Moje klasyki #8 – To wspaniałe życie (1946)

in #polish5 years ago (edited)

A więc wracam do serii o starych filmach. Tak jak zapowiadałem, pod zmienioną nazwą.

Złą porę wybrałem na taki film. 3 miesiące po wigilii (oglądałem w połowie marca). No ale trudno. Poza tym dopiero co skończyły się inne święta, więc to chyba idealny moment na ten wpis.

Mimo że to film świąteczny, to chyba każda pora jest dobra, żeby zobaczyć coś tak fajnego, pozytywnego i motywującego. Motywującego w kulturalny sposób, daleki od tego, co oferują nam dzisiejsi złotouści promotorzy egocentryzmu, sprzedawcy gotowych rozwiązań na wszystko czy pewni siebie świeccy lekarze dusz.

Bez wątpienia jedna z najpiękniejszych świątecznych historii w dziejach kina. Również jedna z najbardziej znanych filmowych historii. Motyw zrezygnowanego człowieka, który spotyka anioła, był powielany setki razy. Przyznam szczerze, że oglądając ten film, w pewnym momencie pomyślałem, ej, ja to już gdzieś widziałem. Przez lata nie wiedziałem, że to wątek pochodzący właśnie z tego filmu. Ba, przez lata znając ten wątek z licznych parodii, nawet nie wiedziałem o istnieniu tego filmu.

Nie da się ukryć, że wtedy świat filmowy był znacznie prostszy. Wiadomo było, kto jest dobry, a kto zły i o co chodzi. Oczywiście taka zerojedynkowość grozi nudą, ale nie tutaj. Z resztą tu nie chodzi o analizę psychologiczno-moralną bohatera, ale o prosty przekaz, że w życiu liczą się prawda, dobro i piękno. Że warto żyć. Że nie wolno się poddawać. Czasem w moich recenzjach narzekam na naiwności pojawiające się w poszczególnych dziełach. Tutaj, co prawda, cały film jest jedną wielką naiwnością, ale nie naiwnością frajera, który kupi bilet na byle badziewie z wybuchami, pościgami i efektami specjalnymi, a naiwnością uroczego, niewinnego dziecka, którego nie da się nie lubić.

Mamy więc młodego, ambitnego faceta, który od małego wykazuje wszystkie cechy dobrego człowieka i od małego konfrontuje się z bezwzględnym, cynicznym i zgorzkniałym przedsiębiorcą (to niestety jest zmora Hollywoodu, że – wyłączając nieliczne wyjątki, takie jak socjalistyczna rodzina Richów czy dziwak Willy Wonka – przedsiębiorca zwykle jest pokazywany jako człowiek zły i zepsuty, a w najlepszym wypadku nieszczęśliwy). Główny bohater oprócz ogólnej przebojowości, pracowitości i dobroci dla innych, ma też swoje własne marzenia. Ale niestety owa dobroć zawsze staje na drodze do realizacji marzeń. Aż w końcu, potknąwszy się o kolejną kłodę, coś w nim pęka. Postanawia z sobą skończyć. I tu zaczyna się historia, którą w wersji humorystycznej znam z seriali i kreskówek. Główny bohater spotyka poczciwego anioła 2. klasy, która ma mu przywrócić wiarę w życie. Stwierdziwszy, że lepiej by było, gdyby się nie urodził, anioł spełnia jego życzenie – pokazuje mu świat bez głównego bohatera. Co się dzieje dalej – wiadomo.

Główny bohater wraca do życia pełen radości. I nawet problemy finansowe, zgubione 8 tysięcy dolarów (no, to był 46. rok, więc taka kwota to było pewnie ze 20 razy więcej niż teraz) czy perspektywa pójścia do więzienia w święta daje mu masę radości. Kompletnie nie zważa na to, że jest w ciemnej dziurze. I nagle zdarza się cud. Wszyscy ludzie, którym przez lata okazywał swoją dobroć, przychodzą na pomoc i na głównego bohatera spada góra pieniędzy, która mu się przez lata należała. Do pełni szczęścia brakuje tylko tego, żeby główny antagonista został sprawiedliwie ukarany za swoje liczne występki, publicznie wyszły na jaw jego ciemne interesy, a lecący na niebie ptak, dokładnie w momencie rzucania zachrypniętym głosem czczych gróźb, spuścił mu na głowę śmierdzącą niespodziankę, która wzbudziła by śmiech wszystkich dookoła (nb. podobno reżyser nakręcił alternatywną wersję, bliższą moim oczekiwaniom, ale nie wiem, czy jest ona gdzieś dostępna).

Mimo banalności i naiwności całej historii, nieco mnie dziwi, że wśród kilku nominacji do Oscara, nie pojawiła się ta za najlepszy scenariusz adaptowany. Bo, mimo wszystko, historia jest naprawdę piękna. Brakuje mi dziś filmów, które w tak uroczy sposób pokazywałyby, że warto być dobrym.

Jeśli chodzi o technikalia, to też nie ma co narzekać. Frank Capra stworzył przepiękny świat, subtelnie spleciony z mroczną wizją rzeczywistości pozbawionej jednego, zacnego człowieka. Sielankowa rzeczywistość podszyta jest sztucznym śniegiem, codzienną radością życia, a nawet tresowanymi zwierzątkami, które pojawiają się tu i ówdzie, dodając kolorytu, niczym w bajce Disneya.

Genialny James Stewart stworzył fantastyczną postać, której losem widz się szczerze przejmuje. Pozostali aktorzy rzetelnie wykonali swoją robotę i nie mają się czego wstydzić. Oprócz w pełni zasłużonej nominacji za najlepszą rolę męską, film powalczył (również bezskutecznie) o nagrodę za najlepszą reżyserię, montaż, dźwięk i najlepszy film. Zgadzam się z tym pierwszym, ale pozostałe – cóż, nie wiem. Niewątpliwie film jest zrobiony bardzo dobrze. Nie wiem też, czy powinny pojawić się w ogóle jakieś statuetki, bo nie widziałem pozostałych dzieł z tamtego roku, ale całość jest po prostu czarująca.

Obraz Franka Capry nie odniósł kasowego sukcesu. W sumie okazał się finansową wpadką. Ledwo zdołał zwrócić koszty (a nie były to małe koszty). Mimo to, po latach film na dobre zadomowił się w licznych rankingach najlepszych lub najważniejszych filmów wszech czasów. Nb. zastanawiam się, jak by wyglądało życie ludzi, których dzisiaj znam, gdybym ja się np. nie urodził.

To wspaniałe życie – 7,5/10

Sort:  

!tipuvote 0.3 hide

Coin Marketplace

STEEM 0.19
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 63498.69
ETH 2645.91
USDT 1.00
SBD 2.80