Życie po kraniotomii czaszki - moja historia sprzed 6 lat.

in #polish6 years ago

Ostrzegam na wstępie, że może być trochę "TL;DR". Jednak ta historia jest długa i nie chciałem lecieć "po łebkach".

Zapraszam :)

Na wstępie, definicja. Pewnie większość osób nie ma bladego pojęcia o tym, czym jest kraniotomia. Sam również tego nie wiedziałem, aż do momentu zwrotnego w moim życiu, jakim był wypadek. Do rzeczy – jak podaje Wikipedia:

„operacyjne otwarcie czaszki w celu uzyskania dostępu neurochirurgicznego do mózgowia. W kraniotomii część kości czaszki usunięta przy jej otwieraniu jest umieszczana z powrotem na miejscu”.

Tyle teorii – czas na historię.

Zanim doszło do wypadku latem 2012 roku, byłem bardzo aktywną osobą. W zimie - moje ukochane narciarstwo alpejskie. Natomiast jak śniegu nie było, a deszcz jakoś strasznie mocno nie przeszkadzał, to jeździłem na rowerze (im częściej tym lepiej). Do tego 1,5 godzinne treningi ogólnorozwojowe 2x w tygodniu. Zdarzały się również miesiące w sezonie letnim, gdy chodziłem na siłownię (nie miałem nigdy ciągot do stania się tzw. "koksem"). Siłownia i treningi miały na celu przygotowanie i utrzymanie kondycji fizycznej do jazdy na nartach oraz do ekstremalnego kolarstwa górskiego. Poza aktywnością fizyczną, w tamtym czasie byłem po 3 roku studiów na Politechnice Warszawskiej.
Wszystko szło dobrze, aż nagle doszło do wypadku, po którym wszystko się zmieniło...

557423.jpg

IMG_6684.jpg

Jak to z wypadkami bywa, pojawiają się niespodziewanie – zdrowy człowiek wychodzi z domu a po pewnym czasie ląduje w szpitalu. Tak też było w moim przypadku – doznałem urazu głowy w wyniku wypadku na rowerze. Na moje nieszczęście nie miałem kasku na głowie, który zakładałem w momencie, gdy jechałem do lasu lub na tor do tzw. dualu. Ponieważ tamtym razem nie była to ekstremalna jazda - poszedłem z kumplem na rower "przetoczyć" się po mieście, czyli nic nadzwyczajnego. Wypadek miał miejsce po zmroku w parku sanockim, który jest usytuowany na górze parkowej. Było już dość ciemno i nie zauważyłem, że zjechałem ze ścieżki, którą zjeżdżaliśmy w dół. Niefortunnym zrządzeniem losu trafiłem na miejsce w którym był spory uskok tworzony przez murek oporowy, podtrzymujący zbocze, w celu lokalnego poszerzenia alejki. W połowie jego wysokości zamocowana była ławka (jak to w parku). Nie zdążyłem przed nim wyhamować – tuż przed uskokiem stało się jasne, że muszę puścić hamulce i po nim przejechać. Przednie koło przeszło gładko i byłem już na ławce - w tym momencie przemknęła mi przez głowę myśl, że uda mi się wyjść z cało z tej opresji. Jednak w tym samym momencie tylne koło zostało podbite na murku oporowym (wystawał kilka centymetrów ponad poziom gruntu). Nie trudno się domyślić, że nastąpiła gwałtowna rotacja roweru, w wyniku której przeleciałem przez kierownicę. Nie zdążyłem nawet wystawić rąk przed siebie, więc cała energia upadku została odebrana przez głowę...
Sam moment uderzenia pamiętam, jak błysk flesza, który jednak nie sprawił charakterystycznego oślepienia jaki występuje w momencie patrzenia się w aparat fotograficzny z włączoną lampą błyskową. O dziwo nie straciłem przytomności. Pomimo ogromnego bólu głowy, udało mi się pozbierać z ziemi przy pomocy kolegi. Właściwie, straciłem świadomość dopiero po podaniu narkozy, o czym później.

W momencie gdy trafiłem do szpitala, nie spodziewałem się, że jestem w aż tak złym stanie. Poza okropnym bólem głowy i krwi, która tuż po wypadku leciała mi z nosa, to wszystko było OK (jeśli w takiej sytuacji w ogóle może być OK). Lekarz sam później mówił, że jak na mój stan to bardzo dobrze wyglądałem. Zdziwiła go krew, która leciała mi z nosa, pomimo faktu, że nos sam w sobie był cały. Jak później przyznał, właśnie to krwawienie sprawiło, że podjął decyzję aby zlecić tomografię.
Po badaniu wszystko potoczyło się bardzo szybko. Lekarze dziwili się, że jestem w pełni świadomy tego co się stało, oraz że potrafię odpowiadać na zadawane pytania. Powiedział coś w stylu: "jak na pański stan, to zaskakująco dobrze pan odpowiada". To był moment, gdy na zadane przeze mnie pytanie o to, co mi się dokładnie stało usłyszałem diagnozę, którą odebrałem jak wyrok...

