Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 11: Laski z fiutami. Część 1.

in #polish6 years ago

Oni mi to robią specjalnie! Wiedzą, że nie mogę na niego patrzeć, a mimo to ciągle pozwalają mu przyjeżdżać! Nie tak się z nimi umawiałam!
— Kochanie, uspokój się. Wiele razy ci tłumaczyłem. Facet jest skurwielem, mordercą, kryminalistą. Zostawił ciebie i Apple dla jakiejś siksy. Ale dla nich to wszystko bez znaczenia, bo jest ich synem. Zawsze będą trzymać jego stronę.
— Wydawało mi się, że mnie rozumieją, że widzą, jak cierpię...
— Widzą, ale niewiele sobie z tego robią.
— Nie wiem, co robić...
— Nie martw się, coś wymyślimy.
— Jak mam się nie martwić?!?
— Nie krzycz. Ciągle przerabiamy ten schemat. Doprowadzają cię do szału i rozpaczy. Ty cierpisz, ja cierpię, ale nic z tego nie wynika. Może czas podjąć bardziej radykalne kroki?
— Jakie na przykład?
— Wprowadź się do mnie...
— Mówisz serio?
— Tak...
— Z Apple?
— Tak...
—...
— O czym myślisz?
— Ojciec mnie zabije...
— Nie zabije.
— Nie rozumiesz. W naszej kulturze jest przyjęte, że można mieszkać ze sobą po ślubie albo po uzyskaniu aprobaty ojca. Musisz poprosić go o zgodę.
— Wiesz, że się do mnie nie odzywa. Moja kultura jest inna. Nikogo o nic nie zamierzam prosić. I ty też nie powinnaś. To życie twoje i Apple.
— No tak...
— Chcesz być wiecznie nieszczęśliwa i narażać córkę na te wszystkie stresy i awantury tylko dlatego, że boisz się, co pomyśli tata?
— Wiesz, że jeśli to zrobię, to nie mam już powrotu?
— Wiem. A chcesz do nich wracać?
— Nie.
— Więc problem rozwiązany.
— Boję się...
— To normalne. To duża zmiana w twoim życiu. Nie bój się. Poradzimy sobie.

Kilka dni po tej rozmowie Piam pojawia się w drzwiach razem z Apple i stertą bagażu, którą można by obdarować pół sierocińca. Moje życie właśnie miało zmienić się raz na zawsze. Moja wciąż zamężna dziewczyna ze swoją trzyletnią córką miała odtąd dzielić ze mną 30-kilkumetrową kawalerkę. Nie przewidywałem problemów, zwłaszcza że większą część dnia spędzałem w pracy. Gdy wychodziłem, dziewczyny jeszcze spały. Apple czasem się budziła, gdy szykowałem się do roboty, i pytała po tajsku, gdzie idę. Odpowiadałem, że do pracy, na co słodko prosiła, żebym nie szedł i zabrał ją na basen. Gdy wracałem z college’u, szliśmy na kolację na „moim” ulicznym bazarze. Po powrocie Piam szykowała córkę do snu, a my mieliśmy trochę czasu dla siebie, który wykorzystywaliśmy na długie rozmowy i łóżkowe igraszki.

Tymczasem w college’u rozpoczął się kolejny semestr. Znów przypisali mi grupę Advanced English Composition, która okazała się jeszcze bardziej bezczelna niż ostatnia. Dodatkowo dostałem cztery grupy Business English 1 (BE1). Aby studiować BE1 w Dusit Thani College, należy najpierw zaliczyć English 1, a następnie English 2. Według programu, który miałem zrealizować, po zakończeniu semestru moi studenci powinni móc w miarę normalnie funkcjonować w środowisku anglojęzycznym. Innymi słowy, powinni zaliczyć rozmowę kwalifikacyjną w Londynie, dostać pracę i pracować np. w recepcji międzynarodowego hotelu.

Oczywiście plany sobie, a rzeczywistość sobie. W każdej grupie może 10% studentów reprezentowała poziom wystarczający, aby opanować materiał pierwszego rozdziału z przypisanego im podręcznika. Cała reszta po dwóch intensywnych semestrach zajęć językowych na poziomie uniwersyteckim nadal nie potrafiła prawidłowo się przedstawić. Większość z nich nie powinna była ukończyć nawet English 1. Ukończyła między innymi dzięki mnie, bo zaniżyłem kryteria, aby dostosować się do zasad panujących nie tylko w naszym college’u, ale w ogóle w całym tajskim systemie edukacyjnym. W Tajlandii obowiązuje tak zwana "no fail policy", która oznacza, że każdy, kto rozpoczął edukację, w zasadzie nie ma szans, aby jej nie skończyć.

