Ziemia Obiecana -opowiadanie z cyklu Piórem Yuriego

in #polish7 years ago (edited)

foxwick_by_anotherwanderer-d81ve3o.jpg
ZIEMIA OBIECANA

Wtedy ludzie dotarli do Ziemi Obiecanej.

Zastali tam żyzne pola i pełne ryb rzeki.

Zastali tam bory obfitujące w tłustą dziczyznę.

Zastali tam wielkie góry, a w górach złoża drogocennych kruszców i szlachetnych kamieni..

Zastali tam niziołki, elfy i krasnoludy, które niekoniecznie chciały dzielić się swoimi dobrami.

Mimo to było wesoło.

  • Dzicz, którą odkryli pierwsi przedstawiciele ludzkiej rasy, została całkowicie ułaskawiona i teraz leżała u ich stóp, merdając przyjaźnie ogonkiem i łasząc się ulegle. Dawniej nikt nie myślałby o Elfim Kinie, Krasnoludzkich Karabinach Maszynowych, Niziołkowych Skrętach, i, co najważniejsze, Ludzkiej Wódce oraz innych temu podobnych wynalazkach.

Dawniej elfy opiewały przyrodę i dbały o nią; teraz grupki spiczastouchych stoją wśród kłębów wielkomiejskiego smrodu, w czerwono - białych gaciach, popijając Wódkę i podlewając - tak, tak, podlewając - mury. Niektóre pozostały na wysokim poziomie i otwarły lśniące drzwi Elfiego Kina, sprawdzając i czyszcząc co brudniejsze podeszwy klientów.

Krasnoludy wsunęły na bulwiaste nosy ciemne okulary przeciwsłoneczne i wyhodowały wąsiki. Wdziały czarne garnitury, a nawet do drzwi toalety towarzyszyły im goryle, przywiezione prosto z dziewiczej jeszcze dżungli. Człekokształtne stwory dźwigały w rękach KKM, przewiercając przechodni lśniącymi oczkami.

Niziołki nałogowo paliły swoje Skręty. Wszędzie stały krzaczki z „towarem”. Zadymione kawiarenki nęciły laików kolorowymi niby karmelki neonami. Kusiły ich zielonymi listkami, które wystarczyło owinąć w papier i podpalić, uprzednio wkładając do ust.

Pierwsze za darmo, mówiły. Dla tak obiecującego dżentelmena to aż wstyd się nie poświęcić, szeptały.

I młodzi brali pierwszego za darmo. Ale po pierwszym przychodziła ochota na drugi, po drugim na trzeciego, na pożyczkę, na procent. Ale pieniędzy na spłatę powoli zaczynało brakować - gdy koszmar stawał się jawą, ci naiwniacy próbowali uciekać.

Potem dłużników odszukiwano, powoli zabierano wszystek dobytek, aż w końcu życie. Procenty od długu były, co prawda, malutkie, ale tylko w dokumentach... - Skrzekliwy, starczy głos ucichł gwałtownie, sponiewierany nagłym atakiem kaszlu. Wytrzeszczone oczy patrzyły na młodzieńca, siedzącego na starym łóżku. W świetle świecy dało się zauważyć jego pryszczatą twarz, brązowe włosy postawione grzebykiem na szpic i spoglądające z entuzjazmem oczy. Gdyby się ktoś uparł, można by opowiedzieć o jego haczykowatym nosie, ale to niepotrzebne. Zawył wiatr, zdmuchując i tak nikły płomyczek z kaganka - o chłopcu nie da się już gadać. Szponiasta i wysuszona łapa wysunęła się spod szarej opończy staruszka, po czym trzepnęła młodszego osobnika po czerwonym uchu.

  • I dlatego - zachrypiał - jeżeli choć spróbujesz wyciąć taki numer, nawet Basia cię nie uratuje.

Zapadła cisza, w której niemal namacalnie można było wyczuć gorączkowe kiwanie głową. I rumieniec.

  • No to zapal ten... - tutaj staruszek zaklął - ...kaganek. Ale już!

