rower i razem pojechaliśmy do centrum, gdzie pokazał mi Lublanę i opowiadał historię miasta. Pokazał mi także mniej znane miejsca, zupełnie wolne od turystów ale równie ciekawe co główne atrakcje. Opowiedział mi o burmistrzu miasta, który skoczył do rzeki owinięty we flagę Jugosławii gdy Włosi po aneksji Lublany zaproponowali mu pozostanie na stanowisku.


Niezłe zdjęcie biorąc pod uwagę, że jechałem na rowerze!


Adrej pił wodę z butelki Bombay Saphire,
czym zawsze zadziwiał wszystkich gości.

Następnego dnia zwiedzałem stolicę sam. Miasto jest przeurocze - wielkości mniej-więcej naszego Poznania, a jednocześnie mającego wszystkie zalety stolicy takie jak najważniejsze centrum kulturalne kraju czy najlepsze uniwersytety i zarobki. Przy tym nie czuć tak bardzo wielkomiejskości, brakuje tutaj ogromnych wieżowców czy dużego ruchu ulicznego. Lublana wydaje się być bardzo przyjaznym miastem i idealnym miejscem do życia.

2.JPG

Dzień spędziłem właściwie jak typowy turysta - odwiedziłem 3 (!) muzea, wdrapałem się na wzgórze by zobaczyć zamek, zobaczyłem niesamowite centrum kulturalne Metelkova, które przekształciło się ze zeskłotowanych budynków koszarowych byłej armii Jugosławii.


Jedna z rzeźb w miasteczku Metelkova


Zamek w Lublanie widoczny z dołu


Burek, czyli tani i pyszny bałkański fastfood.
W Lublanie po raz pierwszy dane mi było go skosztować,
towarzyszył mi do końca podróży.


Triglav na obrazie jednego z muzeów


Rodzaj instalacji artystycznej (?).
Setki kaset magnetofonowych z przeróżnymi filmami z różnych dekad,
w większości prywatnymi. Obok był telewizor i odtwarzacz :)


Plakat słoweńskiego zespołu Laibach
jako część genialnej wystawy poświęconej Neue Slowenische Kunst.

Na wieczór umówiłem przez CouchSurfing umówiłem się na piwo ze Słowenką o imieniu Misa oraz... Baskiem mieszkającym w Finlandii. Tym razem Misa gościła mnie na swojej podłodze w akademiku :) Gdy powiedziałem jej o moich planach zdobycia Triglavu, powiedziała, że jeżeli to zrobię to będę bardziej słoweński niż ona - podobno obowiązkiem każdego Słoweńca jest wejść choć raz w życiu na Triglav, a ona tego jeszcze nie dokonała.


Jezioro Bled

Następnego dnia z rana wyruszyłem w stronę Alp julijskich. Po drodze chciałem obejrzeć jeszcze dwa wyjątkowo malownicze jeziora - Bled i Bohnijsko. Wysepkę z kościołem, która jest na środku jeziora Bled można zobaczyć na co drugiej pocztówce ze Słowenii. Istotnie robiło to wrażenie, chociaż miejsce wydawało mi się zbyt oblegane turystycznie. Na szczęście oddalone o jakieś 20 km Bohnijsko było o wiele mniej "zaludnione", a przy tym znacznie piękniejsze! Widać stąd było dostojność gór które niedługo miałem zdobyć. Na miejsce dojechałem z przesympatyczną grupką czterech Finów, z których jeden z nich pierwszy raz w życiu był w górach :) Spędziliśmy całe popołudnie razem i wykąpaliśmy się w dosyć chłodnej wodzie jeziora.


Jezioro Bohinjsko

To chyba dobry moment by wspomnieć, że dotychczas miałem naprawdę nikłe doświadczenie jeżeli chodzi o góry. Największe szczyty jakie zdobyłem to parę bieszczadzkich wierzchołków oraz Śnieżka :) Także zdobycie niemal trzytysięcznika było dla mnie dużym wyzwaniem. Jak się potem okazało, zadanie prawie mnie przerosło a i kondycyjnie nie byłem dobrze przygotowany na taki wysiłek. W każdym razie wieczorem dotarłem do schroniska, a po godzinie 5 rano byłem już na szlaku. Rześkiemu porankowi towarzyszyła mi muzyka Tomaža Pengova, słoweńskiego folkowego grajka z lat 70, który idealnie wpasował się w okoliczności natury.


Triglav

Triglav przytłaczał. Wierzchołek wydawał się być oddalony o dziesiątki kilometrów i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że tam docieram. Nie spodziewałem się, że trasa będzie tak wymagająca. Pionowe, dziesięciometrowe ściany z bolcami, bardzo wąskie przejścia nad przepaściami czy po prostu ogromne, klockowate schody to była norma.

13.jpg

14.jpg

Trasę powinno pokonywać się z asekuracją linami stalowymi, których ja oczywiście nie miałem :) Ale nie byłem jedyny. Problem tkwił także w tym, że mój plecak, mimo że pusty, był trochę za duży na taką wspinaczkę. Z tego powodu pokonywałem trasę wolniej niż większość, zapewne bardziej doświadczonych wspinaczy. Pod szczytem znajduje się schronisko skąd po krótkiej regeneracji i posiłku atakuję szczyt - najtrudniejszy fragment wspinaczki.


Takie nagrobki mijało się co kilkaset metrów i wcale nie dodawały one otuchy!


