Pułapka interpretacji

in #polish6 years ago (edited)

W szkole uczą nas (lub próbują nauczyć) jak interpretować różne utwory literackie. Ale czy to ma sens? Przecież sztukę powinno się odbierać indywidualnie, w sposób subiektywny. Każdy z nas ma przecież inne skojarzenia, inne doświadczenia, inną wrażliwość. Mimo wszystko w szkołach i tak są nam narzucane jedyne słuszne interpretacje.

narrative-794978_1280.jpg

Oczywiście niektóre rzeczy wbijane uczniom do głowy na zajęciach języka polskiego ułatwiają analizowanie tekstu. Warto przecież wiedzieć czy w jakimś wierszu użyto epitetów, metafor czy innych środków stylistycznych. Jednak ta wiedza nie jest niezbędna, by dany utwór poetycki nam się spodobał lub nie. W sztuce chodzi przecież o przekazywane emocje. A nie interpretowanie dzieła według maturalnego klucza.

Narzucanie odbiorcy jednego wyjaśnienia danego tekstu jest moim zdaniem zbrodnią przeciwko ludzkiej wrażliwości.

Po co odbierać czytelnikowi przyjemność i satysfakcję płynącą z samodzielnej rozkminy nad danym dziełem? Tym bardziej, że często interpretacja narzucona z góry nijak się ma do prawdziwego stanu rzeczy. Na to, że przekazywane przez polonistki i polonistów odpowiedzi na pytanie "co autor miał na myśli" są błędne, istnieją przecież dowody. Chyba większość z nas słyszała o tzw. paradoksie Szymborskiej. Popularna jest anegdota, według której w 2009 roku nasza literacka noblistka interpretując swój wiersz miała duże problemy z wstrzeleniem się w maturalny klucz. Chodziły nawet pogłoski, że Szymborska nie zdałaby egzaminu dojrzałości z własnego utworu. To jednak tylko legenda.

Mitem jednak nie jest historia Tomasza Rożka. Ten dziennikarz i doktor fizyki sam przyznał, że zmierzył się z analizą swojego tekstu ""Świat między 44 zerami", który był na egzaminie maturalnym. Efekt - jego interpretacja tekstu nie pokrywała się z tym, czego oczekiwała komisja egzaminacyjna przygotowująca klucz. Zdający otrzymałby co najwyżej 70% punktów. Z interpretacji własnego tekstu!

session-1989711_1280.png

W przypadku Rożka mieliśmy do czynienia z tekstem mającym znamiona artykułu naukowego. Zdawałoby się zatem, że tutaj nie ma miejsca na specjalne interpretacje. A jednak sam autor nie wstrzelił się w klucz odpowiedzi. A przecież w przypadku wierszy możliwość różnych interpretacji jest ogromna. Sam pisarz inaczej może rozumieć swoje wiersze w momencie ich pisania, a inaczej po kilku latach. Zresztą sam wiem po sobie, że często od mojego nastroju zależy jak odbieram jakiś utwór poetycki. Dla mnie zatem narzucanie jednej interpretacji jest całkowicie nie na miejscu...


Zagrajmy w grę!

Żeby nie być gołosłownym, proponuję Wam pewną zabawę. Otóż jako przykład, że każdy może interpretować sztukę inaczej, przedstawię własną analizę tekstu pewnej piosenki. Ale zanim to zrobię, poproszę Was, byście poświęcili parę minut i zapoznali się z tym utworem i spróbowali nawet bardzo prosto go zinterpretować. Albo nawet nie interpretować, tylko zastanowić się jakie uczucia Wam towarzyszyły podczas słuchania.

Jesteście gotowi? Zakładam, że tak :D
Zaczynajmy!

Piosenka, którą Wam przedstawiam nosi tytuł "Dom", a wykonuje ją zespół Bitamina. Pierwszy raz usłyszałem ją jakiś tydzień temu, gdy link do niej podesłała mi koleżanka.

Link do tekstu: http://www.tekstowo.pl/piosenka,bitamina,dom.html

Przesłuchaliście? I jak wrażenia? Czy według Was to pogodny i fajny utwór? Bo dla mnie to ewidentny tekst o patologii. Dlaczego tak uważam? Już tłumaczę :)

Na początku mamy refren. Niby pogodny, rytmiczny i wpada w ucho. Sam tekst również brzmi wesoło i ładnie. Ale tak naprawdę skrywa się pod nim dramat.

Zbuduję Ci dom,
będziesz miała schron,
taki szałas na hałas.
I zasadzę brzozę tuż za rogiem,
żebyś latem miała cień.

