1. Rozdział 9steemCreated with Sketch.

in #polish4 years ago (edited)

Evin dotarł szybko do domu. Jego matka przygotowała mu trochę prowiantu na podróż i kiedy chłopak był gotowy, by opuścić dom, zawołał młodszego brata. Gerat pojawił się natychmiast. Evin położył mu dłoń na ramieniu.
— Gerat, teraz zajmujesz moje miejsce w rodzinie. Nie zawiedź mnie — powiedział poważnie.
Chłopiec pokiwał głową.
— Nie zawiodę cię. Będę taki jak ty! Już i tak we wsi nazywają mnie młodszą wersją ciebie! Nie zawiodę cię! — powtórzył.
Evin uśmiechnął się.
— Gerat, skup się. Pamiętaj o codziennych ćwiczeniach i nie próbuj strugać bohatera! Musisz być odpowiedzialny i ostrożny przede wszystkim. Pamiętaj o tym, co ci mówiłem w lesie. Nie podejmuj głupich decyzji i nie narażaj się niepotrzebnie! Pamiętaj też o Malii… — Evin pouczył po raz ostatni brata.
— Tak jest! — zawołał poważnie Gerat. — Będę się do wszystkiego stosował.
Evin pokiwał głową i wyszedł z domu. Poprawił miecz w pochwie przy pasku, łuk i kołczan ze strzałami na plecach i torbę przewieszoną przez ramię. Położył jeszcze dłoń na klatce piersiowej po lewej stronie, gdzie pod kaftanem ukrył Magiczną Matrycę, by upewnić się że na pewno ma ją ze sobą. Potem ruszył główną drogą wyjazdową z wioski, która prowadziła do lasu. Była to jedyna droga do Pustyni; główny szlak, którego przejście pieszo szybkim tempem zajmowało prawie trzy tygodnie. Oczywiście, jeśli ktoś znał tajemne ścieżki w lesie, mógł skrócić podróż o tydzień, jednak w środku zimy zapuszczanie się w ciemny, dziki las nie było niczym dobrym, nawet jeśli znało się szlaki i było się doświadczonym wędrowcem. Evin postanowił nie ryzykować i iść głównym traktem. Było bezpieczniej, mimo że dłużej. Zawsze też mógł trafić na jakąś karawanę jadącą do Pustyni i zabrać się z kupcami. Mogłoby to przyśpieszyć jego podróż.
Mimo że było jeszcze przed południem, Evin miał wrażenie, jakby zastał już wieczór. W gęstym lesie panował półmrok. Drzewa rosły bardzo blisko siebie, a ich rozłożyste gałęzie zalegała gruba warstwa śniegu, który nigdy nie opadał na ziemię, co sprawiało wrażenie, jakby szło się długim, biało—szarym tunelem.
Evin nie zatrzymywał się nawet, gdy już zapadł zmrok. Widział, że na trakcie co kilkanaście kilometrów wybudowane są karczmy i różne zajazdy, gdzie wędrowcy mogą spędzić noc. Chłopak chciał właśnie dotrzeć do takiego miejsca… Było już późno w nocy, kiedy Evin wreszcie zobaczył bladą, pomarańczową poświatę latarń, które oświetlały wejście do karczmy. Chłopak uśmiechnął się. Czuł, że jakby musiał iść jeszcze godzinę lub nawet pół, zamarznąłby na kość. Dłonie i stopy zmarzły mu już całkowicie i mimo że szedł nieprzerwanie, odkąd opuścił Inmar, było mu okropnie zimno.
W końcu dotarł do karczmy. Kiedy wszedł do środka, przywitały go ciepło i gwar rozmów. Mimo późnej pory w głównej sali siedziało mnóstwo mężczyzn, a także kobiet, i kiedy Evin wszedł do pomieszczenia, wszyscy gwałtownie urwali, jednak gdy zobaczyli, że to tylko młody chłopak, wznowili rozmowy. Minstrel siedzący przy kominku rozpoczął kolejną zwrotkę jednej z popularnych piosnek zimowej krainy:

