Moje starocie #6 - Braveheart - z góry przepraszam za grafikę
Słynny „Brave Heart”. Z góry przepraszam za 2 pierwsze obrazki, ale nie mogłem się powstrzymać.
Jako że w dzieciństwie byłem ganiany do kina na Ogniem i Mieczem, a w telewizji oglądałem Potop i Pana Wołodyjowskiego, ciężko znoszę kostiumowo-historyczno-batalistyczne produkcje w wykonaniu Hollywoodu. Nie rozumiem, co ludzie widzą w ujęciach, w których samotny bohater na dalekim planie, na otwartej przestrzeni (najlepiej w górach) przy wtórach orkiestry symfonicznych spogląda na świat. Pan Kmicic nie łaził po górach, tylko ganiał za Szwedami. Albo to rzucanie mieczem tak, że robi salto w powietrzu i w zwolnionym tempie wbija się w ziemie, a potem zaczyna się bitwa. Co to za pompatyczna symbolika?
Ale może po kolei. Najpierw kilka uwag historycznych.
Prawo pierwszej nocy – to prawdopodobnie fejk. Jeśli gdzieś w Europie istniało, to raczej nie było stosowane w praktyce (raczej służyło do wyciągania hajsu). Podobno zdarzało się wśród ludów Afryki czy Indii, ale nie w cywilizacji chrześcijańskiej. No ale niewykluczone, że jakiś psychiczny tyran próbował wprowadzić barbarzyńskie zwyczaje w swoim królestwie. Historycy toczą spory w tej kwestii.
Po drugie kilty – pojawiły się prawdopodobnie dopiero ok. XVI wieku, podczas gdy akcja filmu dzieje się na przełomie XIII i XIV wieku. No ale z drugiej strony polska husaria też nigdy nie miała piórek na plecach, jak jest to przedstawione w filmach Hofmana (tzn. miała piórka, ale nie zawsze, nie wszyscy i nie w takiej formie). Niestety, czasem trzeba pójść na kompromis z nieświadomym widzem. Gdyby nie piórka, nikt by nie wiedział, że widzi na ekranie husarię. I tak samo gdyby nie kilt, nikt by nie wiedział, że rzecz się dzieje w Szkocji.
Jeśli chodzi o sam film, to oczywiście bardzo piękna i romantyczna historia, ale początek wydaje mi się jednak trochę naiwny. Głównemu bohaterowi owszem zdarzyła się tragedia, ale np. Chmielnicki też miał motywy osobiste, a w politykę wszedł raczej nie dlatego, że mu Czapliński chutor zabrał, żonę uwiódł i syna zabił. Ale z drugiej strony nie wiadomo, co William Wallace robił przed powstaniem (zarówno ten filmowy, jak i historyczny), więc od biedy można sobie wyobrazić, że ta historia mogła się wydarzyć.
Niestety niektóre postacie też mało wiarygodne. Rozumiem, że pan Wallace to człowiek honoru, który nigdy nie popełnia błędów, a szkocka szlachta jest zakłamana i sprzedajna. Wszak pp. Skrzetuski, Wołodyjowski czy Podbipięta to też rycerze bez skazy. Z drugiej strony Rzeczpospolita pełna była różnych Radziwiłłów, Kuklinowskich czy Kisieli, ale oni, mimo popełnianych błędów, posiadają jakieś tam swoje motywacje i są to ludzie kulturalnie, mający swoją godność. A nawet taki łotrzyk Bohun potrafi nie tylko rezać szabelką, ale też ukłonić się przed ukochaną, napić się miodu z kolegą czy stanąć do uczciwego pojedynku. A to, co Gibson zrobił z Edwardem Długonogim to jakieś totalne nieporozumienie. Arogancki ku*as bez krzty godności. Nawet Machiavelli trzymałby się od niego z dala.
Pewnie tacy ludzie istnieją w świecie brutalnej polityki, ale oni przynajmniej potrafią świetnie udawać brak pogardy i wmawiać innym, że ich oportunizm to po prostu pragmatyzm. Wydaje mi się, że jak się rządzi, to są to ważne umiejętności. A ten król nawet nie wpisuje się w ramy skończonego psychopaty. Może znalazłby dla siebie miejsce w disnejowskiej bajce albo w wybuchowej produkcji sensacyjnej, ale po bohaterach najlepszego filmu 1995 roku oczekiwałbym czegoś więcej. Jakichś dylematów, wątpliwości, emocji. Chociaż z drugiej strony w tym samym roku nominowany do Oscara w tej samej kategorii był film o świni, która, nie chcąc zostać szynką, gania za owcami (no… też taka trochę historia walki o wolność i honor). Więc akademia musiała mieć bardzo trudny wybór. A syn Edwarda – pederastyczna pierdoła – bardziej nadaje się na nadwornego błazna niż na następcę tronu.
Jednoznaczność bohaterów bywa spoko, jak na przykład w przypadku Williama Wallace’a. Niestety tutaj główny antagonista jest nie do zniesienia. Zarówno król Edward jak i jego syn są groteską filmowych bohaterów.
Chociaż jest trochę tych naiwności fabularno-postaciowych, uważam, że Mel Gibson zrobił kawał dobrego filmu. Dzieło ma swój urok. Oscar za reżyserie, mimo tych patetycznych ujęć, mogę uznać za uzasadniony.
Gwiazdor zagrał w prawie 50 filmach. Wyreżyserował ledwie 5. Jednak ta druga profesja znacznie lepiej mu wychodzi. Widziałem większość jego filmów i wszystkie były świetne. Natomiast za jego grą aktorską nie przepadam. W samym „Brave Heart” aktorstwo też jakoś nie porywa. Gibson w bujnej czuprynie z warkoczykami wzbudził we mnie subtelny chichot. Ale ogólnie nie było źle. Zrobili swoje, zagrali, tak, jak mieli zagrać no i spoko.
Film zgarnął jeszcze kilka statuetek: za najlepsze zdjęcia, za najlepszą charakteryzację oraz za najlepszy montaż dźwięku. Pierwsza z wymienionych całkowicie słuszna – Johnn Toll się napracował i mu się należało. Druga też raczej nie podlega dyskusji. Trzecia padła w dosyć specyficznej kategorii i nie bardzo jestem w stanie coś więcej na ten temat napisać.
Oczywiście pojawiło się też kilka nominacji, co do których ciężko się nie zgodzić: najlepsze kostiumy, najlepszy montaż, najlepsza muzyka w dramacie, najlepszy scenariusz oryginalny i najlepszy dźwięk.
Mimo różnych słabostek, film trzyma w napięciu i wzbudza bardzo różne emocje, a widz szczerze kibicuje głównemu bohaterowi. Do samego końca.
Ocena: 6,5/10
Gdy kilka lat temu oglądałem ten film, bardzo mi się spodobał. Dziś jednak uświadomiłem sobie, że go już prawie wcale nie pamiętam... Więc chyba nie był jednak tak wybitny jak mi się zaraz po seansie wydawało, skoro mój mózg tak szybko się go pozbył z pamięci.
Congratulations @kylu12488! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :
Click here to view your Board
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
To support your work, I also upvoted your post!
Do not miss the last post from @steemitboard: