[RIPOSTA] O anty białej polityce Google oraz kilka słów otuchy dla łaknących wolności słowa
Użytkownik @kapitanpolak w swoim tekście poruszył kilka kwestii, które z jednej strony są niepokojące i mogą być rozpatrywane, jako spisek SJW’s i anty-białej narracji. Moim zdaniem należy spojrzeć też na nieco inna stronę całej debaty żeby wydać jakikolwiek wyrok czy ocenę. Stąd ta riposta. Bo nie wszystko jest, nomen-omen „czarno-białe”.
Komercha
Po pierwsze, zawsze, gdy rozważamy postawy czy decyzje firmy prywatnej, nie możemy stracić z oczu czynnika zarobkowego, ekonomicznego, zwykłego parcia na zyski. Zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z gigantem big data, jakim jest Google. Wystarczy powiedzieć, że większość redakcji korzysta z mechanizmu trendów Google do kierowania priorytetami swoich tekstów czy używanej retoryki. Jeśli spojrzymy na trendy googla i na to, w jaki sposób formułowane są newsy, to widać tutaj wyraźną korelację, jeśli nie przyczynowość. Składa się na to wile czynników, ale głównym jest widownia. Jeśli uderzymy w trendy, wejdzie nam więcej osób na stronę, więcej kliknie w reklamy. Więcej kasy dla nas. Teraz ktoś powie – ok, czyli jak google wykreuje jakiś trend, to może kierować opinią publiczną. Tak, mógłby to zrobić. Ale to są krótkie strzały. Bo jeśli trend nie jest organiczny, to nie „zażre” tak dobrze, jak naturalny, budowany na rzeczywistym zainteresowaniu użytkowników. Więc firmie nie opłaca się manipulować tymi danymi, bo może uruchomić kulę śnieżną fałszywych trendów, które przestaną mieć wagę. Poza tym – dość szybko ktoś by się zorientował i podniósłby krzyk. No chyba, że google robi to tak dobrze, że ta kula śnieżna już jest ogromna i dawno przesłoniła rzeczywistość. Ale zastosujmy brzytwę Ockhama i nie wchodźmy w teorie spiskowe.
Zatem mamy firmę, która poprzez swoją możliwość gromadzenia ogromnych ilości danych, może te informacje wykorzystać do maksymalizacji zysków. I to robi. Byłaby niegospodarna, gdyby tego nie robiła.
Confirmation Bias
Nie chcę wyjść na ignoranta, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że prawa strona dyskursu politycznego, nie za dobrze poruszała się po Internetach do niedawna. Nie chodzi o czytanie artykułów. Raczej chodzi o aktywne i skuteczne wykorzystywanie Internetu dla swoich politycznych celów. Lewica, niezależnie jak szeroko rozumiana, jest po prostu w sieci dłużej aktywna i troszkę lepiej wykorzystuje to medium. Zwłaszcza, jeśli chodzi o mainstream sieciowy. Dopiero przebudzenie alt-right i sentymentów prawicowych w ostatnich latach zaczyna wyrównywać te proporcje, jednak pewne skutki poprzedniej sytuacji jeszcze przez chwilę będą widoczne. Stąd właśnie sytuacja, że specjalistami od marketingu sieciowego, social media managers czy sporą część pozostałych ludzi, którzy decydują o biznesie gigantów, to jednak ludzie o lewicowych poglądach. Oni byli potrzebni, bo w ich firmach, głównymi „klientami”, aktywnymi i czynnymi, byli właśnie ich koledzy ze spektrum polityczno-ideowego.
Mamy, więc sytuację, że aktywna część sieci jest bardziej lewicowa, więc żeby do nich dotrzeć, zatrudniamy ludzi, którzy ich zrozumieją. Ci widząc trendy na swoich portalach, dostają wzmocnienia własnych poglądów, które nie pozostaje bez wpływu na ich decyzje. I mamy opartą na wzmocnieniu, eskalację postaw, postępującą radykalizację, która następnie jest przez nich ekstrapolowana nie tylko na segmenty, którymi zarządzają, ale też na środowisko ich pracy. Bo idee, niezderzane z krytyką, niekonfrontowane i niepodważane, powodują zamknięcie. Idee, myśli, ideologie, mają to do siebie, że same zaczynają ewoluować w swoich środowiskach. I jeśli nie ma żadnych wpływów krytycznych, to jedyną drogą jest radykalizacja. I to obserwujemy w sytuacji Google, Twittera czy FB.
Toksyczne tematy i „paradigm shift”
Jeśli weźmiemy pod uwagę, to, co poruszyłem powyżej, to przestaje dziwić skręt w lewą stronę gigantów. Przez długi czas dbali w znakomitej większości o lewą stronę, libtardów, SJW’s i tak zwanych „progresywnych”. Ci jednak zamykali się i nadal tkwią w ideowych bańkach, co doprowadziło do radykalizacji ich postaw, aż do pewnej formy faszyzacji ich myślenia. Co się przekłada na decyzje biznesowe, które kształtują działanie serwisów w sieci. Dlatego rasizm stał się jednostronny – tylko biali mogą być rasistami – bo to wynik radykalizacji sprzeciwu wobec dyskryminacji. Mężczyźni są opresorami i drapieżnikami seksualnymi – radykalizacja feminizmu. Wszyscy sprzeciwiający się antyfaszyzmowi to faszyści, wszyscy dyskutujący z metodami radzenia sobie z imigrantami w racjonalny i bezpieczny sposób, to ksenofobi i rasiści.
Można jednak zaobserwować pewien trend, który jednak zwiastuje nadchodząca zmianę. Powstawanie konkurencji dla gigantów (zwłaszcza opartych na blockchainie – Bitchute, Minds.com, Gab.it czy Steem), z którymi, za chwilę, giganci będą musieli zacząć się liczyć i wejść w ubite pole konkurencji. I już niewiele zdziałają, gdy obudzą się za późno. Bo te platformy mają nad gigantami przewagę – społeczność jest realnie ważniejsza od właściciela strony, algorytmów czy poglądów administratora.
Więc ja jestem spokojny. To, co obecnie dzieje się na YT czy FB, to sytuacja przejściowa. Spowoduje odpływ użytkowników i uruchomi budziki w głowach CEO’s i właścicieli. Atakowaniem tych serwisów nic nie zdziałamy. Raczej starajmy się ściągnąć jak najwięcej ludzi na alternatywne platformy.
Jeśli chodzi o Google 👀 to firma tak naprawdę jest właścicielem tysięcy firm, o czym wiele osób nie wie. Przypuszczam, że już dziś sztaby ludzi pracują nad tymi projektami i są czynione zakupy w zakresie rozwiązań jak i udziałów w projektach opartych na blockchainie.
Jedna sprawa, o której zawsze powtarzam. Google od początku swojego istnienia cenzuruje treści, jego przewagą konkurencyjną było usunięcie treści porno z wyników. W pierwszych wyszukiwarkach był straszny śmietnik pod tym względem.
Druga sprawa to przynajmniej ja tak mam żę jak obejrzę jakiś filmik dajmy na przykład Atora, to ciągle mi się wyświetla w propozycjach. Więc na YT muszę kliknąć "Nie interesuje mnie to", niestety twórcy tego typu wrzucają zbyt dużo treści i nawijają ciągle o tym samym, może nie o tym samym ale przesłanie się nic nie zmienia. Więc mogę jakiś filmik raz na miesiąc obejrzeć, ale nie będę tego słuchał non-stop.
Moim zdaniem twórcy tego typu mają problem z tym że ich filmy są kierowane do wąskiego grona odbiorców. Każda firma chce trafić do jak największego grona konsumentów, więc ma troszkę nie po drodze nimi. Tak samo jest z mediami głównego nurtu, nie kupią treści od nich bo chcą trafić do wszystkich odbiorców. Więc autorzy znaleźli sobie niszę w postaci YT i tam wyrzucają to co się uda im naprodukować. Gdyby nie ta platforma przynajmniej ja bym o nich nigdy się nie dowiedział.
Powiesz coś więcej na ten temat? Chodzi mi o jakieś źródło na ten temat mówiące, albo szczegóły jak wyglądał to usunięcie treści porno. Bo jest różnica między cenzurą, a filtrowaniem, choć czasem subtelna. Porno można przecież wygooglować bez problemu, Google nie zabrania nam jego oglądania, nie cenzuruje w takim znaczeniu. Być może po prostu daje wyższy priorytet artykułom, hm, medycznym niż pornograficznym gdy wpiszemy "pośladki"? Bo użytkownicy chcą widzieć najpierw artykuły medyczne, a nie porno wtedy gdy go widzieć nie chcą. Wtedy to nie cenzura, ale tak jak pisałem - granica jest cienka. Tak samo usuwanie wyników które naruszają prawa autorskie - to nie cenzura, ale przestrzeganie prawa które na Google to wymusza.
Ok, zgodzę się że cenzura to może za mocne słowo, ale chciałem podkreślić nim że Google ingeruje w wyniki wyszukiwanie. Nie z palca ale poprzez algorytmy. Faktycznie odpowiedniejszym słowem jest filtrowanie.
Żródło:
Jak działa Google
Eric Schmidt, Jonathan Rosenberg, Alan Eagle