Gdy nadejdzie czas,
Wejdź w głęboki las,
Tam śnieg jest aż po pas…

Śnieg pod nogą,
Śnieg nad głową,
Kiedy idziesz leśną drogą…

Evin z lekkim uśmiechem przeszedł przez pomieszczenie, szukając wolnego stolika. Wszystkie były jednak zajęte.
— Usiądź z nami! — Usłyszał nagle chłopak wśród gwaru rozmów. Rozejrzał się. Jakiś starszy już trochę mężczyzna przywoływał go ruchem ręki. Evin ruszył w jego stronę. Przy stoliku nieznajomego siedziało jeszcze dwóch, którzy mogli być w wieku Evina. Mimo że ubrani byli w ciepłe kaftany, Evin po samych ich twarzach rozpoznał, że są wędrowcami z Pustyni.
— Śmiało! — zawołał mężczyzna. — Jestem Harafan, a to moi synowie. Machir i Rezar. Jesteśmy kupcami z Pustyni — przedstawił najstarszy z siedzących przy stole.
— Evin — przedstawił się chłopak i usiadł między Harafanem i Rezarem. — Wędruję z Inmaru. To w sumie niedaleko… ale idę pieszo, więc trochę mi to zajęło…
— Pieszo? Sam? — zdziwił się Machir. — Na tych traktach jest strasznie niebezpiecznie. Nie boisz się, że ktoś cię napadnie albo zaatakuje jeden z tych przeklętych kafanu? — zapytał.
Evin uśmiechnął się i pokręcił głową.
— Nie boję się kafanu. Nie raz już miałem z nimi przyjemność. W tych stronach śnieżaków jest mnóstwo i na pewno niejeden mieszkaniec Fortess z nimi walczył…
— A gdzie się tak wybierasz? Sam? Pewnie gdzieś blisko. Gdybym ja miał wybierać się w długą podróż, raczej wziąłbym sobie jakieś towarzystwo — stwierdził Harafan.
— Idę do Librey odwiedzić przyjaciela… — zaczął Evin, ale Machir przerwał mu i zawołał: — Możesz się zabrać z nami! Prawda, ojcze? My nie idziemy do Librey, ale i tak idziemy do Pustyni. Zawsze możesz nam coś pomóc podczas drogi, a ty też może jakoś na tym skorzystasz… w końcu nie będziesz szedł sam…
Harafan pokiwał głową.
— To dobry pomysł. A kogo konkretnie chcesz odwiedzić, jeśli można wiedzieć? — zapytał.
— Jaydena, syna Amhada. Oni też są kupcami, tyle że Amhad już nie jeździ z karawanami — wyjaśnił Evin.
Harafan pokiwał głową.
— Znam ich… — powiedział i dodał z uśmiechem: — Machir ma dobry pomysł. Możesz zabrać się z nami. Co prawda odwiedzimy po drodze kilka wsi, ale zawsze to będzie szybciej i bezpieczniej, niż żebyś miał iść sam — zauważył.
Evin uśmiechnął się.
— Dziękuję. Towarzystwo zawsze się przyda.
Rezar, który do tej pory nie odzywał się w ogóle, wskazał na kołczan ze strzałami i łuk, który Evin oparł o stół. A potem na miecz, który mieszkaniec Fortess wciąż miał u pasa.
— Potrafisz się tym posługiwać? — zapytał.
Evin podążył za spojrzeniem Rezara i pokiwał głową.
— No tak. Inaczej nie wybierałbym się sam w podróż i nie byłoby sensu brać tego wszystkiego ze sobą…
— Nie chciałbyś sprzedać tego miecza? Przydałby mi się taki. Mamy wiele innych, z których mógłbyś sobie wybrać nowy… — zaczął Rezar, ale już w połowie jego wypowiedzi Evin kręcił głową.
— Nie. Nikomu go nie sprzedam.
Razar zmrużył oczy, jakby chciał powiedzieć „To się jeszcze okaże”, ale nie odezwał się. Evin tymczasem postanowił mieć go na oku i uważać na swój sprzęt. Na chwilę zapadła cisza, ale w końcu Harafan przerwał ją:
— No cóż, miło się rozmawia, ale jutro wcześnie trzeba wstać. — Popatrzył znacząco na Evina i z lekkim uśmiechem dodał: — O wschodzie słońca wyjeżdżamy. Nie zaśpij.
Evin pokiwał głową.
— Nie musisz się o to martwić — powiedział.
Tymczasem starszy mężczyzna zwrócił się do swoich synów:
— Chodźcie, chłopcy. — I we trójkę ruszyli w stronę schodów, które prowadziły na piętro, gdzie znajdowały się sypialnie.
Kiedy mieszkańcy Pustyni zniknęli mu z oczu, Evin zamówił coś ciepłego do jedzenia, a kiedy już zjadł, zapłacił za posiłek i pokój, i również udał się na spoczynek. Uznał, że nie ma sensu przesiadywać do późna w dużej sali jadalnej, gdzie mnóstwo było ludzi, których nie znał.
Potem jeszcze przez kilkanaście długich chwil leżał na swoim łóżku i nie mógł zasnąć. Ciężko mu było zasypiać w takich miejscach. Evin nie bał się ludzi, ale nigdy nic nie wiadomo…
Następnego dnia wstał godzinę przed wschodem słońca. Pozbierał swoje rzeczy i zszedł do dużej, głównej sali, by zjeść jakieś śniadanie. Kiedy siedział samotnie przy stole, dosiadł się do niego Machir, potem Harafan wraz ze swoim drugim synem. Wspólnie dokończyli posiłek i o wschodzie słońca ruszyli główną drogą prowadzącą do Pustyni.

r 10.jpg

SOUNDTRACK

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.12
JST 0.034
BTC 63960.62
ETH 3142.95
USDT 1.00
SBD 3.95