Rozpoznanie (przepisane wprost z karty informacyjnej, którą otrzymałem gdy opuszczałem szpital):

Badanie TK bez kontrastu. 21.08.2012 r.
Obecny nadtwardówkowy krwiak w prawej okolicy czołowej grubości do 27mm i długości 70mm, uciskający zakręty prawego płata czołowego. W niewielkim stopniu przechodzi na środkowy dół czaszki po stronie prawej. Obecny efekt masy, struktury pośrodkowe przemieszczone na lewo o 9mm od linii pośrodkowej.
Układ komorowy nieposzerzony, symetryczny przemieszczony na lewo o 9mm. Komora IV w normie. Na oknach kostnych szczelina pęknięcia kości czołowej po stronie prawej z wgłębieniem odłamu na głębokość 3mm, przechodząca na podstawę czaszki: przez skrzydło większe kości klinowej po str prawej, trzon kości klinowej, w tym ściany zatoki klinowej przez stok do granicy otworu wielkiego. Obecna również szczelina pęknięcia przechodząca z kości klinowej przez dół przysadki mózgowej na sitowie i podstawę przedniego dołu czaszki, obejmująca przyśrodkową ścianę prawego oczodołu i dochodząca do ściany zatoki czołowej. Obecne złamanie bocznej ściany prawego oczodołu i niewielka deformacja bocznej ściany lewego oczodołu - podejrzenie złamania. Zatoki klinowe wypełnione krwią.
Konieczna okazała się operacja. Mimo wielkiego szoku i ostrzeżeń lekarza, że zabieg będzie krwawy, wyraziłem zgodę. Reputacja miejscowego szpitala nie napawała optymizmem. W tamtym momencie jedyne o czym myślałem, to szybkie pojednanie się z Bogiem (bez udziału księdza, ponieważ nie było na to czasu).

Następnie przygotowanie do operacji w trybie pilnym. Jadąc na blok operacyjny, około 2-2,5 godziny od wypadku, liczyłem się z tym, że mogę nie przeżyć. Pamiętam wszystko, łącznie z momentem, gdy mnie rozbierano przed operacją – np. gdy ściągano mi spodnie powiedziałem coś w stylu: „proszę uważać, w prawej kieszeni jest… [nagły dźwięk spadającego na posadzkę przedmiotu] …był, telefon”, albo sytuacja gdy anestezjolog pytał o napoje jakie piłem przed wypadkiem (były to dwa małe, białe Frugo).

Mój pobyt w szpitalu, jak na tak poważny zabieg, był niesamowicie krótki. Lekarz stwierdził, że to dzięki temu, że do zaszywania „dziurawej” tętnicy nie musiał ingerować w oponę – tętnica była zlokalizowana tuż pod kością. W trakcie operacji straciłem jednak bardzo dużo krwi. Teraz sam zawdzięczam życie krwiodawcom. Pierwszy "day-after" był koszmarny - nudności, wymioty, trudności z oddychaniem - leżałem „pod tlenem", podpięty pod kroplówkę oraz środki przeciwbólowe i przeciwobrzękowe. Na następny dzień było już dużo lepiej - przyjmowane jedzenie nie było już zwracane. Ogólnie z dnia na dzień widać było coraz większą poprawę mojego stanu zdrowia.

Kontrolną tomografię wykonano dwa dni po operacji (ponownie przepisane wprost z karty informacyjnej):

Badanie TK głowy. 23.08.2012 r.
Badanie kontrolne, porównano z badaniem z dnia 21.08.2012 r.
Stan po prawostronnej kraniotomii czołowo-ciemieniowej. W górnej części szczeliny kraniotomii obecny dren.
W loży po krwiaku, w dolno-bocznej części przedniego dołu czaszki i w przednio-bocznej części środkowego dołu czaszki strony prawej obecna zmiana o niejednorodnej densyjności: spongostan, krew i pęcherzyki gazu. Powyższa zmiana długości 75mm, grubości 34mm. Obecny efekt masy: ucisk prawego płata czołowego, przemieszczenie struktur pośrodkowych i częściowo prawej komory bocznej na stronę lewą, maksymalnie do 10mm na wysokości płatów czołowych. Obrzęk prawej półkuli mózgu - nieznacznie większy w porównaniu z badaniem poprzednim.
Szczeliny złamania jak w badaniu poprzednim.

nowy.JPG

Po tygodniu pozwolono mi wstać z łóżka, a jak się okazało że nie mam przy tym zawrotów głowy, lekarz pozwolił mi nawet chodzić. Wszyscy przecierali oczy ze zdziwienia widząc mnie na nogach po tak krótkim czasie (sam się dziwiłem).
Leki przeciwbólowe zostały odstawione po pierwszym tygodniu. Badanie przez neurologa nie wykazało jakichkolwiek urazów neurologicznych, więc wypisano mnie po 9 dniach pobytu w szpitalu. Jednak zalecenia lekarza były jednoznaczne:

  • Zakaz latania samolotem oraz odbywania wycieczek wysokogórskich (z powodu powietrza, które zostało uwięzione w głowie w wyniku operacji) przez rok.
  • Zakaz wysilania się przez pół roku, ponieważ każdy wysiłek fizyczny powoduje wzrost ciśnienia wewnątrz czaszkowego.
  • Zakaz schylania się przez pół roku.
  • Powstrzymywanie się od prowadzenia pojazdów mechanicznych na początku rehabilitacji.

