W drodze do Hornstrandir

in #polish6 years ago (edited)

Islandia jest piękna. Nic dziwnego, że liczba turystów odwiedzających ten zakątek świata rośnie rokrocznie niemal wykładniczo. Mieszkając tutaj od kilku miesięcy i mając kontakt z turystami codziennie w pracy, spotykając ich też wszędzie w czasie wolnym podczas zwiedzania wyspy zacząłem ich mieć, po prostu, po ludzku, dość. Bez żadnego wywyższania się - mnie samego przecież przyciągneła tutaj wyjątkowa, surowa i różnorodna przyroda i ja także jestem tutaj gościem. Zapragnąłem jednak doświadczyć Islandii dzikiej, odizolowanej, bez tej całej turystycznej infrastruktury. I udało się. Poznajcie najodleglejszy zakątek Islandii - Hornstrandir!

image.jpg

Hornstrandir to rezerwat natury położony na półwyspie o tej samej nazwie, który z kolei należy do regionu Westfjord (fiordy zachodnie). Powierzchnia rezerwatu to niemal 600 km² i jest on całkowicie niezamieszkały. Ostatni mieszkańcy opuścili to miejsce w latach 50. Nie znajduję się tam ani jedna droga samochodowa. Na całym półwyspie znajduje się jedynie kilkanaście budynków, z których większość należy do straży rezerwatu, a kilka do rodzin, które mieszkały tutaj w poprzednim wieku i obecnie wykorzystuje je jako domki letniskowe.

Hornstrandir nie jest miejscem, do którego łatwo i tanio można się dostać. Dotrzeć na półwysep drogą lądową można wyłącznie przebijająć się pieszo przez góry, co samo w sobie zajmuje kilka dni. W lipcu i sierpniu kursują w tamtym kierunku łodzie z Ísafjörður, największego miasta w regionie, które położone jest kilkadziesiąt kilometrów na południe od rezerwatu. O innych porach roku pogoda jest zbyt niesprzyjająca, by zwiedzać ten rejon. Łodzie należy rezerwować z wyprzedzniem i rozwagą, gdyż zasięgu raczej tam nie uświadczycie, a jedyną drogą powrotną są właśnie umówione na konkretną godzinę łodzie. Z tego powodu należy powiadamić służby o planie waszego pobytu na Hornstrandirze, tak by wiedzieli gdzie was szukać w razie, gdybyście nie zjawili się w umówionym punkcie odbioru. Koszt kursu w jedną stronę to około 10000 ISK, czyli ponad 300zł.

Wyruszyłem niezwykle późno - było już grubo po 18 gdy wsiadłem do miejskiego busa, który miał mnie wywieźć za Reykjavík do Mosfellsbær, skąd miałem łapać stopa na północ. Przede mną około 450km drogi, ale moja łódź miała odpłynąć dopiero o 17.00 następnego dnia. Plan na ten wieczór to dojechanie jak najdalej na północ, by następnego dnia na spokojnie dojecać sobie do Ísafjörður, zjeść coś przed wyprawą i być może coś pozwiedzać. Po 40-minutowej jeździe autobusem i dojściu do odpowiedniej miejscówki na łapanie samochodów zorientowałem się nagle, że... nie wziąłem karty SD do aparatu. Była to dość gorzka pigułka do przełknięcia. Powrót do domu i znalezienie się spowrotem na wylotówce zajęło mi ponad godzinę. W efekcie stopa na północ zacząłem łapać... około 21.

Do oddalonego 70km od Reykjavík Borgarnes podrzuciła mnie islandzka rodzina. Stamtąd byłem zmuszony przejść caaałe miasto na wylotówke, by był jakikolwiek sens łapać o tej porze. Cały czas było jasno, jednak psychologicznie to nadal jest noc, a poza tym ruch jest znacznie mniejszy. Po północy zatrzymała się młoda matka z dzieckiem, która jak się okazało jest lekarzem rezydentem. Przejechałem z nią jeszcze 40km, i szkoda, że tylko tyle, ponieważ wyjątkowo dobrze się z nią rozmawiało, trochę o medycynie, trochę o psychologii i o nauce w ogóle. Zostawiła mnie przy drodze, która odbija od głównej jedynki prowadząc prosto na fiordy zachodnie. Ruch samochodowy w tym miejscu nie istniał o tej porze, więc jedyną sensowną opcją pozostał sen. Ten przyszedł łatwo i szybko w tak sielankowej okolicy.

