Wśród wód botswańskiej delty, czyli spotkanie Richardem i jego mokoro

in #polish6 years ago (edited)

IMG_1073.jpg

– Naprawdę nie mogę w to uwierzyć - powiedział Richard, gdy dowiedział się, że Marta, jedna z dziewczyn w naszej ekipie, ma 43 lata. Musiała pokazać paszport, by to potwierdzić. Fakt, że wyglądała młodo, jej długie, lekko kręcone blond włosy i radosne oczy podkreślały urodę. W Europie atrakcyjna czterdziestka nie jest widokiem rzadkim, jednak w Afryce, w tym wieku często jest się już starym człowiekiem… przez biedę, słabą opiekę medyczną czy choćby przez żar słońca.

Delta

Botswana, kraj na południu Afryki, dwa razy większy od Polski. Na północy tej ziemii, dopiero od niedawna niepodległej, rozciąga się Delta Okawango - ogromne rozlewisko rzeki o tej samej nazwie. W porze mokrej może zajmować obszar sięgający nawet do 15 tys. km kwadratowych, czyli tyle co powierzchnia całego województwa małopolskiego.

1U8C0132.jpg

To teren przebogaty w ptaki (ponad 400 gatunków), ssaki (w tym gepard, słoń czy kudu) i krokodyle. Prawdziwy raj dla miłośników przyrody. Rzeka wypływa z Angoli, potem płynie przez fragment Namibii, by na północy Botswany zakończyć swój bieg, rozgałęziając się na setki wąskich kanałów i stawów. Okawango to rzeka niezwykła, bo nie kończy się morzem, ani jeziorem.

1U8C0444.jpg

Przed wiekami rzeka wpływała do jeziora Makgadikgadi, jednak około 10 tys. lat temu jezioro zaczęło wysychać. Dziś w ogromnej części to płaski po horyzont solankowy teren, idealnie nadający się do szalonej jazdy samochodem, choćby takiej jaką tam wykonała ekipa Jeremy’ego Clarksona.

Łódka z drzewa kiełbasianego

Wróćmy jednak na podmokłe tereny delty, do łodzi i do Richarda. Jest naszym przewodnikiem i wioślarzem. Suniemy z nim przez wąskie kanały, wśród wysokich wodnych traw i kwiatów lilii. My z kumplem siedzimy. Richard, niczym rasowy gondolier, stoi z długim wiosłem, a w zasadzie kijem, i odpycha od dna łódź, zwaną mokoro. Jeszcze do niedawna łodzie te budowano z pnia drzewa kiełbasianego (Kigelia africana), jednak od kilku lat, w związku z uczynieniem tego terenu częścią dziedzictwa UNESCO, wioślarze muszą zaopatrywać się w mokoro z polietylenu. Niespecjalnie podoba to im się, bo łodzie drogie, a oni biedni.

DSC02381.jpg

Często jednak pływanie z turystami po mokradłach Okawango to ich jedyna możliwość zarobku, więc nie mają innego wyjścia - muszą zaopatrywać się w plastikowe łodzie. Z drugiej strony rozumieją decyzje władz. Wiedzą, że przyroda to jedyne co przyciąga do Botswany ludzi ze świata, więc trzeba ją chronić.

Łebski wioślarz

Richard ma 22 lata. Niedawno został ojcem, co zaznaczył w pierwszych słowach. Ma bystre spojrzenie i całkiem sprawnie włada angielskim. Mieszka w niewielkiej wiosce nieopodal granic delty. Zadziwia nas swoją wiedzą. Nie tylko o okolicznej faunie i florze, której bujność podziwiamy. Tłumaczy, jak wodne rośliny pobierają tlen, przypomina ze szczegółami, używając chemicznej terminologii, jak działa fotosynteza, a jednocześnie wypatruje wśród zarośli zwierząt. Dzięki niemu widzimy słonie, kilka hipopotamów, czy choćby bielika afrykańskiego, zwanego tutaj Audi. Richard zna się na śladach zwierząt i wie, jak powstają termitoria.