Krzątanie się, stukot wywróconego stołka i cichutkie przekleństwo. Rozbłysła iskra, oświetlając przez ułamek sekundy skamieniałą, pooraną bruzdami zmarszczek twarz dziadka. Brwi ściągnięte były w wyrazie słusznego gniewu, patrzące ponuro oczy były szare. Na wątłe ramiona narzucona była bura opończa, spod której wystawały czarne gatki.

Knot rozjarzył się wysokim płomieniem, oświetlając duże, bogate w złocenia i ozdoby pomieszczenie. Stare, mahoniowe drewno łóżka błysnęło oleiście, sprężyście krzyknęła pluszowa tapicerka siedziska starca. Jego narzutka okazała się pięknym płaszczem z obszyciem gronostajowych futerek, a gacie wygodnymi spodniami z wełny.

Trzasnęły o ścianę otwierane z rozmachem drzwi. Wparowała przez nie rudowłosa elfia piękność, potrząsając pyszną kaskadą loków.

  • Dziadku – zawołała śpiewnym głosem i okręcając się dookoła własnej osi – co też ty gadasz! - dodała nieco gniewnie. Machnęła krótko ręką, co spowodowało całkowite oświetlenie komnaty, a także i chłopca.

Jego ubranie nie było gorsze niż siedzącego obok starca. Miękki wełniany płaszcz podbity był kunim futrem, luźna koszula była czysta i biała. Kremowe portki z gładkiej tkaniny przylegały mu ciasno do nóg, a stopy okrywały buty z szerokimi cholewami. W pasie przewiązany był koralową szarfą – kolor chusty był równie intensywny jak twarz młodzieńca.

  • B-B-B... - wydukał. - Basia! Jak... - zdążył powiedzieć, zanim mocny cios w drugie ucho przerwał wywód.

  • Cichaj, smarkaczu. - warknął dziadek – czego chcesz, droga Basiu? - dodał nieco cieplej i serdeczniej, ciągnąc ucho jęczącego chłopaka.

Elfka okręciła się raz jeszcze, w bzdurnym, nic nie znaczącym geście. Ogniście pomarańczowe włosy mignęły w powietrzu, czarna, falbaniasta kiecka furknęła głośno, muskając delikatnie meble. Jasna koszula wsparta gorsetem rozsunęła się nieco, prezentując zgrabne ramiona o złotawym odcieniu.

  • Przyszłam zabrać Locka na spacer – mrugnęła do niego – niech pozna miasto. Niech pan nie próbuje mnie powstrzymać, panie Caps – zaśmiała się, biorąc się pod boki.

Pan Caps skapitulował. Bezceremonialnie popchnął Locka w jej stronę, po czym, mamrocząc coś o natrętnych babach i pantoflarzach, wyjął z kieszeni miedzianą cygarnicę.

Basia pociągnęła młodziana za rękę i wybiegła, wlokąc go za sobą.

Nie spekulował. Choć wizja wyjścia na zapaskudzone końskimi odchodami ulice, gdzie w rynsztoku spływały zgniłe resztki z rzeźni oraz mieszanina mydlin i zawartości wygódek nie zachęcała go zbytnio, ale elfka przesłaniała sobą wszystko. Otworzył przed nią furtkę, skrzypiącą rdzą i z odłażącą już farbą. Tym szarmanckim gestem chciał zachęcić do siebie ślicznotkę, jego obiekt potajemnych westchnień i powód pustoszenia pękatej sakiewki.

Maszerując między szeregami stłoczonych ze sobą kamienic oraz żywej masy kłębiących się wszędzie ludzi Lock rozglądał się ciekawie. Budynki, niegdyś zapewne kolorowe i żywe, teraz straszyły przygaszonymi i wyblakłymi od deszczu barwami, zacieki odcinały się ciemnymi plamami od farby.. Ich skąpstwo w przemalowywaniu swych siedzib zadziwiało nawet starych mieszkańców miasta; malowali tylko do jasno określonej granicy swoich ścian, ani cala dalej. Niektórzy mogliby sądzić, że jest to wspaniały okaz dbania o swoją i cudzą własność, dowartościowywanie się. Podsumowując: choć mieszkańcy dbali o swoje domy, czas robił swoje. Tu i ówdzie biły w oczy wielkie, drewniane bele, chroniące przed niechybnym upadkiem.