Otóż podmiot liryczny w powyższym tekście ma przebłyski trzeźwości i gdzieś do jego głowy dobija się świadomość, że krzywdzi swoją małżonkę. Mimo iż sięga dna, marzy mu się ochrona swojej partnerki. Przed czym? Przed nim. Ja wiem, że teraz to się Wam wydaje pokręcone, ale czytajcie dalej. Wszystko ma sens i układa się w całość.

W refrenie jest tekst o schronie. Oczywistym jest, że chciałby, by jego miłość miała miejsce, w którym mogła by być bezpieczna przed nim. Nie dość, że znęca się nad nią werbalnie („szałas na hałas”), to jeszcze ją bije (do tego dojdziemy potem). Wstawka o „zasadzeniu brzozy” to dla mnie ewidentna próba zebrania rozgłosu na kontrowersji związanej z tragedią Smoleńską. Nie będę nawet komentował tego żałosnego wybryku autora tekstu.

Zawiozę do szkoły,
każde z naszych dwudziestu pięciu dzieci
i mowy nie ma,
żebyś musiała wstać.

Jak dowiadujemy się z dalszej części refrenu, obecnie posiadają 25 dzieci (sic!). Dwadzieścia pięć dzieciaków! Przecież to nie jest normalne. To jest rodzina multiwielodzietna. Nie muszę chyba mówić, że największy odsetek patologii panuje właśnie w rodzinach wielodzietnych. Wyobraźcie sobie zatem rodzinę, która ma 27 członków (dzieci + rodzice), gniotących się w małym mieszkaniu. Tak. Skoro facet chce zbudować dom, to znaczy, że obecnie tego domu nie mają. Po prostu tragedia. Podejrzewam zresztą, że podmiot liryczny wykorzystuje seksualnie swoją żonę. Która z Was, kobiet, chciałaby urodzić 25 dzieci?

Na całe szczęście, dzieci mają dostęp do publicznej edukacji, gdzie są zawożone przez tatusia, prawdopodobnie busem. A co robi żona w tym czasie? Leży w łóżku i nie może wstać. Powód: totalna depresja. I ja się wcale tej kobiecie nie dziwię…

composition-1217184_1280.jpg

Nie będę palił i nie będę pił
i nie będę oglądał zakazanych rzeczy nocą na tv.
Kolacja u twojego taty i bat i bat i nic,
jeśli chcesz dla ciebie mogę tak żyć.

W drugiej części refrenu dalej słuchamy podmiotu lirycznego, który zdając sobie sprawę z własnych problemów rzuca kolejne obietnice, które już tyle razy złamał. Jest nałogowym palaczem i alkoholikiem. Dodatkowo jest uzależniony od pornografii, którą ogląda po nocach. Prawdopodobnie przy dzieciach. (Taka spora gromadka śpi pewnie rozrzucona po całym domu.) Zaczynacie dostrzegać patologię?

Następnie wspomina kolację u swego teścia, który jest także nałogowcem. Pali trawkę (bat – synonim skręta). Przy uzależnieniach podmiotu lirycznego, jaranie wydaje się świetną alternatywą. Po trawce nie dochodzi do domowych awantur. Po alkoholu już tak. Ostatni wers refrenu to właśnie sugestia, że może spróbować przerzucić się na ten mniej szkodliwy nałóg.

smoking-1418483_1280.jpg

Ok, a teraz przechodzimy do zwrotki.

Mówią o mnie na mieście, że ponoć to spoko typ,
dużo pali, ale spoko typ.
Ciocia pyta, kiedy coś wyskrobię,
cóż ja jej odpowiem, nie ma co skrobać,
se nie poskrobie.

Tutaj od początku dowiadujemy się, że nikt z zewnątrz nie wie, do jakiej patologii dochodzi w mieszkaniu podmiotu lirycznego. Ludzie niby widzą, że facet jest palaczem, ale wydaje się im, że to nie jest groźne.

Kolejne wersy są bardzo makabryczne. Ciotka osoby mówiącej w utworze, sugeruje mu by podczas kolejnych ciąż małżonki dokonywał aborcji. On na to odpowiada, że już nie jest to potrzebne. Można przypuszczać, że jego małżonka była w ciąży z kolejnym dzieckiem, ale poroniła na skutek pobicia przez niego (i „nie ma co skrobać”).

Jedna głupia, druga głupia,
trzecia o mnie mówi, że głupi jestem jak but
i że to cud, że w ogóle ktoś mi ufa.
Daj mi jakąkolwiek,
choć najchętniej to ze śląska dziołchę,
niech nam pierogi lepi, please.

W drugiej połowie zwrotki dowiadujemy się, że jednak w tej rodzinie znajdują się jeszcze rozsądne kobiety (być może teściowa), które widzą jak beznadziejnym człowiekiem jest podmiot liryczny. Nie mogą uwierzyć, że jego żona nie odeszła (a nawet mu ufa). Niestety nie mogą nic zrobić z tym stanem rzeczy.

