Stare czasy...

in #polish5 years ago (edited)

– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata. (…)
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.

Mistrz i Małgorzata, Michaił Bułhakow

Na studiach dorabiałem sobie pracując po nocach za barem. Płacili kiepsko i czasem przysypiałem na wykładach ale w zamian nie mogłem narzekać na brak damskiego towarzystwa, miałem masę nowych znajomych z różnych grup społecznych i każdy wieczór w pracy był niespodzianką. Dostałem cenną lekcję prawdziwego życia. Poznałem wielu ciekawych ludzi i ich historie. Począwszy od chłopaków z bramek, przez imprezowe towarzystwa dzieciaków lokalnych biznesmenów, samotnych pijaków lekarzy i prawników, okoliczne cichodajki, taryfiarzy, gliniarzy pijących po służbie, Cyganów i lokalnych kozaków z dzielnicy i miastowych bandziorów... Jedni opowiadali historie swojego życia, inni dzielili się swoimi problemami i życiowymi dylematami... Barman to doskonały słuchacz bo nie ma gdzie uciec za baru i chcąc nie chcąc staje się cierpliwym słuchaczem :). Najlepsze utargi za barem robiły dziewczyny bo faceci oblepiali wtedy bar wpatrzeni w ich kiecki mini i dekolty szastali kasą chcąc się pokazać.

Ponieważ miałem zasadę, że nie dzieliłem się z nikim tym co usłyszałem to na każde pytanie o czym ktoś mi coś mówił odpowiadałem "chłopie gadałem tego wieczoru z setką ludzi... nie pamiętam". Dzięki temu nie miałem problemów i nie byłem wikłany w żadne intrygi towarzyskie, dzielnicowe vendetty, małżeńskie rozgrywki czy też kłótnie kochanków. Dyskrecja dawała mi całkowity immunitet a bar był eksterytorialną ziemią niczyją, na której obok siebie we wtorek wieczorem pił bandzior i policjant, w piątek przykładna żona z kochankiem czy w sobotę jej mąż z kochanką a w niedzielę oni oboje razem jakby wczoraj nie istniało...

Wiedziałem kto, co i ile wypija lub może wypić zanim powiem "koniec" i nie wsadzę go do taksówki. Wiedziałem, po którą taryfę zadzwonić kiedy klient zapragnął kobiecego towarzystwa i gdzie go wysłać jak zgłodnieje albo z kim ma porozmawiać jak chce się pobawić i spić i będzie potrzebował napakowanej "niańki", która z stosowną opłatą zadba o jego bezpieczeństwo i sponiewierane wódą zwłoki odwiezie do domu czy do hotelu. Po pracy miałem darmowy wjazd do wszystkich jeszcze czynnych lokali w okolicy, niepisane prawo gościnności dla kolegów po fachu było wszędzie przestrzegane i regularnie odwiedzaliśmy się nawzajem, nie było mowy o płaceniu za wjazd i zawsze znalazło się miejsce przy barze czy pusta loża. Środowisko znało się i trzymało razem bo nie raz nie dwa zdarzało się, że ludzie zmieniali pracę przechodząc z lokalu do lokalu ale układy się nie zmieniały, zmieniał się tylko lokal.

Nie byłem typem imprezowicza ale lubiłem z ludźmi rozmawiać dlatego na "bonusach" mojej pracy najwięcej zyskiwały moje koleżanki z uczelni. Jeśli któraś dotrwała do końca mojej zmiany to kiedy jechaliśmy na objazd po knajpach jechała z nami z darmowym wjazdem do każdej dyskoteki w której byliśmy i ochroną lokalnej bramki bo "ona jest z nami" :). Mogła bezpiecznie bawić się na parkiecie i pić przy barze bez obawy, że ktoś jej czegoś dosypie do drinka. Zawsze miał ją kto odwieźć do akademika.

Problemy z klientami się zdarzały, ludziom odbija po wódzie i tabsach a koksy z siłki też mają czasem ostre jazdy po tym "suplementacyjnym" świństwie, które biorą na przyrost masy. Faceci bili się o "różnicę zdań" albo żeby sie po prostu bić. Dziewczyny biły się o facetów, o włosy celowo przypalone zapalniczką czy papierosem o miejsce na parkiecie albo przy barze. Zawsze ktoś jakiś wir wykręcił, nie było nudy. Najlepszą metodą na unikniecie strat w lokalu było przeniesienie awantury na zewnątrz. Chłopaki z bramki wypychali towarzystwo przez drzwi i tam dalej trwał wir. Czasem jednak zdarzały się sytuacje kiedy trafiał się jeden problematyczny klient i trzeba było pozbyć się go w "białych rękawiczkach" wtedy nieocenionym sojusznikiem była saturacja i dwutlenek węgla. :)

Do syfonu wlewałem wódkę i nasycony dwutlenkiem węgla płyn lałem do drinka 100/50 z Colą lub sokiem albo sam do większej szklanki od whisky. Wołałem klienta i mówiłem "Walnijmy lufę za..." i tu w zależności od okoliczności np. "śmierć frajerom", "fajne dupy" itp. Sam pod barem miałem szklankę z wodą, z której waliłem "lufę" z nim. Gazowana wóda szybko szła do głowy i problematyczny klient po takim darmowym drinie, jak już sam był lekko wstawiony, przeważnie bardzo szybko lądował w taksówce do domu albo kimał na trawniku pod lokalem. Obywało się bez "rozlewu krwi" i zniszczeń w lokalu.

To były złote czasy i bardzo miło je wspominam. :)

Foto - Pixabay

Sort:  

!tipuvote 0.4 hide

Twój post został podbity głosem @sp-group-up oraz głosami osób podpiętych pod nasz "TRIAL" o łącznej mocy ~0.20$. Lista osób z naszego triala oraz wszystkie podbite przez nas posty są publikowane we wtorkowych raportach z działalności grupy. Zasady otrzymywania głosu z triala @sp-group-up znajdują się tutaj, w zakładce PROJEKTY
Chcesz nas bliżej poznać? Porozmawiać? A może chcesz do nas dołączyć? Zapraszamy na nasz czat: https://discord.gg/rcvWrAD

@wadera

Coin Marketplace

STEEM 0.29
TRX 0.12
JST 0.032
BTC 63162.76
ETH 3063.49
USDT 1.00
SBD 3.85