[Film na wieczór #2] The Ring (2002)

in #polish6 years ago (edited)

The Ring (2002)

Co bardziej żarliwi fani filmów grozy zapewne oburzą się na to, że recenzuję “The Ring” podczas gdy nie oglądałem nawet japońskiego oryginału. Cóż, krytyka częściowo słuszna, ale cóż mam począć - decyzję o seansie amerykańskiej wersji podjąłem spontanicznie, a ciężko gdziekolwiek legalnie jest obejrzeć wersję japońską. “The Ring” to kultowy już horror opowiadający o śledztwie dziennikarskim prowadzonym przez Rachel Keller, dziennikarkę graną przez Naomi Watts. Protagonistka bada sprawę kasety video, która wydaje się być odpowiedzialna za zgony osób, które ją obejrzały. Jak możemy się domyślić, wkrótce odkrywa przerażającą prawdę.


Plakat filmu

Główną siłą “The Ring” nie jest fabuła, która raczej nie jest zbyt odkrywcza. Nie jest nią też dość przeciętna gra aktorska. Czymś, za co pokochałem ten film jest jego strona audiowizualna, z naciskiem na część wizualną. Powiedzcie mi bowiem, ile znacie horrorów, w których zdjęcia przypominają małe dzieła sztuki? “The Witch” z 2015 roku i co dalej? A w “The Ring” mamy do czynienia z wręcz przecudownymi kadrami, idealnie skomponowanymi pod względem kolorystyki. W ogóle mówiąc o kolorach - duża część filmu utrzymana jest w zimnych barwach, co doskonale buduje ponury, mroczny klimat. Jasne, po jakimś czasie wszechobecność szarozielonego oraz szaroniebieskiego bywa nużąca, ale nie na tyle, by psuć doznania wizualne widza. Zresztą kolorystyka ma głębokie uzasadnienie fabularne, jej świadome użycie pomaga kreować warstwę metaforyczną filmu. Na parę osobnych słów zachwytu zasługuje naprawdę dobra, nieinwazyjna muzyka Hansa Zimmera, która niespiesznie buduje ona u widza nastrój grozy.

“The Ring” w swej konstrukcji bardziej przypomina thriller osnuty wokół dziennikarki rozwikłującej zagadkę z przeszłości, niektóre sceny, głównie przez niesamowity klimat, budzą przerażenie. Sama zawartość kasety jest naprawdę dobrze nakręcona i zmontowana, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy czułem się naprawdę nieswojo. Mało jest w “The Ring” jumpscare’ów, film stara się straszyć raczej poprzez misternie budowaną historię. I choć większość zagrań fabularnych włącznie z twistami było całkiem niezłych, dalej mam problem z kilkoma z nich. Szczególnie końcowy twist, choć zrozumiały, wydawał mi się raczej pójściem na łatwiznę scenarzystów i pozostawił u mnie spory niesmak.

Ambiwalentny stosunek mam do gry Naomi Watts. Z jednej strony naprawdę dobrze, z dużą dawką charyzmy zagrała samotną matkę-dziennikarkę. Pasowałaby do “Spotlight”, czy do innych filmów o śledztwach dziennikarskich. Z drugiej strony w kilku kluczowych scenach nie wypadła zbyt wiarygodnie, szczególnie w momentach, w których musiała odgrywać przerażenie. Na plus natomiast zaliczam Briana Coxa, którego występ wypadł naprawdę przekonująco, a także drobny epizod Pauley Perrette, charakterystycznej z wyglądu aktorki, której fanom serialu “Agenci NCIS” przedstawiać nie trzeba.

Choć scenariusz filmu wydaje się być złożony z wielu sklejonych ze sobą klisz, to w momencie premiery były to pomysły raczej świeże i dodatkowo umiejętnie sklejona w całość. Podczas premiery widzowie byli w większości oczarowani i przerażeni przedstawioną historią. Niestety biorąc pod uwagę nieustający wysyp słabych, tandetnych horrorów klasy B powtarzających i przetwarzających użyte w “The Ring” pomysły, historia przedstawiona w filmie nie zaskakuje już niczym wyjątkowym. Szkoda, ale nie zmienia to faktu, że film zdecydowanie warto zobaczyć - chociażby dla świetnych artystycznych ujęć, budujących naprawdę nietuzinkowy, mroczny klimat.

Film można legalnie zobaczyć na platformie VOD Netflix: netflix.com

  • oryginalny tytuł: The Ring
  • data premiery: 2002
  • gatunek: horror
  • reżyseria: Gore Verbinski
  • scenariusz: Ehren Kruger
  • aktorzy: Naomi Watts, Brian Cox, Martin Henderson
  • moja ocena: 7/10

Sort:  

Amerykańską wersję oglądałem po zobaczeniu japońskiego oryginału i byłem mocno rozczarowany. Jedyne co zapadło mi w pamięć to sprytnie wkomponowanie pojedynczej klatki przedstawiającej tytułowy ring przy przejściu między scenami ;)
Japoński ring znacznie bardziej wjeżdżał na psychikę (z resztą nie tylko ring, ogólnie azjatyckie kino grozy ma inny sposób straszenia widza), na amerykańskim jakoś w ogóle nie czułem tego napięcia :)

No widzisz, ja za dużo azjatyckich horrorów nie miałem przyjemności dotychczas oglądać, choć prędzej czy później je nadrobię. Poleciłbyś coś jeszcze z azjatyckiego kina grozy? ;)

Z tego co pamiętam to po obejżeniu Ju-On: The Gruge (polski tytuł Klątwa, obie części polecam) bałem się wejść pod kołdrę ;) Shutter też robi niezłą schizę ;) Oryginalne koreańskie Into The Mirror (kilka lat później wyszła też marna amerykańska wersja), One Missed Call, Dark Water, The Eye, czy A tale of Two Sisters, że tak na szybko sobie coś przypomnę ;) Ogólnie azjatyckie filmy nie straszą na zasadzie jump scare. Dla Azjatów to jest zbyt banalne ;) Seansy ich kina grozy powodują, że dopiero po filmie zaczynasz się bać na prawdę ;)

Amerykańskiej wersji jeszcze nie widziałem. Ale wielu moich znajomych ją chwali. Ja natomiast oglądałem japoński oryginał i mam mieszane uczucia. Chyba zbyt wiele widziałem już sparodiowanych scen z "The Ring", jak choćby w "Strasznym filmie 3" czy niektórych odcinkach "Family Guy". Przez to sceny, które w tym kultowym horrorze powinny mnie przestraszyć, raczej mnie śmieszyły. Kilka dobrych momentów jednak było.

A samo nagranie na kasecie naprawdę wywołuje taki dziwny niepokój. I zapada mocno w pamięć.

Coin Marketplace

STEEM 0.19
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 62702.02
ETH 2572.25
USDT 1.00
SBD 2.75