Ostatnie trzy wersy zwrotki są dosyć enigmatyczne. Moim zdaniem tutaj narrator (w upojeniu alkoholowym) cofa się do chwili, gdy był samotnym singlem i prosił Boga o jakąkolwiek kobietę. Potrzebną mu raczej po to, by zaspokoić swoje chore żądze i by zajęła się dla niego takimi rzeczami jak sprzątanie czy gotowanie. Zagadkowe jest także użycie zaimka „nam” w zdaniu „niech nam pierogi lepi”. Czyżby to sugerowało, że facet miał wcześniej dzieci? A może mieszka w dodatku ze swoimi rodzicami?

alkoghol-2714482_1280.jpg

I mamy znów refren, który się powtarza. To pokazuje, że jego obiecanki o staniu się lepszym i zajęciu się swoją kobietą są co chwilę łamane. Jego słowa są zatem nic nie warte. Żyje w beznadziejnej pętli swoich nałogów, z której już nie wyjdzie. Przez niego cierpi jego żona i dzieci.

Ok, a teraz wróćmy na sam początek utworu, w którym podmiot liryczny zwraca się do swojej żony: „Ej Marysia to jest wiadomość do Ciebie, ja Cię kocham” (Te słowa pojawiają się na początku piosenki, nie ma ich zaś w tekście na tekstowo.pl). Dalej słyszymy bezsensowne słowa naprutego człowieka, co sugeruje iż jest w stanie upojenia alkoholowego. Nie kojarzy się Wam ten początek z ostatnimi słowami umierającego? Dla mnie jest to oczywiste, że ten człowiek zdał sobie sprawę z tej zapętlonej żałosności swojego życia i postanowił z tym skończyć. To co słyszymy w piosence, to list pożegnalny samobójcy.

alkoghol-2714489_1280.jpg

Domyślam się, że przez tą moją nieco chorą interpretację wyzbyłem się chociażby pozorów normalności. Jechałem tutaj ostro po bandzie i bez wątpienia kilka razy dopuściłem się nadinterpretacji. Ale czy te moje wyjaśnienia nie mają choć odrobiny sensu? Zostawiam to już Wam do przemyślenia.

Póki co żegnam się z Wami! Do następnego tekstu! Mam tylko nadzieję, że przez moją mocną i lekko zrytą interpretację nie stracę 90% obserwujących mój profil...

Bibliografia:
http://natemat.pl/60985,dziennikarz-zdobyl-70-proc-na-maturze-polskiego-analizujac-wlasny-tekst-klucze-odpowiedzi-to-nieporozumienie
http://atrapa.net/legendy/nowa-matura.htm

Wykorzystane grafiki pochodzą z https://pixabay.com/.

@kusior

Zapraszam na mojego bloga: http://zkusiorabani.pl/
oraz do polubienia strony na FB: https://www.facebook.com/zkusiorabani/

Jeśli tylko Ci się spodobało zostaw upvote i komentarz :) Będę niezmiernie wdzięczny :) Możesz także obserwować mój profil, by nie przegapić kolejnych postów!

Sort:  

Już tu gdzieś, kiedyś komentowałem trochę o tej interpretacji.

Po pierwsze dla jasności napiszę, że zawsze szczerze nienawidziłem tzw. interpretacji wiersza. Zawsze w szkole uważałem, że mam wystarczający problem z ogarnięciem tego co się dzieje w moim własnym łbie. A skoro tak trudno mi to zrozumieć, to jak mam sobie poradzić z czyimiś emocjami, zwłaszcza kogoś z odległych czasów, z zupełnie innego kontekstu.

A co jeśli nie miałem racji?

A jeśli choć część z emocji autora jest uniwersalna? Nie ma znaczenia ile wieków temu żył, prawdopodobnie zmagał się dość często z podobnymi problemami. Może to jak sobie z tym radził albo nie, albo sam fakt, że przeżywał coś podobnego mógł mi pomóc? Tego już się chyba nie dowiem :-D.


Narzucanie odbiorcy jednego wyjaśnienia danego tekstu jest moim zdaniem zbrodnią przeciwko ludzkiej wrażliwości.

Po drugie - czy rzeczywiście tak jest, że program nauczania zawiera jedyną właściwą interpretację utworu? Śmiem wątpić (mam paru znajomych nauczycieli, ale akurat żadnego polonisty - może ktoś się wypowiedzieć?). Wbrew pozorom programy nauczania nie są chyba układane przez debili, którzy nie wiedzą że utwór literacki można interpretować na wiele sposobów. Może Ci ludzie za mało zarabiają, może są nieco skostniali, może są zawaleni biurokracją i wciąż muszą podlegać naciskom politycznym i lobby wydawniczego, ale nie są raczej idiotami.

