Finansowanie nauki [#temaTYgodnia 20]

in #polish6 years ago


image.png

To w jaki sposób powinny być finansowane badania, edukacja akademicka czy sama nauka, jest pewnym problemem, na który składa się wiele czynników. Problemami tutaj nie są same pieniądze, bo nauka, sama w sobie, jeśli jest „uprawiana” zgodnie z metodologią, nie jest podatna na manipulacje czy wypaczenia. Większym problemem jest, według mnie coś innego. Ale po kolei.

Edukacja

Według mnie, szkolnictwo wyższe stanęło trochę w miejscu lub poważnie zwolniło. Zwłaszcza patrząc na nasze, polskie podwórko. W dobie powszechnego dostępu do Internetu, rozwijających się technologii komunikacyjnych, utrzymywanie kampusów, sal wykładowych czy całych miast uniwersyteckich, jest moim zdaniem, stratą pieniędzy. Tracą na tym też naukowcy pracujący na takich uczelniach. Wyobraźmy sobie sytuację następującą:

Każdy wykładowca nagrywa swoje wykłady w formie audiowizualnej. Licencję na te wykłady sprzedaje do uczelni, które następnie, zgodnie z potrzebami, dystrybuują te treści poprzez platformy e-learningowe do studentów. Wykładowca taki, co roku aktualizuje te wykłady i odświeża licencje na kolejny rok. Zajmuje to mu pewnie około miesiąca. Resztę roku może poświęcić na pracę naukową. Zwłaszcza, że może licencje na wykłady sprzedać do dowolnej liczby uczelni. Nie ogranicza go czas ani odległość. Czyli może swobodnie, dzięki dorobkowi, zarobić na swojej wiedzy znacznie więcej niż dziś stojąc po kilkanaście godzin tygodniowo przed pustymi często salami wykładowymi. Akademicy będą mieli czas na pracę naukową, zamiast rok po roku, przez dziesięć miesięcy powtarzać te same treści. A aktualizację wykładów aby były zgodne ze stanem wiedzy i tak muszą robić.

Studenci mogą realizować program studiów w każdym miejscu na ziemi. Już dziś istnieją systemy e-learningowe monitorujące akcje na komputerze, czas, więc nie będzie problemu ani z egzaminami, ani z ćwiczeniami. Student do określonego terminu ma dostęp do treści, ćwiczeń, wykładów. Następnie przystępuje do egzaminu. To uogólniony zarys, ale wykonalny już dziś.

Uczelnie nie muszą utrzymywać ogromnej infrastruktury nieruchomości, administracji co wiąże się z podatkami, opłatami za media itd. Te pieniądze mogą zostać wykorzystane na prace naukową. Meritum funkcjonowania uczelni powinna być nauka, nie socjalizowanie dorosłych ludzi i dawanie im stancji w akademikach. To nie są ludzie specjalnej troski.

W ten sposób nie tylko uwolnimy zasoby tęgich głów akademickich do rzeczywistej pracy naukowej, ale też wymusimy na studentach rzeczywistą pracę, naukę. Nie będzie wymówek, usprawiedliwień i specjalnych traktowań. Student, który nie chce się uczyć i ma w nosie to co dostaje od uczelni, szybko wypadnie – nie dotrzyma terminu, oleje ćwiczenia, przegapi egzamin. Umożliwi to tez kształcenie ludzi, którzy nie mogą zrezygnować z pracy zawodowej na rzecz studiów dziennych (a część kierunków występuje tylko w takiej formie). Te podziały – dzienny, zaoczny – znikną. Będą po prostu studia. I Ci którym będzie zależało, będą mogli je skończyć. Ci którzy olewają – po prostu ich nie skończą, stracą szansę na własne życzenie.

Badania

Centralnie

Jeśli zaakceptujemy powyższe rozwiązania, to mamy od razu kilku procentowy wzrost masy mózgowej dostępne do prac naukowych. Mamy też trochę pieniędzy zaoszczędzonych na nowym formacie uczelni wyższych. To jednak trochę mało, skoro dziś mamy niedobory finansowania, a mamy robić badań więcej, bo mamy do tego ludzi.

Dlatego według mnie, nie powinniśmy w żaden sposób ograniczać możliwości finansowania badań. Oczywiście – idealnie byłoby, żeby państwo, zamiast przeznaczać na pierdoły i rzeczy nie wnoszące nic do rozwoju społecznego (przywileje dla wspólnot religijnych, nagrody dla nierobów w parlamentach, rządach czy urzędach, itd.), przeznaczało stały procent budżetu na badania. Te kwoty powinny trafiać do pewnego typu rady naukowej, która rozdysponowywała by te środki.

