Ayn Rand – Obiektywizm „Atlasa Zbuntowanego” – recenzja w 115. rocznicę urodzin.
Wczoraj mieliśmy 115. rocznicę urodzin słynnej amerykańskiej pisarki Ayn Rand. Oczywiście jak zwykle zapomniałem, dlatego ten tekst dopiero dzisiaj.
Nad zrujnowaną ziemią uczynił ręką znak dolara. - lubię czasem zacząć czytanie książki od ostatniego zdania. I chociaż Atlas zbuntowany kończy się… trochę dziwnie, naprawdę polecam.
O ile film był raczej nieznośnym zlepkiem ruchomych obrazów, o tyle książka robi świetne wrażenie – tak to już bywa z ekranizacjami. Ale w tym przypadku mamy do czynienia z dwoma przeciwległymi końcami tej samej osi.
Piękny styl, wspaniałe opisy otaczającego świata, inteligentne porównania, a ponadto książka wyjaśnia wiele dziwactw, nad którymi ubolewałem, oglądając film. Emocje równie silne, jak na ekranie, tylko rozłożone w czasie (nie tak łatwo przebić się przez ponad 1 000 stron). Piękna historia o wybitnych jednostkach, które postanawiają sprzeciwić roszczeniowemu, nierozważnemu społeczeństwu. Arcyciekawe dzieło opisujące strajk umysłu oraz jego konsekwencje dla świata wyzyskiwaczy, złodziei i oszustów. Strajk polegający na odizolowaniu się wybranych jednostek od roszczeniowej masy ludzkiej i stworzeniu alternatywnego społeczeństwa opartego na pełnej swobodzie działania, ale i odpowiedzialności za swoje decyzje i czyny – społeczeństwa stworzonego z wybitnych osób, potrafiących w twórczy sposób wykorzystać wolność. Społeczeństwa oczywiście utopijnego, ale niezwykle uroczego w swojej utopijności. Książka z jednej strony katastroficzna, a z drugiej dająca nadzieję na nowy, lepszy porządek świata.
Niestety po przeczytaniu książki jeszcze gorzej oceniam film. Książka w bardzo smaczny sposób wyjaśnia wątpliwości i nieporozumienia powstałe na ekranie: problemy sercowe głównej bohaterki (jej poszukiwanie męskiego ideału), „bezsensowne” marnotrawstwo najbogatszego człowieka świata, prawie całkiem pominięte w filmie historie budzącego postrach pirata/filozofa czy genialnego pianisty oraz wiele innych wątków.
Wertując kolejne strony można znaleźć wszystkie intensywne nuty emocjonalne pokazane przez film – heroiczną walkę osamotnionego człowieka przeciw bezprawiu, niesprawiedliwości i agresji ze strony otaczającej go beznadziei ubranej w ludzką formę – jednak zaprezentowane w bardzo dobrym stylu. Cała historia jest spójna, interesująca i poruszająca (tak ją odebrałem – mimo iż już wcześniej znałem ją z filmu).
Od strony literackiej nieco nudna może być jednoznaczność poszczególnych bohaterów. Wiadomo, bez najmniejszych wątpliwości, kto jest dobry, a kto zły. Główni bohaterowie są idealni, nieskazitelni i zawsze osiągają swój cel, mimo iż czasem wymaga to ogromnej cierpliwości – walka głównego organizatora strajku trwała 12 lat (pikuś przy hrabim Monte Christo). Natomiast antagoniści – głupi, źli oraz zepsuci do szpiku kości. Niczym w bajce o dobrym rycerzu i złym smoku. Jeżeli jakieś wątpliwości się pojawiają, zostają natychmiast (przynajmniej według autorki) rozwiane. Samolubny egoizm uczestników strajku, zdrada małżeńska głównego bohatera (nb. ożenionego z wredną zołzą) czy totalna obojętność na krzywdę ludzką – ostatecznie nie ma w tym nic złego. Nawet w ostatnim rozdziale, gdy główni bohaterowie szykują się do odbicia z rąk grabieżców swojego przyjaciela i inicjatora buntu Atlasów, zabicie z zimną krwią tępego strażnika, niezdolnego do samodzielnego podjęcia decyzji o niestawieniu oporu, zdaje się być usprawiedliwione (nb. usprawiedliwione właśnie przez niezdolność do podjęcia decyzji – strażnik boi się podjąć decyzję o poddaniu się, więc zostaje zabity – oczywiście jest on wcześniej poinformowany o konsekwencjach braku decyzji).