Atak na szczyt

Trochę ponad godzinę później oglądam już Słowenię z góry. Satysfakcja wymieszana ze zmęczeniem sięga zenitu. Jednak jest już na tyle późno, że nie mogę długo nacieszyć się widokiem. Mijam schronisko i chyba jako ostatni schodzę z Triglavu. W pewnym momencie orientuję się, że zgubiłem szlak. Próbuję go znaleźć ścinając trochę drogę w kierunku w którym wydaje mi się że on biegnie (tak by się nie cofać), niestety okazało się, że oddalałem się coraz bardziej od właściwej ścieżki. Zdałem sobie sprawę, że zgubiłem się na wysokości ok. 2500 metrów.


Widok ze szczytu


To ja triumfuję na szczycie! Za mną schron przed burzą.

18.jpg

Moje ciało było już bardzo wyczerpane, doskwierał mi ból kolan i spalona skóra na nogach oraz rękach. Powietrze było rozrzedzone. Do tego walczyłem z czasem, bo do wieczora nie pozostało wiele czasu. Poczułem nagle zastrzyk adrenaliny i uruchomił mi się instynkt przetrwania - sytuacja była naprawdę niekolorowa. Zauważyłem, że mój umysł pracuje inaczej, mniej racjonalnie, zaczęły się pojawiać problemy z koncentracją i dziwne wahania nastroju (od strachu po uczucia ekscytacji). Samo doświadczenie było bardzo ciekawe dla mnie ze względu na to, że studiowałem psychologię. W każdym razie cofałem się po własnych śladach, przebijając się ponownie przez połacie śniegu i fragmenty skały.

19.JPG

Odnalezienie szlaku zajęło mi godzinę. Pozostało tylko zejść, cały czas walcząc ze sobą i z czasem. W pewnym momencie zobaczyłem, że... śledzi mnie kozica, dziwnie się we mnie wpatrując. Umysł płatający figle wyczuł zagrożenie i ubzdurałem sobie, że może mi zrobić krzywdę. Później spotkałem jeszcze dwie inne, wszystkie zdawały się iść za mną. Miałem więc dodatkową motywację, by się nie zatrzymywać. Kozice jednak trzymały dystans i teraz na chłodno rzeczą oczywistą dla mnie jest, że żadnego zagrożenia nie było.

20.JPG

Do schroniska u stóp Triglavu dotarłem około godziny 21. Kompletnie zniszczony fizycznie, przypominając raczej zombie, poprosiłem o łóżko w pokoju wspólnym na poddaszu. Recepcjonista spojrzał na mnie i ze zrozumieniem dał mi klucze do własnego pokoju z wygodnym łóżkiem, nie biorąc za to odpowiednio większej kwoty i rzucił "have a good sleep" z uśmiechem. Anioł!

21.JPG

Noc była ciężka, z bólu nie mogłem spać i sen przypominał bardziej majaki gorączkowe. Rano nie było wcale lepiej niż wieczorem - moje ciało wydawało się być z kamienia, ledwo wykonywałem jakiekolwiek ruchy. Nie wiem jakim cudem udało mi się w tym stanie złapać stopa, ale dojechałem z powrotem do Lublany (w czym pomogła mi polska flaga, dzięki której polak zabrał mnie z naprawdę kiepskiego miejsca). Nie planowałem wracać do stolicy, ale uznałem, że nie dam rady tego dnia udać się w kierunku Chorwacji. Zadzwoniłem do Misy, czy nie mogłaby użyczyć mi jeszcze raz podłogi u siebie w pokoju. Misa przyjęła mnie i dała mi cudowną maść na poparzoną skórę, która sprawiła mi ogromną ulgę.

22.JPG

Rekonwalescencja Misy zadziałała, bo następnego dnia czułem się o wiele lepiej i moje siły wróciły. Ostatnim moim przystankiem w Słowenii były jaskinie szkocjańskie - system ogromnych jaskiń przystosowanych do zwiedzania. Niestety, ciężko w takim miejscu zrobić zdjęcie, dlatego możecie zobaczyć jak to wygląda np. tutaj. Mi non stop towarzyszyło uczucie zwiedzania tolkienowskich kopalni Morii.

30.jpg

Po zwiedzaniu jaskiń, udałem się w kierunku Chorwacji. Nadal zmęczony, nadal ze spaloną skórą, ale z ogromną satysfakcją z przekroczenia własnych słabości i ze zdobycia, bądź co bądź, dosyć dużej góry. Słoweński początek mojej bałkańskiej podróży był dobrym zwiastunem najbliższych kilku tygodni!


Zobacz także moje inne posty:

Sort:  

Raz w życiu miałem taki moment, że zrobiło mi się gorąco i zaczęła się pojawiać niepotrzebna panika. Ale chwila spokoju i włączyło się logiczne myślenie całe szczęście.

Tak, najważniejsze to zdać sobie sprawę z tego, że funkcjonuje się trochę inaczej - wtedy można zacząć to obserwować i poddać kontroli, a swoje sądy poddawać większej wątpliwości :)

Świetna historia. Aż ci zazdroszczę ;)

Super wyprawa :-) zazdroszczę :-) Mało osób korzysta z CS a to taki fajny sposób podróżowania LowCost i do tego jakie przeżycia i masa przyjaciół z każdego krańca świata. Na mojej liście "Jak obsługiwać..." jest też CS i wiele innych. Trzymam kciuki za kolejne wyprawy :-)

zazdroszczę :)

Coin Marketplace

STEEM 0.16
TRX 0.13
JST 0.027
BTC 60589.35
ETH 2628.62
USDT 1.00
SBD 2.53