DSCF3026.jpg

Wcześnie rano, gdy tylko usłyszałem pierwsze pojazdy na drodze, którą zamierzałem podążać, wylazłem z namiotu, zjadłem coś na szybko i stanąłem przy drodze. Tego dnia trafili mi się naprawdę ciekawi kierowcy. W pierwszym aucie poznałem Afrykanera i Litwina. Ten pierwszy mieszka na Islandii od lat 90 i poopowiadał co nieco o sytuacji w RPA. Po nich zabrał mnie jadący tirem czarny... Portugalczyk, który mówił idealnie amerykańskim akcentem i wprost promieniował pozytywnym nastawieniem do świata. Jego rodzice pochodzą ze Stanów, on wychował się w Portugalii, ale mieszka na Islandii od kilkudziesięciu lat. Jazda z nim była naprawdę wesoła. Dowiedziałem się, jak to żyło się na wyspie w latach '70 i jak Islandczycy nie dowierzają, gdy mówi on do nich płynnym islandzkim.

DSCF3029.jpg

DSCF3036.jpg

DSCF3047.jpg

DSCF3060.jpg

Kolejny zatrzymał się Darren, Amerykanin. Był na Islandii tylko "przelotem" na 3 dni. Znajoma poleciła mu Westfjords i bardzo dobrze wybrał, rezygnując z obleganych miejsc wokół stolicy. Darrem miał zaznaczone na mapie miejsce, które ja z pewnością bym ominął. Litlibær (dosłownie - "mała farma"), to mały domek tuż przy drodze. Jest on urządzony w starym, tradycyjnym islandzkim stylu, tak by można było podejrzeć jak wyglądało życie przeciętnego Islandczyka w XIX wieku. Podobno mieszkało w nim nawet do 15 osób na raz, w co było nam ciężko uwierzyć, gdy wchodziliśmy skuleni pokojach i schodach domku.

DSCF3065.jpg

DSCF3067.jpg

DSCF3068.jpg

Litlibær słynie z podawanych tutaj gofrów oraz domowej roboty dżemów. Jednak tym, co skradło moje serce najbardziej była kawa. Dostaliśmy do gofrów cały termosik kawy i była to najlepsza kawa jaką piłem od bardzo dawna, na pewno najlepsza jaką piłem w tym roku. Nie wiem co to za kawa i jak ją parzyli, ale wypiłem niemal cały termos - taka przepyszny to był napój. Jeżeli będę w tamtych okolicach kiedykolwiek to z pewnością musze dopytać o szczegóły.

DSCF3071.jpg

DSCF3075.jpg

DSCF3085.jpg

DSCF3087.jpg

Kawałek za farmą jest miejsce, gdzie można z całkiem bliskiej odległości podejrzeć foki. Wydaje mi się, że to pierwszy raz, gdy ujrzałem te stworzenia na żywo! Skacząc po przybrzeżnych kamieniach wpadłem jedną nogą do wody i zmoczyłęm całą nogawkę i but, ale to nic, bo widok fok w naturalnym środowisku był tego wart.

DSCF3089.jpg

DSCF3095.jpg

DSCF3099.jpg

DSCF3101.jpg

DSCF3105.jpg

DSCF3109.jpg

DSCF3116.jpg

20km od Ísafjörður pożegnałem się z Darrenem, który stąd wyruszał szlakiem by dotrzeć do jednego z wodospadów. Było dość wcześnie, koło 14, miałem jesze jakieś 2,5 - 3h do łodzi. No więc łapię. Przejechał jeden samochód. Wypatruję następnego, ale nic nie jedzie. Jako, że miałem widok na cały fiord, widziałem zbliżające się samochody po jego drugiej stronie. I mogłem jasno dostrzec, że ruch samochodowy tutaj jest... homeopatyczny. Po około godzinie i jakichś trzech samochodach, które mnie mineły, zacząłęm się martwić, że nie pozwiedzam za dużo Ísafjörður... Wpatrywałem się w przeciwległy kraniec fiordu, próbująć magicznie wywołać małe kolorowe kropeczki, które jakieś 10 minut później materializowały się w auta mijające mnie na drodze.