Przyzwyczajanie studentów do tego, że nie muszą robić absolutnie nic od pierwszej klasy podstawówki aż po ostatni rok studiów, ma tragiczne w skutkach konsekwencje. Przeciętny absolwent tajskiego uniwersytetu inteligencją i umiejętnościami dorównuje co najwyżej polskiemu absolwentowi gimnazjum. Nic dziwnego, że nawet Tajowie z formalnym wyższym wykształceniem, w tym nauczyciele, z którymi przyszło mi pracować, nadal wierzą w półboski status swojego nieomylnego króla, duchy, klątwy i złą karmę. Jakakolwiek próba logicznej dyskusji na ten temat wywołuje w najlepszym razie komentarz, że to my, farangowie, nic nie rozumiemy i nie mamy pojęcia o otaczającym nas świecie, a w najgorszym prowokuje irytację i agresję.

Nie przyjechałem tu jednak walczyć z systemem ani zmieniać świata na lepsze, a zarabiać pieniądze, które pomogą mi się utrzymać z dala od nudnego życia korporacji, od krzywizn bananów i innych europejskich absurdów. Zatrudnienie w roli nauczyciela angielskiego na tajskim uniwersytecie gwarantowało mi właśnie to. Wierzę, że jedynym powodem, dla którego jeszcze nie zwariowałem, jest właśnie to, że nie przyjechałem tu z misją edukacyjną. Ci, którzy wierzą, że zmienią Tajlandię, że rzeczywiście zmienią coś — jeśli nie w myśleniu, to chociaż w poziomie znajomości języka angielskiego wśród Tajów, grubo się mylą. I zwykle wracają do domu z olbrzymią frustracją.

— Mój ojciec się do mnie nie odzywa... — mówi Piam przy kolacji.
— Dlaczego?
— Nie wiem, pewnie dlatego, że z tobą zamieszkałam.
— I nie odzywa się do ciebie, bo nie poprosiłaś o zgodę? Albo dlatego, że ja nie poprosiłem o zgodę? — Tak.
— Czy gdybyśmy poprosili, to byśmy ją dostali?
— Nie.
— Bo nadal jesteś mężatką?
— To też...
— Co jeszcze?
— On nienawidzi farangów...
— Wow! To ma problem. Zna jakiegoś? Coś mu zrobili?
— Nie, to bardziej skomplikowane...
— Wyjaśnij mi, proszę.
— Widzisz, Tajowie są przekonani, że są rasą lepszą niż jakakolwiek inna.
— I co sprawia, że tak myślicie?
— Edukacja i media. Od dziecka wmawia się nam, że jesteśmy lepsi, mądrzejsi i bardziej oświeceni niż reszta świata.
— Czym to się objawia?
— Wierzymy, że nasz król nie jest taki jak inni władcy. On nie jest do końca człowiekiem. Jest lepszy od wszystkich. Tajski sposób na życie jest lepszy niż każdy inny i dlatego nasz kraj jest bardziej rozwinięty niż sąsiednie... Birma, Laos, Kambodża, Malezja...
— Nie chcę cię martwić, ale Malezja jest dużo bardziej rozwinięta niż Tajlandia...
— Tak? Ale oni się nie liczą.
— A czemu? Przecież to wasi sąsiedzi.
— Tak, ale to muzułmanie. Więc się nie liczą.
— Ciekawa filozofia... Wróćmy do farangów...
— Wierzymy, że jesteśmy lepsi od nich. Nasz król jest tak wspaniały, że kiedy Brytyjczycy i Francuzi skolonizowali całą Azję Południowo-Wschodnią, to nie udało im się skolonizować Tajlandii. To najlepszy dowód.
— Nie chcę cię martwić, ale Brytyjczycy i Francuzi nie chcieli was skolonizować. Ustalili, że Tajlandia będzie strefą buforową między ich koloniami — Birmą i Malezją należącymi do Anglików i Kambodżą i Laosem kontrolowanymi przez Francuzów.
— Być może... ale w szkole uczą inaczej.
— Macie gówniane szkoły. W jednej pracuję, więc wiem.
— Ha, ha!
— Co z tymi farangami? Co Tajowie naprawdę myślą o farangach?
— Farang turysta jest dobry, bo przywozi ze sobą kupę kasy i wydaje ją w naszym kraju.
— A farang nieturysta?
— Nauczyciele są OK. Reszta jest niepotrzebna. Tajlandia, jak sama nazwa wskazuje, jest krajem dla Tajów...
—...