DSC02411.jpg

Pomimo prawie dwóch tygodni w Afryce, pośród dzikiej przyrody i bezkresów Kalahari, jego opowieści robią na nas wrażenie. Prawdziwy pasjonat. Mówił, że skończył tylko 4 klasy, a resztę wiadomości czerpie z książek, które zamawia przez internet. Po paczki z książkami musi jechać 50 km do Maun, największego miasta w okolicy.

mokoro1.jpg

Po wodnym safari pytamy, czy gdzieś tu można napić się czegoś chłodnego, myśląc oczywiście o piwie. To pytanie może wydać się zabawne w tych okolicznościach przyrody, jednak dla nas jest to pretekst do kontaktu z lokalną społecznością. Richard proponuje wizytę u siebie w wiosce, gdzie mają niewielki sklepik. Dokładnie o to nam chodziło! Zobaczymy jak żyją miejscowi!

Prawie chłodne piwo i blacha falista

Jedziemy całą grupa w czymś, co nazwaliśmy afrykańskim roburem. Ciężkim, pancernym wozem, który jest w stanie przedrzeć się przez podmokłe tereny Delty Okawango. Tylko miejscowi wiedzą, która trasa jest danego dnia przejezdna. Po kilku godzinach pływania w ciszy, otoczeni jedynie pluskiem wody i ptaków, charkot silnika wydaje się nie do zniesienia. Na szczęście to tylko kilkanaście kilometrów.

IMG_5923.jpg

Niewielka wioska okazała się… niewielka. Zaledwie kilka walcowatych chat, pokrytych grubą strzechą i okolonych drucianym płotem. Pośród nich małe budynki gospodarskie z płaskim dachem z falistej blachy. W jednym jest “sklep”, czyli po prostu miejsce najbardziej odizolowane od ciepła.

Untitled-2.jpg

– Blachę falistą przyniósł Biały, ale nie sprawdziła się. - tłumaczy Richard. W czasie niemalże całorocznych upałów blacha nagrzewa się niemiłosiernie. W takich warunkach dach z grubej warstwy gałęzi chroni dużo lepiej przed ciepłem. Od zimna nocą również.

Większość mieszkańców wsi to ludzie młodzi i dzieci. Ludzi po 60 roku życia w Botswanie jest zaledwie kilka procent. Szalejąca kilka lat temu w Afryce epidemia HIV/AIDS niestety zebrała spore żniwo. Obecnie jest lepiej. Chorzy dostają bezpłatne leki, rozwinęła się również edukacja i świadomość. Teraz rozumiemy lepiej zdziwienie Richarda, gdy dowiedział się ile lat ma Marta. Dla niego człowiek po 40 to już starzec.

Mlaski i stuki

Pijąc prawie chłodne lokalne piwo, przechadzamy się po wiosce, starając się jak najmniej zaburzyć lokalny mir. Nie jest to łatwe - grupa Białasów zawsze robi sporo hałasu. Było nas prawie tylu co mieszkańców wsi. Richard przedstawia nam swoją rodzinę: malutką córkę oraz jej mamę. Tłumaczy również żonie, nie znającej angielskiego, nasze pytania o ich zwykłe życie.

_MG_9720.jpg

Między sobą mieszkańcy Botswany nie rozmawiają po angielsku. Najczęściej jest to język tswana, lingua franca południowej części Afryki. Jednak mieszkańcy wioski naszego gospodarza mówili innym językiem. Część plemion na północnych terenach Botswany posługuje się jednym z języków khoisan, uznawanym przez językoznawców za jeden z pierwotnych. To język mlaskowy i z jego cyknięć, pyknięć i mlasków miała powstać późniejsza mowa, pełna deklinacji, koniugacji i zaimków wskazujących. Zresztą posłuchajcie sami:

Sekrety alkowy

Zaglądamy również do domu Richarda, a w zasadzie sypialni, bo wszystkie dzienne aktywności wykonuje się tu na dworze. Wyłączamy kamery i aparaty, bo naszym gospodarzom należy się choćby odrobina prywatności. Ku naszemu zdziwieniu przed domem stoi panel solarny formatu kartki A4. - To do ładowania latarki i telefonu. - tłumaczy.