Z drugiej strony, mamy też prywatne finansowania. Firmy mogłyby otrzymywać ulgi podatkowe w zamian za dotowanie badań naukowych. Oczywiście pojawia się problem, że firmy czasem chcą wpływać na wyniki badań, ale można to wyeliminować wprowadzając pełną transparentność procesu i publikowanie wyników badań w powszechnie dostępnych repozytoriach. W ten sposób firmy będą mogły partycypować w badaniach w zamian za pewne korzyści, robiąc sobie PR (bo wszyscy by widzieli, że firma X dała „n” złotych na badania nad chorobą Y). Dywagując, można by utworzyć naukową instytucję, która rozdzielałaby takie prywatne dotacje w porozumieniu z firmami. Firma mogłaby złożyć sprzeciw wobec jakiegoś badania, ale nie mogłaby wprost wskazać palcem na co idzie kasa. I prestiż pochodziłby ze wspierania polskiej nauki bezpośrednio, dopiero pośrednio z konkretnych badań.

Wszystkie badania powinny być publicznie dostępne. I nie powinny być objęte prywatnymi patentami. Każdy mógłby sprawdzić jakie badania są prowadzone, na jakim etapie są jeśli dojdziemy do końca – wyniki powinny być także dostępne.

Prywatnie

Firmy mogłyby prowadzić prywatne badania. Musiałby jednak powstać katalog odkryć, które musiałyby zostać wyłączone z prawa patentowego. Nie może być sytuacji, że ktoś patentuje DNA czy metodę leczenia raka. I centralna nauka krajowa powinna być silnym i oczywistym wyborem dla firmy, nie koniecznością czy wymuszonym standardem.

Często jest tak, ze firmy prowadząc badania ponoszą ogromne koszty. I w takich przypadkach, jeśli odkrycie, nowy produkt wchodziłby w katalog wyłaczeń prawa patentowego, firma powinna złożyć do rady naukowej pismo z szacowanym zwrotem inwestycji. Po akceptacji, firma mogłaby na zasadach wyłączności, przez określony czas, sprzedawać czy ofertować swoje odkrycie. Jednak po określonym czasie, ich wyłączność wygasa i odkrycie staje się domena publiczną. W ten sposób unikniemy sytuacji, że ktoś odkryje odpornego na niskie temperatury banana i zmonopolizuje rynek owoców tropikalnych. I nie będą istniały problemy jakie obserwujemy z opatentowanymi ziarnami gigantów, jak Monsanto.


To oczywiście luźne gdybanie. Bajania laika. Pewnie jest dużo dziur w tym co napisałem, ale przecież chodzi też o konfrontację przekonań, weryfikację wiedzy i ewolucję sposobu myślenia. Jak znajdziecie gdzieś w tym dziury, albo coś można by zrobić inaczej, lepiej – piszcie. Najlepiej własne teksty do konkursu #temaTYgodnia na profilu @steemit-polska. Do czego Was zachęcam! I oczywiście do dyskusji…no bo jak to bez dyskusji…

Sort:  