Kończymy kolację. Z każdym kolejnym miesiącem zauważam, że jem coraz ostrzej. Uwielbiam ostrą kuchnię. Na początku mojego pobytu w Tajlandii zwykle prosiłem w jadłodajniach, aby nie przyrządzano mi dań na ostro. Rozumieli, a i tak ledwo mogłem to przełknąć. Dziś często zamawiam potrawy z dodatkową chili, a potem i tak jeszcze doprawiam jedzenie przyprawami, które stoją na stole. Chili jest jak narkotyk. Im więcej jesz, tym więcej potrzebujesz, żeby coś poczuć. A chcesz poczuć z uwagi na właściwości, jakie ma. Efekt pieczenia w ustach sprawia, że mózg wydziela endorfiny — hormony szczęścia, które mają na celu uśmierzenie tego bólu. Nic dziwnego, że Tajowie ciągle się uśmiechają.

Mijają tygodnie, a ja jestem coraz bardziej zmęczony. Może to bezczelni studenci z grupy Advanced English Composition, a może to ci kompletnie beznadziejni z Business English 1 odbierali mi życiową energię. A może to konieczność mieszkania z Piam i nie swoim trzyletnim dzieckiem na małej przestrzeni tak na mnie wpływała? Apple coraz częściej jest nie do zniesienia. Nie znam się na wychowywaniu dzieci, ale Piam straciła kontrolę nad tym, kiedy i jak długo córka śpi. W efekcie moja przyszywana córka drzemie na przykład od 16 do 18, by następnie nie dać się zagonić do łóżka do pierwszej nad ranem. Czasem, gdy już udało się ją położyć, to i tak nie spała jeszcze przez kilka godzin, gadając do siebie, śpiewając, maszerując nogami po ścianie czy kopiąc w materac. Piam zasypia bez problemu. Ja mam bardzo lekki i czujny sen i często bywa tak, że nie jestem w stanie zmrużyć oka przez całą noc. W weekendy, w które teoretycznie miałem odpoczywać, wysłuchuję płaczów Apple, która nauczyła się wymuszać na matce wszystko, co zechce. Zwracam Piam na to uwagę, ale nic z tego nie wynika. Staję się coraz bardziej drażliwy. Atmosfera w domu jest coraz bardziej napięta.

Zarządzam przeprowadzkę do większego mieszkania. Kilkaset metrów od naszego lokum znajdujemy 82-metrowy apartament. Mieszkanie ma dwie sypialnie, dwie łazienki, dwa balkony i salon. Co najważniejsze, kosztuje zaledwie 1000 bahtów więcej niż nasza obecna klitka. Sytuacja trochę poprawia się na lepsze. Apple ma własną sypialnię, choć i tak robi wszystko, by spać z nami w łóżku, albo przynajmniej w nim zasypiać, a jeśli nie, to chociaż zasypiać z mamą w swoim łóżku. Jeśli Piam nie zasypia i wraca do mnie w nocy, to i tak po kilku godzinach budzi nas krzyko-wrzasko-pisko-płacz Apple, która domaga się w ten sposób powrotu matki.

— Mój ojciec zaraz u nas będzie — mówi Piam, odkładając słuchawkę.
— Jak to? Mam się bać?
— Nie, głuptasie. Ma jakieś kłopoty, chce ze mną porozmawiać.
— Spoko, nie będę wam przeszkadzać — mówię, gdy rozlega się dzwonek do drzwi.

Ojciec Piam to pięćdziesięciokilkuletni, niski, szczupły, ciemnawy mężczyzna o zniszczonej twarzy. Chciałbym wierzyć, że to lata ciężkiej pracy doprowadziły go do takiego stanu. Obawiam się jednak, że ktoś, kto wysłał swoją szesnastoletnią córkę do pracy, żeby go utrzymywała, a za opiekę nad własną wnuczką żąda pieniędzy, za wiele się w życiu nie napracował. Do tego Piam ciągle się skarży, że ojciec nieustannie pakuje się w jakieś kłopoty, kombinując, jak zarobić, żeby się w życiu nie narobić, a przy tym nadużywa alkoholu i pali jak smok. W tajskim społeczeństwie obowiązuje jednak kult starszyzny. Starszym ludziom należy się szacunek tylko z tego tytułu, że są starsi, a więc naturalnie zawsze mają rację i są mądrzejsi niż młodsi. W moim świecie jednak na szacunek trzeba sobie zapracować. On nie reprezentuje sobą absolutnie nic. Prośba o pozwolenie na zamieszkanie bądź ożenek z Piam nie przeszłaby mi przez gardło.