Ponury neon wszechobecnych barów nad jedną z piwniczek zamrugał tęczowo, hipnotyzująco wręcz, napędzany zapewne magią jakiegoś niziołka.

Chłopak stanął, wpatrując się w piękne światło. Nie znał miasta, ale miasto znało jego, przyzywało, kusiło. Z trudem oderwał nogę od wybrukowanej kamieniem i omaszczonej suto smrodem powierzchni, przestąpił maleńki krok. Druga stopa próbowała dyskutować, ale została brutalnie uciszona przez rozkazy z mózgu. Armia człowieczych atomów ruszyła do przodu, w kierunku zachęcającej podejrzanie knajpki, gdzie na parapecie stały bujne, zielone roślinki.

Każdy wie, że ktoś, kto trzyma rośliny w doniczkach nie jest zły – tłumaczyła Głupota – to powszechnie znana rzecz. To Wiedza. Wiedza Ludu!

Tak – poparła ją Ciekawość – sprawdź tylko, co to jest. Potem natychmiast wyjdziesz.

Zaraz! - krzyknął ostrzegawczo Rozsądek – Gdzie jest Basia?

Wszystkie zmysły i uczucia zamilkły natychmiast.

Patrzcie – szepnęła Spostrzegawczość – Basia jest tam, w środku...

Nogi same poderwały się do góry i pobiegły ku obskurnym drzwiom, właściciela prawie zostawiając w tyle.

Lock ostrożnie nacisnął klamkę i wsunął się do środka. Elfka siedziała z pochyloną głową naprzeciw niziołka podpalającego właśnie skręta z białej bibuły. Pomarańczowa kurtyna loków zasłaniała jej twarz. Karzeł zaciągnął się dymem i wysunął rękę, chwytając jej podbródek i unosząc do góry. Oczom chłopca ukazał się straszny widok.

Piękne, pełne usta elfki teraz pokryte były śliną i rozciągnięte w głupkowatym uśmiechu; ich piękny, subtelny kolor poszarzał dramatycznie. Pod oczami pojawiły się ciemne kręgi, a cera pobladła. Źrenice zwiększały się i zmniejszały na przemian, białka błyskały raz po raz, gdy dziewczę wywracała nimi. Młodzieniec zamarł i patrzył na to z przerażeniem.

Niziołek wydawał się być zadowolony; kiwnął głową z satysfakcją i zeskoczył z ławy. Skinął pulchną ręką na pobliskiego orka – ten podszedł i uchwycił Basię zielonkawymi trupio rękami.

Dla Locka było tego za wiele.

Jak on śmiał dotknąć JEGO Basi?

Uniósł drżący od obłąkańczej wściekłości palec.

  • TY! - wrzasnął, celując w niziołka – TY POKURCZU! CO ZROBIŁEŚ BASI!? - darł się, pryskając śliną. Z jego zaróżowionych policzków kapały łzy złości.

Karzeł patrzył na chłopca dość obojętnie. Pstryknął palcami.

Był bogaty, a KKM były ostatnio na wyprzedaży. Któż przepuściłby taką okazję?...

Orki uśmiechnęły się radośnie i uniosły broń. Pstryknęły bezpieczniki, łomot serc istot uniósł się ku górze w podnieceniu i strachu.

Spust. Nacisk. Huk. Ból w piersi, tak straszny. I tak wielki.

Basiu...

Spojrzenie pięknych oczu, teraz już przytomne. Przepełnione przerażeniem.

Ulga. Jego? Jej?

Jego?

– Żyjesz...

Krzyk. Jej? Jego?

Jej?

Grób, otoczony białymi kwiatami. Szloch.

  • ...Lock!
    Aperoleond
    Wydaje ci się, że kim jesteś? Że co możesz robić? Nikt cię nie uratuje. Nic.

Iah stał nad przepaścią. Jeden mały kroczek i wszystko się skończy. Jakiś małpi głos, w jego głowie, podpowiadał mu, że winien zrobić.

Zabiłeś. Zhańbiłeś. Zniszczyłeś. Spójrz tylko.

Spojrzał. Rozpościerał się przed nim widok straszny. Wielki Las Asindeller płonął. Ogień nie był duży, lecz w oczach młodego elfa, była to najstraszniejsza rzeczą, jaką widział.