Dość szybko powróciłem do względnie normalnego życia. Mimo zaleceń lekarza, 3 dni po opuszczeniu szpitalnych murów wsiadłem za kierownicę samochodu :) Odstawione zostały wszelkie leki. Mimo że miałem czaszkę w kawałkach, to nie odczuwałem bólu. Cały czas jednak wyglądałem jak jakieś zombie – siniaki pod oczami, prawe oko zakrwawione, ogromna zaszyta rana na prawym boku głowy, właściwie brak włosów. Po operacji w wyniku konieczności dostania się do kości chirurg niestety musiał naciąć jakiś mięsień, który bierze udział podczas żucia i ogólnie podczas wszelkich ruchów żuchwą. Z tego powodu rozwarcie moich szczęk wynosiło nie więcej niż centymetr, co i tak przychodziło z dużym bólem okolic operowanych, oraz skroni.

W trakcie pierwszego miesiąca zanikły siniaki pod oczami, jednak przekrwienie oka w dalszym ciągu się utrzymywało, chociaż też stopniowo się pomniejszało. Mimo to prawa strona mojego prawego oka była cała krwiście czerwona. Rozwarcie szczęk bardzo wolno się powiększało - po miesiącu w dalszym ciągu było bardzo małe, około 1,5cm.

Obecnie, 6 lat po wypadku i operacji, żyję jak normalny, zdrowy człowiek. Jedyną pamiątką jest blizna na czole i dziury w głowie, których było 8 – jedne większe, inne ciężkie lub niemożliwe do wyczucia palcami. Wróciłem na narty, czasem rowerem się przejadę (ale tylko po asfalcie). Cieszę się też, że mimo tego przez co przeszedłem, nie zostałem barometrem - w dalszym ciągu głowa mnie boli tylko jak się uderzę lub jestem chory (ewentualnie jak mam kaca, co całe szczęście nie zdarza się często).

I to by było na tyle.

Dzięki, jeśli dotarliście aż tutaj ;)

Komentujcie śmiało.

Wpis bazuje na moim blogu: http://kraniotomia.blogspot.com/ jaki tworzyłem około pół roku po wypadku.

Sort:  

Brawo za odwagę!
Rozmawialiśmy kiedyś dosyć krótko na temat Twojej historii, wiedziałam mniej więcej co się działo, dzieje i będzie. Mówiąc szczerze czekałam na ten wpis, kiedy przeczytałam od Ciebie coś w stylu "może kiedyś o tym napiszę". Doczekałam się.

Powtórzę to co kiedyś Ci mówiłam. To nie są "dziury w głowie". To Twoja historia/walka, którą wygrałeś! 💪🏼

Co mogę powiedzieć... Dużo zdrowia dla Ciebie !
Jedziemy dalej z tym życiem :)
Jesteś żywym przykładem, że da się walczyć, chcieć i żyć pełnią sił, pomimo przeciwności losu.

Pozdrawiam ! 😉

Dzięki za komentarz ;) To też dzięki Twojemu wpisowi stwierdziłem, że sam mam ciekawą historię zdrowotną. Już nawet zapomniałem, że kiedyś w tym temacie prowadziłem bloga. Odkopałem stare treści, połączyłem w jedną spójną całość, modyfikując po drodze niektóre elementy, tak żeby się lepiej czytało i wyszło to co można przeczytać powyżej ;)

Tak nazywam te pozostałości dla mnie to są dziury ;) To nie jest tak, że się wstydzę tych blizn, czy coś w ten deseń. Chodzi mi tylko o to, że łatwiej użyć słowa "dziury" niż "otwory trepanacyjne". Takie nazewnictwo też lepiej obrazuje sytuację, bo "otwory trepanacyjne" to takie nie wiadomo co dokładnie. Jakaś mglista, bliżej nieokreślona struktura. A dziura to dziura :D

Całe szczęście, że trafiłeś na lekarza, który postawił dobrą diagnozę.

W tamtym szpitalu to tak 50% szans.
Jakoś miesiąc po moim wyjściu ze szpitala słyszałem historię, że był inny lekarz na dyżurze. Nie bardzo wiedząc co zrobić z pacjentem po uderzeniu głową w kaloryfer zostawił go na noc pod obserwacją. Tak obserwowali, że rano już nie dało się człowieka uratować :(

I to nie jest jakaś historia wyssana z palca - wiem o kogo chodzi...

Miałeś sporo szczęścia ! Taki upadek bez kasku... Zdrowia!

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.12
JST 0.034
BTC 63960.62
ETH 3142.95
USDT 1.00
SBD 3.95