Uśmiecham się sztucznie do mojego potencjalnie przyszłego teścia, wykonuję ładny łaj i znikam w sypialni z komputerem, zostawiając Piam sam na sam z ojcem. Ci rozmawiają po tajsku, a temperatura dyskusji zdaje się rosnąć z każdą minutą. Piam krzyczy na ojca i płacze. Ten przeprasza i próbuje ją uspokoić. Po kilku minutach przychodzi do mnie zapłakana i przytula się. Próbuję ją wyciszyć.

— Marek, ja już nie mam do niego siły! — mówi, łkając.
— Co się stało, kochanie?
— On znowu wpakował się w jakieś kłopoty.
— Jakie kłopoty?
— Nie chce powiedzieć. Winien jest jakimś ludziom pieniądze. Przyszli je odebrać. On ich nie ma. Grożą, że go pobiją albo spalą mu mieszkanie.
— Ja pieprzę! Ile?
— 4000 bahtów...
— Ile?!? Chcesz mi powiedzieć, że w Tajlandii podpala się ludziom mieszkania, żeby ściągnąć 4000 bahtów długu?!?
— Nie wiem, Marek, na serio nie wiem... tak mu powiedzieli... Ja nic nie mam, nie mogę mu pomóc.
— Nie martw się, kochanie — mówię, wyciągając z portfela 4000 bahtów.
— Daj mu te pieniądze i powiedz, że to pierwszy i ostatni raz. Niech się nie przyzwyczaja.
— Dziękuję skarbie, jesteś kochany!

Piam wręcza ojcu pieniądze i wymienia z nim kilka uwag po tajsku. Mężczyzna zagląda do sypialni, przeprasza, dziękuje i opuszcza mieszkanie. Piam wraca do mnie i przytula się mocno. Mimo że jest posiadaczką sklepu (czytaj: stojaka) z butami i współwłaścicielką kawiarenki internetowej w centrum handlowym Central City Bangna, jest bez grosza przy duszy i nie może pomóc ojcu. Kombinacja protestu „czerwonych koszul” w Bangkoku, otwarcia nowego centrum handlowego Paradise Park i być może jeszcze jakichś innych, nieznanych czynników sprawia, że CC Bangna straciło 50 – 70% swoich klientów.
farang-3.jpg

To niemal pogrążyło oba biznesy Piam. Spotkania sklepikarzy wynajmujących powierzchnię handlową z zarządem centrum handlowego na nic się zdały. Zarząd nie widzi problemu i nie zgadza się z obserwacjami wszystkich handlujących, że do centrum handlowego przyjeżdża mniej ludzi niż zwykle. Tymczasem biznesy Piam ledwo zarabiały na czynsz, a czasem do tego czynszu trzeba było dokładać. Pod dużym naciskiem zarząd w końcu przyznał, że jest problem, jednak nie zgodził się na zmniejszenie czynszów. Ich pomysłem na odbicie centrum handlowego od dna była przymusowa modernizacja sklepów, za którą zapłacą ich właściciele plus... wyższe czynsze. Ot, tajska logika.

— Wiesz, że on nie odda ci tych pieniędzy? — pyta Piam, nadal się przytulając.
— Byłoby miło, gdyby oddał, ale jakoś od początku nie zakładałem takiej możliwości —odpowiadam.
— To dobrze, bo on nie czuje, że jest ci coś winny.
— Jak to?
— W zasadzie to ty mu jesteś coś winny. I teraz spłacasz swój dług.
— JAK TO?!? Przecież ja nic od niego pożyczałem!
— Nie chodzi o pożyczkę. Jesteś ze mną, więc jesteś mu winny.
— Chyba nadal nie rozumiem...
— To proste, kochanie. Gdyby nie on, to nie byłoby mnie na tym świecie.
Możesz być ze mną dzięki niemu. Jesteś więc jego dłużnikiem.
— To rzeczywiście bardzo proste...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Coin Marketplace

STEEM 0.18
TRX 0.15
JST 0.031
BTC 61179.86
ETH 2631.51
USDT 1.00
SBD 2.46