Jest mniejszy niż naprawdę, gdyż stoisz na skale, głupcze. Wyobraź sobie przerażenie zwierząt i driad, widzących płomienie dookoła. Niektóre nie zdążą uciec, twoi pobratymcy nie ocalą wszystkich, nie zdążą.

Iah spróbował przełknąć gulę, narastającą mu w gardle. Może, pomyślał, może to nie jest takie złe wyjście. I tak zginę, wcześniej czy później. Nie zniosę zamknięcia. Ocalę resztki godności i skoczę.

Tak, skocz, skocz! Jesteś to winny ojcu, całej dynastii… Godność… Resztki godności…

Tak, to powinienem zrobić, tego chciałby ode mnie ojciec, pomyślał Iah. Gdybym tylko mógł zobaczyć Reę… Pożegnać się…

Nie, to ma być część twojej kary. Poza tym, zabiłeś, nie zasługujesz na łaskę, jaką byłoby spotkanie z Reą. Życie za życie. Zabiłeś.

Młody elf nie zauważył nadejścia kilkoosobowej grupy, za jego plecami.

  • Iah?... – odezwał się cichy głos, który go wystraszył. Głos w jego głowie ulotnił się, a sam młodzieniec zachwiał się niebezpiecznie na skraju przepaści, lecz w końcu odzyskał równowagę. Powoli się odwrócił.

  • Na moją kitarę, co ty głupcze robisz? – zapytał Sillias. Za nim stali wszyscy przyjaciele księcia; bez wyjątku, byli pobrudzeni sadzą. Widać próbowali zgasił pożar, pomyślał z goryczą Iah.

  • Nie widzisz? Chce się zabić! – wykrzyknęła Crystal tonem pełnym ironii. – Chce zostawić cały kraj, by zawładnęli nami jego kuzyni, mroczni Horn i Gort.

  • To nieprawda! – krzyknął Iah.

  • Nie? To co tu robisz? – zapytał Adon.

  • Nie wasz interes!

  • Dobra – Sillias usiadł, a za nim reszta, tworząc półkole. – Będziemy tu siedzieć tak długo dopóki nam nie odpowiesz: dlaczego chcesz się zabić?

Iah milczał. Spojrzał w lewo, na zachód. Tam go wyślą, jeśli nie zrobi tego małego kroczku. Będzie podróżował przez kilkanaście dni, aż dotrze do Bramy Światów. Mędrcy będą patrzyli na niego z pogardą, a on będzie szlochał, jak małe dziecko, nie jak niedoszły następca tronu elfów z Asindeller. Dadzą mu dziwne szaty, zabiorą łuk, oznaczą znamionami i zaokrąglą rysy. A w chwili, gdy przekroczy bramę, zapomni kim jest, kim był.

Stanie się człowiekiem. Ojciec będzie zrozpaczony – tron przejdzie na jego kuzynów z ciemnej puszczy: Horna lub Gorta. Jego już nie będzie.

Spojrzał na płonący las. Czyżby ogień się zmniejszył?...

  • Iah? Wymyśliłeś coś?

Odwrócił się w stronę przyjaciół. Sillias, Crystal, Adon, Coral, Suald, Demi i Rea – wszyscy patrzyli na niego z przekorą. Droczą się ze mną, pomyślał młody elf i zapłonął gniewem. Tamci dostrzegli to i zmienili taktykę. Zaczęła Demi; przemówiła majestatycznie:

  • Aodhanie Artersie Zenedzie Iahdonie pięćdziesiąty czwarty! Czy wiesz, gdzie się dziś znajdujesz? Jest to…

  • Przesadziłaś, Demi… - wtrącił Suald.

  • Jest to Aperoleond. Twój świat! Chcesz się go pozbyć? Dobrowolnie? Jeśli skoczysz, to spójrz co opuszczasz! Góry, łąki, lasy, jeziora, morza i ocean! Elfy, zwierzęta! Rodzina! MY! To jest nasz świat, twój świat, Iah! Aperoleond!...

  • Mogę ci przerwać? Albo nie, najpierw dokończ, potem ci przerwę… - wtrącił Suald.

