Śmierć – dylemat ateisty [#temaTYgodnia 19]

in #polish7 years ago


image.png

Śmierć jest jednym z cięższych tematów, z jakimi przyjdzie się zmierzyć komuś, kto odrzuci religię czy wiarę. W jaki sposób zmierzyć się ze śmiercią, jak jej oczekiwać. Czy da się z nią oswoić? Jak radzić sobie ze śmiercią innych. Te pytania od razu pojawiają się w głowie, gdy zestawimy ze sobą ateizm, często wynikający z tego brak wiary w zaświaty i fakt niechybnej śmierci. W tym krótkim tekście, postaram się przedstawić moje podejście do tematu, które przez lata ewoluowało, zmieniało się i pozwoliło mi zaakceptować fakt, że śmierć nadejdzie i ze można się do niej przygotować. W pewnym sensie.

Oczekiwanie

Jeśli zestawimy to jak osoby religijne traktują śmierć, to zobaczymy w tym podejściu pewne nieścisłości. Dla osoby wierzącej, śmierć jest po prostu przejściem do innego świata. Niektórzy idą do lepszego miejsca, inni do gorszego. Wszystko się opiera na tym, jak zgodnie z daną doktryną religijna, przeżyliśmy własne życie. I podejście niemagiczne, ateistyczne, może wyglądać podobnie. Tylko, że nigdzie nie idziemy fizycznie czy duchowo. Wracamy po prostu w ten sam stan, w jakim byliśmy zanim się narodziliśmy – po prostu nas nie będzie. I chociaż może to brzmieć z początku dość przerażająco, to tak naprawdę, nie mamy się, czego bać. Bo nie powinniśmy się bać nieistnienia. Ono nie boli. Po drodze, może nas spotkać ból – choroba, wypadek czy inne doświadczenia, które nie muszą być przyjemne. Sama śmierć to po prostu koniec. Koniec myśli, koniec odczuwania, koniec. Czy można to jakoś rozumowo objąć? Co możemy zrobić, żeby przestać się bać samej śmierci?

Tak naprawdę nie boimy się tego, że nas nie będzie. Boimy się tego, że innym będzie nas brakowało. Lub w przypadku, gdy nie jesteśmy zbyt towarzyscy albo po prostu mamy innych ludzi w dupie, boimy się dwóch rzeczy: utraconych szans i utraconego czasu. Chyba nikt w miarę rozsądny czy myślący, nie myśli w kontekście śmierci, że starci możliwość używania Internetu czy będzie tęsknił za swoim iPhonem. Boimy się tego, że czegoś nie zdążyliśmy zrobić, że zabrakło nam czasu. Tym bardziej, zatem, osobie niewierzącej w zaświaty, powinno zależeć na dobrym i korzystnym wykorzystaniu czasu, jaki nam został.

Dla mnie, słowa „dobry” i „korzystny” są niejako tożsame. Gdy weźmiemy pod uwagę pierwotne założenia pojęcia dobra, to dobre jest to, co jest korzystne dla nas i co najmniej nie szkodzi nikomu dookoła. Krótko i długoterminowo. Takie fundamentalne podejście do pojęcia dobra i zła, wiele upraszcza i w swojej zasadzie, jest zgodne z naszym pojęciem praworządności. Czyny, które nie oznaczają straty, na poziomie mentalnym czy materialnym dla nikogo, przeważnie nie są penalizowane. Jednocześnie czyny, które są korzystne, indywidualnie lub społecznie, są uważane za wartości dodatnie, pozytywne. Dlatego, gdy w tym tekście będę mówił o pojęciu dobra, to w takim rozumieniu. Nie w rozumieniu relatywnej moralności religijnej. Ale wracamy do meritum.