Po otwarciu drzwi do chaty w środku zaskakuje nas druga rzecz - namiot. Na klepisku, pośród zupełnego nic, stoi całkiem przyzwoity namiot (wiodącej marki, znanej również w Polsce). - W zimie, gdy jest chłodniej to dodatkowa izolacja od zimna. - mówi Richard. Jest początek czerwca, właśnie zaczyna się pora sucha. W dzień jest bardzo ciepło, ponad 30 stopni, jednak gdy zapada zmrok temperatura spada do zaledwie kilku stopni. Namiot to też dodatkowa ochrona przed komarami, których sporo w wilgotnych okolicach Delty Okawango. W tej części Afryki, gdzie komary - tam malaria.

Deszcz pieniędzy

Dźwięk klaksonu przerywa nasze zwiedzanie i raczenie się piwem. Połowa mieszkańców wsi zrywa się nagle i biegnie do nadjeżdżającego leciwego vana. - To pan-ładowarka. - tłumaczy poruszenie Richard. We wsi nie ma prądu. Naszego gospodarza stać było na własny mały panel słoneczny, ale nie wszyscy mają tyle pieniędzy. Raz na kilka dni do wioski przyjeżdża samochód z agregatem i zbiorczo ładuje telefony. Operacja trwa kilka godzin i jest okazją do poplotkowania z panem-ładowarką o wszystkim i o niczym. Afrykańskie kilkugodzinne small talks. Spotkanie towarzyskie przy hałasie agregatu. Usługa kosztuje tylko kilka puli, a co jak co, ale naładowany telefon, również w Afryce, to podstawa. Panel solarny jest drogi, a na takie ładowanie stać każdego. A propos pieniędzy. Walutą w Botswanie jest pula, czyli w języku tswana deszcz. W porze suchej, gdy wysycha Limpopo, a pół Kalahari zamienia się w pustynię, deszcz to cenny i pożądany towar.

Dzięki Richardowi nasza ekipa nie dość, że przemierzała łodziami szerokie na metr kanały Delty Okawango, podziwiając niezwykle bogaty świat natury okolicznych terenów, to także miała okazję przyglądać się życiu lokalnej społeczności. Nie w żywym skansenie, ale w autentycznej wiosce, ze wszystkimi paradoksami Afryki – panelami słonecznymi i smartfonami w otoczeniu lepianek krytych strzechą. Po krótkiej naradzie w grupie postanowiliśmy odwdzięczyć się naszemu gospodarzowi tak jak my, białasy, zwani czasem chodzącymi bankomatami, potrafimy najlepiej. Richard dostał od nas sowity napiwek. Nam niewiele ubyło, a on, jak sam uradowany przyznał, otrzymał miesięczną pensję. - Będzie na książki - dodał na pożegnanie.


Dziękuję ekipie Legal Nomads, z którą byłem w Botswanie, za udostępnienie części zdjęć.

Zamierzałem już dawno opisać to afrykańskie spotkanie z przyrodą i mieszkańcami wioski, a konkurs w ramach #temaTYgodnia na szczęscie dał mi dodatkową motywację. Zgłaszam go zatem i będzie mi niezmiernie miło, gdy Wam się spodoba. Temat to oczywiście: Czarna afryka.

Peace and love @veggie-sloth

Sort:  

>I enjoyed your pictures

Pan ładowarka - kapitalne :D

Ze względu na wysoką jakość ten post otrzymuje skromny upvote 100% od nieoficjalnego kuratora tagu #pl-podroze! Pojawi się on także w dziale "Podróże" w najnowszym numerze @kurator-polski!

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.11
JST 0.033
BTC 64106.00
ETH 3129.71
USDT 1.00
SBD 4.16