22 Lipca - o tym, jak Brevik być może lubi pewien film Uwe Bolla
Witam.
Tak, zdaję sobie sprawę, z tego, że ten podtytuł brzmi nieco dziwnie. Ale poza zrecenzowaniem filmu 22 lipca chciałbym nieco połączyć tą produkcję (jak i zarazem działania Andera Brevika) z filmem "Rampage" niesławnego Uwe Bolla i postacią Billa Williamsona. Film pt. "22 lipca" Paula Greengrassa jest jedną z dwóch świeżych, ciepło przyjętych produkcji opowiadających o tragedii, jaka miała miejsce na wyspie Utoya. Jest dostępna na rodzimym Netflixie, w przeciwieństwie do drugiej, "siostrzanej produkcji" o nazwie "Utoya, 22 lipca" Erika Poppe, która jeszcze nie doszła do nas w szerszej dystrybucji.
Fabuła dzieli się na dwie części - w pierwszej oglądamy przygotowania do masakry i samą rzeź (pierwsze 30 minut), w drugiej zaś otrzymujemy dwa, dobrze przeplatające się wątki, mające miejsce bezpośrednio po tragedii.
W jednym spoglądamy na samego sprawcę - chorego, psychopatycznego prawicowego ekstremistę, który prowadzi nietypowe rozmowy ze swoim prawnikiem Geirem, który stara się udowodnić niepoczytalność sprawcy. W drugim zaś spoglądamy na rodzinę, która o mały włos nie straciła syna. Młody Sveinn cudem ocalał z wyspy, niestety część pocisku utwkiła mu niebezpiecznie blisko rdzenia kręgowego, a sam stracił wzrok w jednym oku i niemal całkowicie możliwość poruszania lewą ręką. Wizja kalectwa i powracające dawne wspomnienia niestety go psychicznie przerastają, pomimo wsparcia rodziców i brata. Fabuła jest przyzwoita - nie ma żadnych mega zwrotów akcji, film skutecznie stara się zbudować w widzu współczucie dla Sveinna i pogardę dla Andersa Brevika.
Podziwiamy w filmie nie tylko pojedyncze postacie, lecz całą Norwegię, która próbuje się pozbierać do kupy. Film w sposób bardzo spokojny daje widzowi coraz więcej, lecz w właśnie ten spokój jest jego największym problemem. "22 lipca" trwa ponad 2 i pół godziny, a to jest zdecydowanie za dużo, jak na tak niezbyt złożoną historię. Dłużyzn jest masa, przez co film mniej wytrwałego widza może usypiać.
Jednak przez ani chwilę nie czułem, że coś w tym filmie jest "sztuczne", ba, bardziej momentami miałem wrażenie, że oglądam coś w stylu dokumentu o Utoyi, dzięki temu, że absolutnie każda scena zainscenizowana i zagrana jest bardzo naturalnie i w tym tkwi chyba największy atut filmu.
Nikt z obsady nie stara się dominować na ekranie, każdy tu jedynie "robi swoje", co ciężko uznać za wadę, lecz bardziej coś, co zwiększa wrażenie dokumentalności o której wspomniałem powyżej. Film przez to jest zwyczajnie dobry, choć jakby twórcy dali radę nieco go skrócić, byłby jeszcze lepszy.
Jednak cała pierwsza część bardzo kojarzyła mi się z "Rampage" Uwe Bolla. Ba, w działania zarówno Brevika, jak i głównego bohatera tamtego filmu były niemalże identyczne.
Gromadzenie arsenału - było i tu, i tu.
Nawalenie do wozu masy ładunków wybuchowych by wysadzić ważny budynek - było i tu i tu.
Wyjście do ludzi i rozstrzeliwanie wszystkich na drodze w imię "wielkiej ideologii" - było tu i tu.
Brzmi to niepokojąco, choć to tylko moje drobne przypuszczenia.
Film na pewno spróbuję obejrzeć. Dzięki za Twoją recenzję. "Rampage" Bolla też postaram się zobaczyć.