Dla kogoś, kto nie wierzy w ponowne życie o śmierci, każda chwila powinna być szczególnie ważna. Naprawdę każda. I jeśli nawet nie jest aktywnie wykorzystana do czynienia dobra, to przynajmniej powinna być źródłem radości z istnienia, z tej niesamowitej szansy, która przez bardzo nieprawdopodobny zbieg okoliczności, złożyła się na to, że ja mogę siedzieć teraz i pisać dla Was, a Wy możecie to czytać. Powiecie – ale jaki sens ma czynienie dobra, skoro nie czeka nas za to nagroda ani kara. Przecież nic z tego nie mamy. Po śmierci nie, to fakt. Ale za życia, mamy i to wiele. Jeśli jesteśmy dobrymi ludźmi, to zabezpieczamy sobie pierwszy z lęków – że nikt nie będzie za nami tęsknił. Nikt nie będzie tęsknił za notorycznym kłamcą, mordercą czy innym degeneratem. Oczywiście nie doświadczymy tej tęsknoty lub jej braku, ale nie wszystkie nasze lęki musza być racjonalne. Po prostu żyjmy tak, żeby innym nas zabrakło jak umrzemy. Tak – bądźmy egoistami w tej materii. To zdrowy egoizm. Nie zawsze robienie czegoś tylko dla siebie jest negatywne, zwłaszcza, jak dochodząc do tego pomagamy innym. Tym miękko przechodzimy do niwelowania kolejnych naszych obaw.

Starajmy się tak prowadzić swoim życiem, żeby coś po sobie zostawić. I nie mówię o zgliszczach, tylko coś, o czym jeszcze długo inni będą mówić. Przez co będą o nas pamiętać. Takie czyny i dzieła, czynią nas poniekąd nieśmiertelnymi. I każdy powinien dążyć do zostawienia czegoś takiego po sobie. Oczywiście – taki cel mogą też mieć seryjni mordercy czy ludobójcy i oni też osiągają swój cel. Przecież poprzez historię wielu despotów i twórców okropnych czynów też pamiętamy. I skoro my nie doświadczymy tego, bo nas nie będzie, to, po co się spinać, jak można pod koniec życia wziąć karabin czy bombę i wywalić w powietrze jakiś dom handlowy. Tylko czy ktoś z Was pamięta jak się nazywał ostatni zamachowiec w Londynie? A wszyscy wiemy, kim był Einstein, Kopernik czy chociażby Dawid Bowie czy Frank Zappa (no dobra, tego ostatniego może nie wszyscy, a naprawdę warto). Dobra sława żyje dłużej i pełniej niż zła sława, Zwłaszcza w obecnej rzeczywistości, gdzie zrobić numer jak Atylla, Hannibal czy Hitler ze Stalinem jest naprawdę trudno. Kiedyś było łatwiej. Jeśli będziemy dążyli do pozostawienia sobie spuścizny w postaci własnej twórczości, wynalazków czy chociażby potomstwa – zapewniamy sobie pewien rodzaj nieśmiertelności. I to ze stawiamy sobie takie cele i je realizujemy, starając się wypełniać nasz czas tym, co kochamy robić – jest łagodzeniem tego lęku przed zniknięciem. I w moim odczuciu, jest to uczciwsze od przekładanej na wieczne „nigdy” wyimaginowanej nagrody za dobre życie. Dobre życie, czyli takie, które zostawia po sobie pozytywny ślad, korzyść dla innych, jest tym, do czego ja, jako niewierzący, aspiruję. I co staram się robić każdego dnia.

Żałoba

Jak sobie poradzić ze śmiercią bliskich. To nigdy nie jest łatwe i zawsze wiąże się z dość indywidualnie odbieranym zestawem emocji. Często czujemy brak osoby zmarłej, czujemy złość i szukamy winnych tego braku. Wreszcie, czujemy bezsilność. Jednak możemy sobie z tym poradzić. Bo osoba zmarła może nadal być z nami, tak jak z nami jest, gdy tak naprawdę jej przy nas nie ma. Nie poprzez wyobrażenia na białej chmurce, ale poprzez pielęgnację wspomnień. Te wspomnienia z czasem mogą wyblaknąć, zatrzeć się, bo nasze mózgi nie są idealnymi maszynami rejestrującymi. Ale żeby poradzić sobie z brakiem kogoś bliskiego, czasem taki zabieg jest konieczny. Żeby podsumować tę część, musze posiłkować się własnymi słowami z mojego wpisu z 2014 roku, bo nie ująłbym tego inaczej, ani lepiej:

Śmierć jest naturalnym i nieuniknionym elementem kończącym nasze życie. Zbytnie skupianie się na niej, zarówno w odniesieniu do własnej osoby, jak i do śmierci bliskich nie przynosi prawie żadnych korzyści. Wspominanie życia zmarłego może pomóc ukoić smutek po stracie bliskiej osoby, może też powodować otwarcie się ran, jakie ta śmierć spowodowała. Jest bardzo indywidualna i osobista sprawa. W moim odczuciu właściwsze jest obchodzenie urodzin zmarłej osoby, niż jej śmierci. Z prostego powodu – nie powinniśmy celebrować śmierci, tylko życie, a takie szczegóły jak powód spotkania czy rytuału (nawet świeckiego) ma ogromne znaczenie.

Nie ma złotego środka na radzenie sobie ze śmiercią. Każdy musi sobie wypracować swoje, przeżyć to. Musimy jednak pamiętać o jednym. W przypadku śmierci kogoś bliskiego, jemu już nie pomożemy, nie róbmy nic dla niego. To bez sensu. Zróbmy coś, żeby pomóc sobie nawzajem w radzeniu sobie ze stratą. To ma wartość. I powinniśmy jak najszybciej wrócić do życia. Skupianie się na śmierci nie przynosi żadnych korzyści. Powoduje, że wpadamy w apatię, melancholię i stagnację.

Moja refleksja na koniec – śmierć nie jest celem życia, jest przeszkodą, której nigdy nie uda nam się przeskoczyć, mimo, że możemy się do niej przygotowywać biegnąc, rozpędzając się przez całe życie. I każdy Wam powie, że skupiając się na przeszkodach, nie pokonuje się ich, tylko one pokonują nas. Jeśli wsadzimy myśl o nieuchronnym końcu gdzieś w tylną kieszeń i dobrze na niej przysiądziemy, to nie będzie nam przeszkadzała. O ile będziemy się starali codziennie zadbać o to, żeby w ostatniej chwili nie pomyśleć – „Kurwa, a miałem jeszcze coś zrobić i odpuściłem. Bo się bałem, bo mi się nie chciało, bo inni powiedzieli, że nie powinienem.”. Jeśli coś chodzi ci po głowie i nie zrobisz tym nikomu krzywdy – do dzieła. Nikt nie zrobi tego za ciebie. A na łożu śmierci Twoje słowa powinny brzmieć zupełnie inaczej…ale to już Ty sobie w głowie pomyśl jak mają brzmieć.

Sort:  

A po śmierci okaże się, że rację co do życia w zaświatach miał jakiś lud polinezyjski i jako, że nie wykonywaliśmy obrządków czesania kurczaków rybimi ośćmi nie wjedziemy do nieba, tylko zostaniemy zesłani do polinezyjskiego piekła.

Bardzo ciekawy wpis i ujęcie tematu. Osobiście jestem bardzo ciekawa jak to będzie. Dla mnie nie ma to nic wspólnego z wiarą. Jeśli wydarzą się narodziny musi wydarzyć się śmierć. Materia rodzi się i rozpada.

Który to Temat? Potrzebna szybka odpowiedź.

Chętnie bym zlajkował, ale tydzień już minął. :(
Nie zgodzę się z jednym, chyba że miałeś coś innego na myśli:
"[...] jemu już nie pomożemy, nie róbmy nic dla niego. To bez sensu. Zróbmy coś, żeby pomóc sobie nawzajem w radzeniu sobie ze stratą. "
Jeśli będziemy robić coś dla tej osoby, czyli fizycznie dla jej ciała, to pomożemy również sobie i jej bliskim.
Np. odpowiedni ubiór tej osoby na pogrzeb pozwala zapamiętać tę osobę pozytywnie, co skutkuje zupełnie innymi wspomnieniami, niż gdyby była ubrana np. cała na czarno.

OK, ale nie robimy tego dla niego, tylko właśnie dla bliskich. Czasem jednak o tym zapominamy i w głowach robimy to dla zmarłego. W tym sensie chcę zwrócić uwagę na to, żeby skupić się w takich chwilach na żyjących, bo zmarłego..już nie ma...

Coin Marketplace

STEEM 0.17
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 56922.13
ETH 2347.73
USDT 1.00
SBD 2.43