Obrócili klęskę w sposób na życie. Historia tajskiej rodziny dotkniętej trzęsieniem ziemi.

Miejsce, o którym chciałabym Wam dziś opowiedzieć, znajduje się na północy Tajlandii, w wysokich górach, niedaleko miejscowości Pai. Nazywa się "The Land Split". Miałam okazję odwiedzić je we wrześniu i do tej pory pozostaje w mojej pamięci bardzo wyraźnie z uwagi na gościnność z jaką się tam spotkaliśmy.

Droga do Pai wiedzie przez gęstą dżunglę i jest niesamowicie kręta. Trzeba pokonać na niej aż 762 ostrych zakrętów! Nic przyjemnego, szczególnie dla osób z wrażliwym żołądkiem. Cieszy się złą sławą wśród backpackersów. Podobno podczas drogi co najmniej jedna osoba w mini busie zawsze wykorzystuje swoją torebkę na wymioty. Tak czy siak, warto trochę pocierpieć, bo miejscowość i górski klimat zachwyca. O samym Pai na pewno jeszcze napiszę, bo ta wyluzowana, hippisowska miejscowość jest niezwykle urzekająca. Dziś jednak chciałam Wam opowiedzieć historię pewnej farmerskiej rodziny z okolicy, której życie zmieniło nagłe trzęsienie ziemi w 2008 roku.

Pewnego dnia rano, farmerzy obudzili się i zastali swoje pola sojowe podzielone na pół. Dosłownie. Nie było żadnej powodzi, wstrząsów ostrzegawczych, nic. Nagłe, niegroźne trzęsienie ziemi. Wstrząsy spowodowały powstanie ogromnej, głębokiej wyrwy na środku ich pola. Po analizie przez specjalistów okazało się, że faktycznie powstały kanion to uskok geologiczny. Szeroki na 2 metry, o głębokości 11. Mieszkańcom została zalecona zmiana miejsca upraw, ostrzeżono ich przed ponownymi wstrząsami i pogłębianiem się uskoku. Nie było na to żadnej rady. Stracili dużą część plonów i mnóstwo pieniędzy. Nie mieli szans na sprzedaż pola i przeniesienie się inne miejsce, bo kto chciałby kupić ziemię z głęboką wyrwą?

Faktycznie, kolejne trzęsienia w roku 2009 i 2011 spowodowały powiększanie się wyrwy. Był to dość spory problem dla biednych farmerów, którzy tracili z kolejnymi wstrząsami niemałe pieniądze. Cała rodzina przeżywała stres, farma to w końcu jedyne źródło utrzymania wielopokoleniowej familii.

Pewnego razu wpadli oni na genialny pomysł. HIBISKUS. Jedynym krzewem, który rósł w tych warunkach, bez względu na wyrwę był właśnie krzew Roseli, zwany hibiskusem. Obsadzili nim oni całe pole, chcąc serwować spragnionym po upalnym dniu skuterowej przejażdżki, świeży sok z Roseli. Udało się! Obrócili nieszczęście na swoją korzyść i przemienili wyrwę w atrakcję turystyczną. Nie jest to jednak zwyczajne, ogrodzone bramkami miejsce czekające na dolary odwiedzających turystów.

Przyjezdni witani są charakterystycznym tajskim pokłonem wyrażającym głęboki szacunek oraz szerokim uśmiechem. Oferowany jest tam odpoczynek, hamaki i co najwspanialsze: lokalne przekąski wyhodowane na farmie. Co niezwykłe i inne niż wszędzie, nie pobiera się opłaty za wstęp ani za poczęstunek. Pytany o to gospodarz odpowiada: jeśli chcecie, zapłaćcie tyle, ile według Was to warte. Wszelkie datki są dobrowolne. Miejsce to jest naładowane przyjazną atmosferą i dobrą energią. Zaufanie, którym turyści są na wstępie obdarzani, procentuje. Można poczuć prawdziwą rodzinną atmosferę. Zupełne przeciwstawne podejście do tego stosowanego przez innych sprzedawców, próbujących na każdym korku wykorzystać naiwność i wyciągnąć od turystów jak największą ilość pieniędzy.

Furorę zrobiła mrożona herbata z hibiskusa uprawianego na polach, którą nieustannie nam dolewano. Jak się okazało, farmer miał dodatkowo niezłą wiedzę na temat właściwości zdrowotnych tego kwiatu.

Poza tym byliśmy uraczeni chipsami bananowymi, świeżym tamaryndowcem (zakochałam się!), orzeszkami ziemnymi, dżemem z Roseli, gotowanymi na parze bulwami Taro, sezonowymi owocami i nalewką z hibiskusa. Gdy zauważyli, że któraś z przekąsek szczególnie nam smakuje, szybko pojawiali się z dokładką, napełniając nasze miski. Nie chcieliśmy nadużywać gościnności, więc pohamowaliśmy swój apetyt, chociaż było ciężko!