Ponad to nieco zabawne mogą się wydawać rozciągnięte na kilka, kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt stron wywody poszczególnych bohaterów. Nieco dziwnie wygląda rozmowa np. dwóch przedsiębiorców, w której nagle wymiana krótkich (ale treściwych zdań), zamienia się w wykład filozoficzny-egzystencjalny jednego z rozmówców.
Z drugiej strony należy pamiętać, że Atlas zbuntowany to właśnie manifest filozoficzny (o ile można mówić o filozofii Ayn Rand), więc konstrukcja utworu, jak i sposób przedstawienia bohaterów, pasują do tego, co autorka chciała przekazać. I w tym kontekście, nieco głupkowate (jak mogłoby się wydawać) zdanie końcowe, nabiera zupełnego sensu.
Książka pisana była w latach 50 – aż trudno uwierzyć, jak dobrze odwzorowuje dzisiejsze czasy. Nie wiem, jakie stosunki panowały wtedy w krajach, które dziś nazywamy kapitalistycznymi, ale wszelkie dzisiejsze próby niszczenia indywidualizmu, racjonalizmu i zwykłej uczciwości i kultury widać tam jak na dłoni. Co ciekawe, Ayn Rand pokazuje również w brutalny sposób konsekwencje tych (czasem nieświadomych) działań destrukcyjnych.
Książka tym bardziej przerażająca, że owe destrukcyjne siły zdają się być niezwykle mocne we współczesnym świecie. To właśnie dziś mamy okazję żyć w epoce totalnego mistycyzmu, kolektywizmu i relatywizmu. Rozum jest wypierany przez uczucia, indywidualizm przez wspólnotowość, a sprawiedliwość przez non-judgmentalism (taki pogląd, że nie należy oceniać, osądzać, bo każdy ma prawo do swojego punktu widzenia). Nie ma żadnych obiektywnych zasad moralnych, wszyscy są sobie równi, sztuka jest pełna postmodernistycznej chały, a bardziej zaradni i pracowici mają obowiązek łożyć na rzecz ludzi często pozbawionych skrupułów. Wszystko to, co 60 lat temu piętnowała Ayn Rand, dziś jest strumieniem serwowane wszelkimi możliwymi kanałami: od polityki, przez filozofię, (pseudo-)naukę, publicystykę na sztuce kończąc.
Podobno nawet są dziś profesorowie filozofii, którzy z pełną powagą mówią swoim studentom, że prawda nie istnieje. Wszak jeśli prawda nie istnieje, to przynajmniej to jedno zdanie musi być prawdziwe. Ewidentny paradoks. Ale kto by się dziś przejmował takimi anachronizmami jak logika? Również takich profesorów możemy spotkać na kartach Atlasa zbuntowanego. Nie wiem, czy autorka antycypowała, czy po prostu opisywała otaczającą ją rzeczywistość, ale świat książkowy, jak ulał, pasuje do naszego.
Należy dodać, że Ayn Rand na własne oczy widziała i na własnej skórze doświadczyła tragedii irracjonalnej rewolucji opartej o kolektywizm i niesprawiedliwość. Majątek rodziny Alissy Rossenbaum – apteka jej ojca – został znacjonalizowany tuż po rewolucji październikowej. W 1926 roku udała się ona na krótką wizytę do Stanów Zjednoczonych i nigdy więcej nie wróciła już do Związku Radzieckiego. Nie ma więc co się dziwić, że tak skutecznie i precyzyjnie atakuje wszelkiej maści idee negujące indywidualizm, racjonalizm i obiektywizm.
Niestety sam system filozoficzny autorki (o ile w ogóle można mówić o filozofii Ayn Rand), reprezentowany przez grupę pozytywnych bohaterów (tytułowych Atlasów), mimo iż prosty i w miarę spójny oraz kuszący pod pewnymi względami, ma niestety istotne niedociągnięcia.
Jeśli chodzi o metafizykę, to Ayn Rand zakłada istnienie obiektywnej rzeczywistości – rzeczywistość jest taka, jaka jest i ani nasze uczucia, ani nasze optymistyczne nastawienie, ani nasza wiara nie jest w stanie tego zmienić. Cóż, wiele wskazuje na to, że owszem tak jest, ale jest to tylko założenie. Przez co cała metafizyka sprowadza się do powtarzania banalnej tautologii, że A jest A. Przyjęcie tego założenia implikuje ateizm autorki (o ile nie jest na odwrót). Niestety implikacja ta jest nieco bezsensowna. Współczesna wizja Boga mówi o istocie transcendentnej, spoza naszego wszechświata. Będącej ponad naszym wszechświatem. Obiektywizm Ayn Rand odnosi się (i może się odnosić) tylko do naszego wszechświata. Ponad to ateizm autorki stwarza problem nie tylko metafizyczny, ale też etyczny.
W etyce Ayn Rand postuluje racjonalny egoizm, oparty na aksjomacie nieagresji. Mówiąc prościej, człowiek ma pełne prawo troszczyć się tylko o własny interes, o ile nie inicjuję agresji. Nie wdając się w szczegóły, wizja taka ma sens. Problemem jest jednak pytanie o źródło aksjomatu nieagresji. Jeśli nie ma żadnego bytu wyższego, który miałby pewne oczekiwania wobec swojego stworzenia, dlaczego miałbym ograniczać mój egoizm jakimiś aksjomatami? Jedynym powodem może być w tej sytuacji argument ekonomiczny – przyjmujemy powszechnie aksjomat nieagresji, ponieważ jego brak utrudnia optymalne wykorzystanie ograniczonych zasobów. Ale celem książkowych antagonistów nie jest obiektywny wzrost dobrobytu (nawet swojego własnego), a jedynie zdobycie przewagi nad resztą ludzi oraz władza sama w sobie. Są więc egoistami (wbrew temu, co mówią) i nie mają najmniejszego powodu, żeby ograniczać swój egoizm jakimiś dodatkowymi aksjomatami.
Co gorsza, Ayn Rand stara się teorię obiektywizmu rozciągnąć również na sztukę. Jakoby w sztuce istniały pewne obiektywne prawa. Ciężko mi w tej kwestii podejmować dyskusję, jako że nie znam się na muzyce i jestem niedorozwinięty plastycznie, ale zawsze wychodziłem z założenia, że każda dobra sztuka, może być wieloznaczna (chociaż mam w tej kwestii swoje dodatkowe przemyślenia, ale nie czas i miejsce na nie). Ayn Rand niezwykle pięknie opisuje, jak główna bohaterka zachwyca się piątym koncertem fortepianowym jednego z uczestników strajku. Przeciwstawia go innym jego utworom bezczelnie zmiksowanym i pozmienianym przez różnych nowoczesnych grajków. Poniekąd ją rozumiem, bo też mi ręce i uszy opadają, gdy słyszę Madonne śpiewającą American Pie czy Jacka Kaczmarskiego na jezzowo. Nie przepadam za nowoczesny sztuką; w ogóle wychodzę z założenia, że sztuka powinna być jedynie formą do przekazania pewnej treści, natomiast nie zamierzam odbierać nikomu przyjemności z zachwycania się tą czy inną formą ułożenia słów, dźwięków czy kolorów. Zwłaszcza że dzieła abstrakcyjne, postmodernistyczne, mimo iż nie zawierają konkretnej treści, często pokazują kunszt, talent i świadome działanie twórcy (nie zawsze, ale czasem tak jest). Nie neguję tego, aczkolwiek na dłuższą metę jest to po prostu nudne. W każdym razie wywody Rand na temat sztuki wydają się być równie banalne, co na temat metafizyki. Po prostu jest tak, jak jest i kropka.
Ayn Rand z jednej strony przesadza, próbując rozciągnąć idę obiektywizmu na coś tak nieprecyzyjnego jak sztuka, z drugiej strony czyni tę ideę niespójną, odnosząc ją do etyki w czysto materialnym świecie opartym na egoizmie.
Niestety ten sam błąd, co w odniesieniu do sztuki, popełnia na gruncie ekonomicznym. Robi to chyba tylko raz (może kilka razy) w całej książce, ale w swoim wyidealizowanym świecie, odciętym od świata grabieżców, nierobów i nieudaczników, tworzy alternatywną do oficjalnej walutę opartą na złocie (należy dodać, że w latach 30. XX wieku w USA miała miejsce ogólnokrajowa konfiskata złota i zakaz posiadania szlachetnego kruszcu był utrzymywany dosyć długo, również w latach 50. kiedy powstawało to wiekopomne dzieło). Idea standardu złota jest mi bliska, jednak Ayn Rand myli się nazywając złoto wartością obiektywną. Niestety coś takiego, jak obiektywna wartość (w ekonomii) to oksymoron. Wartość z samej natury jest subiektywna.
Prawo malejącej użyteczności krańcowej
Ponad to, o ile w normalnych, stabilnych warunkach, racjonalny egoizm (bez względu na to, jak paskudnie brzmi ta nazwa) zdaje się całkiem sprawnie działać, o tyle w sytuacjach kryzysowych taka postawa może wydawać się kontrowersyjna. Główni bohaterowie po długiej walce wewnętrznej w końcu przyłączają się do strajku i opuszczają zrujnowane społeczeństwo. Czy w tym kontekście, bogaty przemysłowiec, który pozostawia na pastwę losu swoją nierozumiejącą go, krytykującą lub nawet zwyczajnie głupią, ale jednak matkę, działa moralnie? Czy pozostawienie na pastwę grabieżców licznego grona zwykłych, uczciwych ludzi, którzy wiedzą, że system jest zły, i nie mają roszczeń wobec osób lepszych od siebie, ale nie mają też wybitnych zdolności, więc nie zostali zaproszeni do akapu*, jest w porządku? Czy nieudzielenie pomocy Żydowi ukrywającemu się przed nazistami, ponieważ ten nie ma nam z czego zapłacić, jest w porządku? Niestety nie powiem wprost, że tak, ale nie powiem też, że nie.
Niestety problem z Ayn Rand polega na tym, że przedstawia swój racjonalny egoizm jako postawę wykluczającą się z altruizmem. Bo jeśli nawet Maksymilian Kolbe idzie dobrowolnie za kogoś na śmierć, to i tak działa egoistycznie, bo oczekuję że w zamian np. pójdzie do nieba, albo nawet zostanie ogłoszony świętym. Cóż, jeśli egoizmem jest każdy czyn poprzedzony suwerenną decyzją wolnej woli, to można dojść do wniosku, że altruizm nie istnieje. Ale nie u Ayn Rand. Ayn Rand nazywa altruizmem po prostu zmuszanie. Nie siebie, ale innych. Altruizmem Ayn Rand nie jest działanie dla dobra kogoś innego (jak moglibyśmy przeczytać w słowniku), ale zmuszanie innych do działania dla cudzego dobra. Cóż, Antystenes zauważył, że każde zdanie można uznać za prawdziwe, w zależności od tego, jak je rozumiemy. I za to największy minus dla twórczyni filozoficznego(?) obiektywizmu. Za robienie kur*y z semantyki. A jest A, pani Rand.
Bohaterowie Atlasa zbuntowanego są z założenia idealni, pełni twórczych mocy i górujący nad resztą ludzi. Dlatego Ayn Ran bywa porównywana do Nietzchego. Jednak porównanie to jest błędne. Atlas zbuntowany bynajmniej nie jest tożsamy z Übermenschem. Ten ostatni jest wytworem mistycznym, opierającym się na przemocy, nieograniczanym przez przyjęte zasady moralne. Randowski Atlas to człowiek jak każdy inny, podlegający tym samym prawom (i przestrzegającym ich, w przeciwieństwie do wielu zwykłych ludzi). Przewaga Atlasa wynika z jego talentów, pracowitości i moralności, nie zaś z jakichś transcendentnych wizji. Szkoda tylko, że świat złożony z samych Atlasów hasających sobie po sielankowej krainie wolności zdaje się być w praktyce niewykonalny (chociaż teoretycznie łatwy do wyobrażenia).
Daleki byłbym od nazywania ideologii Rand filozofią, ale sama idea ma swoje uroki (mimo wyraźnych błędów). Zastanawiające jest, że Atlas zbuntowany największy sukces odniósł w konserwatywnym społeczeństwie amerykańskim – w kraju budowanym przez dzielnych pionierów, którzy z siekierą w jednej ręce i biblią w drugiej, budowali potęgę amerykańską, czyniąc sobie poddanym nowo odkryty kontynent. Ciekawe to społeczeństwo, któremu tak bliska jest z jednej strony ewangelia Jezusa Chrystusa, a z drugiej światopogląd, który neguje sporą część Dobrej Nowiny.
Polecam jako pisarkę. Nie polecam jako filozofkę.
*akap – skrót od: anarcho-kapitalizm.
@tipu curate :)
Upvoted 👌 (Mana: 0/3 - need recharge?)