Cała część dotycząca zdalnej edukacji jest do wyrzucenia. Przynajmniej na studiach ścisłych, inżynierskich. To się raczej nie sprawdzi.
Po pierwsze szkolnictwo wyższe nie stanęło w miejscu, bo ciągle na nas eksperymentują w związku z prowadzeniem zajęć i najlepsze efekty dają deklaracje zadań oraz cotygodniowe kolokwia. Do sal wprowadzane są nowe pomoce naukowe, zwiększa się ilość sprzętu i jakość kształcenia.
Wykłady i tak teraz są w 50% postaci audiowizualnej a ich aktualizacja przeprowadzana jest na zajęciach głównie przez uwagi studentów.
Z tym poświęceniem się pracy naukowej też bywa rożnie. Często jest tak, że przez pewien czas czeka się jakieś badanie i właściwie ma czas wolny, który jest wykorzystywany dla studentów albo pisanie lepszego podania o grant chociażby.
Problem ze systemami e-lerningowymi jest taki, że istnieje potrzeba zrozumienia pewnych kwestii i rodzą się pytania. Taki naukowiec byłby zalewany tonami wiadomości od studentów z prośbą o sprostowanie pewnych kwestii, które są rozwiązywane na wykładach i ćwiczeniach od razu. Pisanie wiadomości jest dłuższe niż proste wypowiedzenie kwestii.
Zdalne kolokwia/egzaminy wymagałyby pewnego rodzaju kontroli nad samodzielnością egzaminowanego, więc i tak na nie student musiałby jeździć na uczelnię. Mamy aktualnie wprowadzone coś na wzór zdalnych kolokwiów, ale ze względu na to, że wszyscy na nich ściągali, używa się tego dobrodziejstwa tylko do przesyłania nam wykładów i zadań.
Kwestia ćwiczeń też nie napawa mnie optymizmem do tego rozwiązania. Nic nie zastąpi rozwiązywania zadania przy tablicy pod czujnym okiem prowadzącego. Często zadania rozwiązywaliśmy poprawnie, ale mieliśmy błędne rozumowanie. Tego nie da się skorygować poprzez e-learning. Do tego dochodzą pracownie. Oglądanie jak ktoś przeprowadza ćwiczenie a robienie go samemu to dwie kompletnie inne sprawy. W dodatku nie każdego stać na akcelerator cząstek, więc i tak musiałby jeździć na uczelnię.
Za akademik się płaci i to nie mało. w dodatku czasami jest blisko do innych ludzi z roku, więc łatwo się zgadać do ogarniania jakiegoś przedmiotu.
W dodatku brak kontaktów między studentami może spowodować brakiem znajomości i nie chodzi tutaj o zaklepywanie miejsc, tylko o oddolną inicjatywę studentów na przykład przy realizacji jakiś projektów typu budowa balonu meteorologicznego albo samoreplikującej się drukarki 3d.
Dziś nie ma wymówek i specjalnego traktowania. Nie zdałeś to wypad.
"Student, który nie chce się uczyć i ma w nosie to co dostaje od uczelni, szybko wypadnie – nie dotrzyma terminu, oleje ćwiczenia, przegapi egzamin." - dokładnie jak jest teraz.
Osoby pracujące i chodzące na studia dzienne odpadają po pierwszym semestrze, bo nie są w stanie zdać. Chyba, że na jakimś humanie jest tak łatwo, że można pracować i zdać.

Z dużym zainteresowaniem przeczytałam wasze spostrzeżenia, bo osobiście właśnie ta część posta (dotycząca edukacji) - spodobała mi się najbardziej, najbardziej odzwierciedla moje doświadczenia i wydała mi się najbardziej bliska i możliwa do realizacji.

Ale może rzeczywiście, w dużej mierze zależy to od konkretnego kierunku studiów (@pozyton przedstawił to na swoim przykładzie bardzo szczegółowo i rzetelnie)

Na moich studiach (humanistycznych), bardzo wiele przewidywań @niepoprawnego było już wprowadzanych w życie (co wcale nie oznaczało, ze było łatwiej czy tez mniej wysiłkowo zdawać egzaminy)

Natomiast, wszelkie moje osobiste proby dedukowania na Ten konkretny Temat Tygodnia, wydały mi sie niestety żałośnie utopijne (ale tez i temat zakłada myślenie życzeniowe (Jak według Ciebie POWINNA być finansowana edukacja")

fajnie by było, gdyby chociaż część Twych założeń mogla sie spełnić:)

Student do określonego terminu ma dostęp do treści, ćwiczeń, wykładów. Następnie przystępuje do egzaminu. To uogólniony zarys, ale wykonalny już dziś.

Powstanie nowy zawód - zdawacz egzaminów. Potem się okaże, że za 75% absolwentów medycyny egzaminy zdało te same 5 osób. ;-P

Co do oszczędzania czasu naukowców - z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że część pracowników naukowych nie nadaje się do edukacji w ogóle. Znałem profesorów o wiedzy unikalnej na skalę światową, którzy nie potrafili jej sprzedawać studentom w najmniejszym stopniu. Bardziej szkodzili i mieszali w głowach niż czegoś uczyli. Z drugiej strony inna część pracowników naukowych, jest naukowcami co najwyżej miernymi ale są genialnymi pedagogami, przewodnikami i mentorami. Sami nie prowadzą badań, ale potrafią wytrzasnąć granty na projekty swoich doktorantów z miejsc, których nigdy byś się nie spodziewał. Zresztą mam wrażenie, że dość rzadko trafiają się naukowcy, którzy dzielą swoją aktywność po równo między działania edukacyjne a działania badawcze. Najczęściej chyba jednak dominuje co najwyżej jedna z tych dziedzin.

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.11
JST 0.031
BTC 68643.75
ETH 3779.37
USDT 1.00
SBD 3.67