Moje kulinarne odkrycie tej wizyty, czyli kwaśno-słodki tamaryndowiec

Po krótkim odpoczynku i przekąskach wybraliśmy się zobaczyć ową wyrwę. Faktycznie, dziura bez dna robi wrażenie i pokazuję ogromną moc natury. Jest jednak dość mała w porównaniu do pobliskiego kanionu w Pai.

Dla mnie (jako maniaczki jedzenia) ciekawsze było jednak coś innego! Mianowicie farmerzy podpisali okoliczne drzewa nazwami roślin i dzięki temu mogłam przekonać się na własne oczy, jak wygląda drzewo awokado, tamaryndowca, kurkuma, jackfruit i wiele innych, których próbowałam wcześniej w Azji.


Tak rośnie avocado


Tak kurkuma!


To imbir


I tamaryndowiec

Wychodząc, zostawiliśmy oczywiście (dość pokaźny jak na nasz uszczuplony miesięczną podróżą budżet) datek w „donation box".

Co według mnie najbardziej istotne, podczas całej wizyty nie można tu wyczuć cienia komercji. Czuje się, że gospodarze są bardzo gościnni nie z uwagi na oczekiwaną rekompensatę pieniężną, ale po prostu z chęcią dzielą się skarbami natury. Bardzo chętnie opowiadają o procesie produkcji poszczególnych przekąsek, o okolicznych atrakcjach i trzęsieniu ziemi. Nawet osoby, które nie mówiły po angielsku, przez cały czas szeroko się uśmiechały. Wiedzą, że to właśnie turystom zawdzięczają swój dobrobyt i świetnie się im odwdzięczają. Mogliby przecież ustalić cenę za bilet, sprzedawać przekąski z marketu i nie angażować się ponadto.


Widok ze szczytu uskoku

Jak sami mówią, uskok jest dla nich teraz błogosławieństwem. Co jakiś czas się powiększa, ale nie stanowi to już ich zmartwienia. Są oni świetnym przykładem na to, jak można obrócić sprawę z pozoru beznadziejną na swoją korzyść. Na początku nie mogli pogodzić się z tym, że to akurat ich ląd został tak naznaczony i oszpecony, jednak odnaleźli dobre strony tej sytuacji i wspaniale sobie poradzili.

Dla mnie to idealny przykład na to, jak ważne jest pozytywne myślenie i niepoddawanie się niezależnie od sytuacji.

Jeśli kiedyś będziecie na północy Tajlandii, koniecznie odwiedźcie „The Land Split"! To idealne miejsce na odpoczynek i zasmakowanie prawdziwej tajskiej gościnności!

Sort:  

Świetna wyprawa - trochę zazdroszczę :D A do czego możesz porównać smak tamaryndowca? :)

Dobre i ciężkie pytanie! Taki kwaśny i trochę cierpki dżem śliwkowy :D

You're so nice for commenting on this post. For that, I gave you a vote! I just ask for a Follow in return!

Czyli zupełnie nie moje klimaty :D

Kiedy życie daje ci cytryny, weź je, zrób lemoniadę i sprzedawaj z zyskiem. Świetny artykuł!

Idealne podsumowanie! :)

albo dolej wódki i zrób cytrynówkę :)

jeszcze lepsze rozwiązanie! :)

To musiała być niezwykła przygoda. Ja póki co planuję pokazać dziecku dobrodziejstwa Polski i Europy. Mam nadzieję, że mi się udadzą takie cuda.

Małymi kroczkami, jeszcze przyjdzie czas na odwiedzenie całego świata! :) Europa i Polska też są przeciez cudowne :)

Jak to się mówi "cudze chwalicie..."
Mój dziadek pokazał mi świat i zamierzam ten świat pokazać mojemu Młodemu... jak wreszcie się wychoruje:(

Tak genialne rozwiazanie , bardzo zazdroszcze tej mrozonej herbaty i chipsow bananowych.

Zamienić negatywy w pozytywny, o to właśnie chodzi w życiu.

Bardzo ładne miejsce , takie naturalne , takie bezproblemowe (choć pewnie trochę ich mają )
Jeszcze pare dziesiąt lat i ludzie będą się zabijać o takie miejsca

Dokładnie, wysokie góry chronią to miejsce przed masowym napływem turystów. Docierają tu tylko nieliczni. Polecam odwiedzić, póki nie zawitała komercja! :)

Czyli tamaryndowiec nadaje się na kompot... :D

Moje hibiskusy (aż 3 sztuki) zmarzły zeszłej zimy. Zmotywowałaś mnie do zakupu nowych ;)
Bardzo fajny post!

Wspaniała historia jak odpowiedni pomysł i nastawienie potrafi pokonac przeciwności losu.

Świetny artykuł.Chyba zostanę na profilu dłużej to jest tu to co lubię.Pozdrawiam

Super, zapraszam 😊

Coin Marketplace

STEEM 0.17
TRX 0.13
JST 0.027
BTC 59500.17
ETH 2654.95
USDT 1.00
SBD 2.41