Demi zgromiła go spojrzeniem.

  • Już skończyłam – wycedziła przez zęby.

  • Tak? To świetnie. No to, słuchaj, stary. Są różne światy: smoczy z krajem Keandei, smoczy z Alagaesią, ludzki z tym gościem, co macha patykiem… no… Portek, czy jakoś tak… Jest ten, gdzie rządzą takie zielone istoty… gdzie są cztery słońca. I taki, gdzie jeszcze niedawno kłócili się o pierścionek. No, jest też ludzki, gdzie wyrzuca się złe elfy, by dać im drugą szansę. Skoro oni na nią zasługują, to ty tym bardziej! Nie wiem, co zrobiłeś, ale na pewno nic złego. Dlatego, stary, przestań się wygłupiać, chodź tu do nas, zejdźmy na dół i porozmawiajmy spokojnie.

Iah, osłupiał. Nic złego nie zrobił?!

  • Suald, ja… podpaliłem las. Zabiłem Gerda. Zhańbiłem dynastię. Nie zasługuję na drugą szansę…

  • Co zrobiłeś?! – wykrzyknęli wszyscy.

  • To co słyszeliście…

  • Iah. Jesteś durniem – powiedziała Coral miękko. – Twoi mroczni kuzyni się wygłupili, to oni zabili Gerda, zniszczyli las. Ugasiliśmy już pożar, a teraz staramy się to wyjaśnić. Przecież puszcza by nas nie zaatakowała…

  • Będzie gorzej, jeśli skoczysz – Adon wstał. – Idziesz za nami?

  • Aperoleond cie potrzebuje, książę. Cały nasz świat. Słonce już zachodzi, patrz, jak pięknie – wtrąciła Coral.

Iah spojrzał. Daleko, w tle widniały góry, wśród których schowały się jeziora. Wiedział, że za górami były pastwiska i pagóreczki, następnie ogromne plaże. Dalej dolina, gdzie wstęgą wiła się rzeka Arien. Wzdłuż niej znajdowały się wioski elfie, a dalej… Zamek - szkoła, do której uczęszczał, jeszcze niedawno. Znał wszystkie zwierzęta zamieszkujące Aperoleond. Ogniste żaby, mieniące się w słońcu jednorożce, skrzydlate dziki… W oceanie delfiny, wabiące innych do zabawy, syreny, cieszące swą urodą oko, skrzydlate konie morskie… Nie chciał tego zostawiać. Za nic. Poza tym, szykuje się wojna z puszczą, wiedział o tym od ojca. To nie mógł być przypadkowy atak. Musi poprowadzić swoich podwładnych do walki. Ciemne elfy zmienią wszystko w proch, cały Aperoleond zginie. Zgniotą nasz świat, pomyślał Iah, by zabrać się za niszczenie następnych. To potwory. Powinno się ich pozbawić spiczastych uszu i wrzucić do bramy…

Nie mogę. Nie mogę się zabić. Zbyt kocham to miejsce...

Podszedł do nich. Emanowała od niego królewska powaga i majestat. Uśmiechnął się do Rei, jedynej, która nie zabrała głosu. Ona wiedziała, ze jest rozsądny, że nie skoczy.

  • No… Skoro rzeczywiście to nie moja wina… To chodźmy – powiedział do uśmiechniętych przyjaciół i ruszyli, by bronić domów przez długie lata.
    Zdjęcie z :https://anotherwanderer.deviantart.com/art/Foxwick-486873636
    P.s Przeczytałeś właśnie opowiadanie które pisałem mając trzynaście lat i leżąc w łóżku z gorączką, oto opowiadanie będące personalną ucieczką młodego chłopca w świat fantazji.
Sort:  

Wow, w wieku 13 lat napisać coś takiego - szacun! Odjechałeś w ten świat wyobraźni na całego. Bardzo interesujące opowiadanie...

ludzki z tym gościem, co macha patykiem… no… Portek, czy jakoś tak…

Padłem :D Takie nawiązanie do świata stworzonego przez Rowling zasługuje na brawa :)

Coin Marketplace

STEEM 0.19
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 63651.41
ETH 2679.55
USDT 1.00
SBD 2.80