20180717_144907.jpg

Sytuacja stała się dramatyczna gdy po 2 godzinach zorientowałem się, że są duże szanse na to, że spóźnie się na łódź i mój wyjazd legnie w gruzach. To tylko 20km!!! Jak ja nienawidzę łapać stopa z terminem, datą, godziną!!! Musiałem posunąć się do dość radykalnych sposobów łapania stopa, takich jak machanie rękami albo układanie dłoni jak do modlitwy... Poziom kortyzolu w moim ciele z każdą minutą szybował do coraz wyższych poziomów. Kamper mnie uratował. Kamper starych Islandczyków. Dziękowałem im jak mogłem. Do łodzi dotarłem 20 minut przed wypłynięciem.

20180717_172506.jpg

DSCF3125.jpg

DSCF3142.jpg

Płyneliśmy ponad godzinę. Oprócz mnie, jedynymi pasażerami była czteroosobowa holenderska rodzina. W stereotypie, że wszelkie górskie i piesze atrakcje są bardziej popularne wśród Europejczyków, niż Amerykanów coś musi być. Poza tym łódź była pusta i powoli zaczynałem odczuwać, że rzeczywiście płynę do miejsca odizolowanego od cywilizacji. Ekscytacja rosła. Od rodzinki dostałem papier toaletowy, który był kolejną (a jakże niezbędną) rzeczą, której nie zapakowałem...

20180717_183529.jpg

Gdy w końcu dopłyneliśmy do Hesteyri, przesiedliśmy się do pontonu motorowego, którym przycumowaliśmy do pomostu. Czekało tutaj kilka osób, które z kolei wracały z powrotem do cywilizacji. Hesteyri było kiedyś wioską, teraz służy jako baza dla straży rezerwatu. Strażniczka przywitała nas serdecznie i zaczęła dzielić się podstawowymi zasadami zachowania i bezpieczeństwa w czasie naszego pobytu na Hornstrandir, miejscu, gdzie przyszło mi sędzić kolejne pięć dni. Pouczyła nas o ratunkowych budkach, które są oznaczone na mapie, przewidywanych warunkach pogodowych i dopytywała czy mamy przygotowane odpowiednią ilość jedzenia i sprzętu. Rodzinka poszła, zdaje się, rozkładać swoje namioty, lecz ja nie zamierzałem spędzić nocy w tym miejscu. Otwierał się przede mną szlak, który czym prędzej podjąłem.

Część dalsza nastąpi...

Sort:  

Napisz proszę, ile masz ekwipunku podczas takiej wyprawy. Czytając o tym, jak czekasz na podwodę 20 km od celu i nie jest dobrze, w pierwszej chwili pomyślałam "20 km w 3 godziny - marszobieg z obciążeniem", ale potem pomyślałam "Hola - on ma namiot i pewnie sporo rzeczy, a nie sam plecak". No właśnie - ile tego jest?

Wiesz, ja cały czas myślałem że na luzie złapię, a jak pomyślałem o tym by tam po prostu pójść to było już za późno. W kg w sumie ciężko mi powiedzieć bo nie ważę nigdy plecaka, ale ten był dość ciężki bo miałem jedzenie na 5 dni. W efekcie później szedłem bo po drodze (jakies 7-8km) była jakaś mała wioseczka jeszcze i chciałem tam komuś zapłacić nawet by mnie podwiózł, ale ostatecznie złapałem przed ;) A plecak - 70l, wypełniony tak w 80%. W kg to ciężko mi strzelać, pewnie koło 20.

No to dałbyś radę, ale startując natychmiast. :) Rozumiem, że namiot, karimata i śpiwór przytroczone do plecaka?

Tak, jedynie śpiwór w środku :)

Chyba faktycznie lubisz te klimaty ;)

Marzy mi się Islandia ,jest na mojej liście podróżniczej😁mam nadzieję że koedyś tam dotrę. Super ontetesujący post i zdjęcia. Pozdrawiam

Coin Marketplace

STEEM 0.20
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 64359.49
ETH 2619.41
USDT 1.00
SBD 2.83