To jak wyglądają lekcje polskiego i jakie jest podejście nauczyciela to zupełnie inna sprawa. Niestety, moi znajomi nauczyciele (sami młodzi ludzie) przyznają z niechęcią, że wśród nauczycieli jest beton, często w wieku emerytalnym, ale zupełnie nie do ruszenia (oczywiście tylko część starszych nauczycieli należy do betonu - ja miałem niesamowite szczęście trafić kiedyś na wspaniałą polonistkę <jestem zdecydowanie umysłem ściśniętym ścisłym>, która chyba zmieniła moje życie).

Generalnie, moim zdaniem, dobry nauczyciel przyjmie każdą interpretację, jeśli jest logicznie i dobrze uzasadniona. I tego pewnie właśnie mają uczyć te interpretacje. Czytania między wierszami, szukania drugiego (i trzeciego) dna. Że dobrze jest brać pod uwagę kontekst historyczno-społeczny w jakim dany utwór powstawał. Że życie i doświadczenia autora mogą mieć znaczenie w interpretacji jego utworów (Jaki wpływ na twórczość Gombrowicza mógł mieć fakt, że jako dziecko został zgwałcony przez parobka? Jaki wpływ na twórczość Lema miały jego doświadczenia z okupacji i to że całe praktycznie życie musiał ukrywać swoje pochodzenie?). I umiejętności logicznego uzasadniania. Tak to powinno być robione. A jak jest to już zupełnie inna sprawa.

I bynajmniej nie chcę zrzucać winny na nauczycieli. System w którym pracują nie wpiera zaangażowania i kreatywnego podejścia, czasem wydaje się wręcz, że wspiera beton.

Polonistki, które uczyły mnie na różnych etapach mojej edukacji są naprawdę świetnymi nauczycielkami. To dzięki nim dalej sobie piszę i sprawia mi to radość. Nie chciałem oskarżać nauczycieli o zabijaniu w uczniu wyobraźni i własnego myślenia. Bo często nauczycielki są rozliczane z tego jak dana klasa poradzi sobie z maturą. A jeśli matury są oceniane według jakiegoś klucza, to polonistka tak uczy, by maturzyści mogli się w niego wbić.

Wiele interpretacji wymaga sporej wiedzy i na pewno można się nauczyć to robić na poziomie "profesjonalnym". Ale jeśli czytam coś tylko dla własnej przyjemności i zinterpretuje to niewłaściwe z powodu nieznajomości ważnych informacji z życia autora, to czy moja interpretacja jest beznadziejna? Skoro dla mnie wydaje się odpowiednia i według mnie tłumaczy wszystko, to nikt nie powinien mi zabraniać w nią wierzyć. Dla mnie to jest wspaniałe, że sztukę każdy może rozumieć inaczej...

Skoro dla mnie wydaje się odpowiednia i według mnie tłumaczy wszystko, to nikt nie powinien mi zabraniać w nią wierzyć. Dla mnie to jest wspaniałe, że sztukę każdy może rozumieć inaczej...

Ja się z tym wszystkim zgadzam :-). Podpisuję się pod tym wszystkimi swoimi kończynami :-).

A jeśli matury są oceniane według jakiegoś klucza, to polonistka tak uczy, by maturzyści mogli się w niego wbić.

A to rzeczywiście tak jest, że razem z tematami maturalnymi są wyraźne wytyczne jaka interpretacja jest tą właściwą? Czy to kwestia oceny osoby sprawdzającej?

Ja maturę pisałem już kilka lat temu. Ale o ile dobrze pamiętam, to pierwsza część pisemnego egzaminu to było "czytanie ze zrozumieniem". Był tekst, a pod nim pytania do niego. Wiele pytań było zamkniętych, więc tutaj egzaminator tylko sprawdza czy uczeń zakreślił odpowiednią literkę, zgodną z kluczem odpowiedzi. Oprócz tego było też kilka pytań otwartych, w których trzeba było coś wymienić czy ewentualnie w dwóch zdaniach coś wyjaśnić. I tutaj też chyba rola sprawdzającego ogranicza się do porównania odpowiedzi maturzysty z tymi wzorcowymi. I albo jest punkcik za odpowiedź, albo go nie ma.

Inaczej było natomiast z końcowym wypracowaniem w formie rozprawki. Podany był fragment którejś ze szkolnych lektur (lub wiersz), tematyka którą trzeba było poruszyć w wypracowaniu i nakaz napisania co najmniej 250 słów. Tutaj już egzaminator mógł wykazać się większą elastycznością i troszkę "podciągnąć" punkty. Jednak i tutaj obowiązywała lista tego co uczeń musi w swoim tekście zamieścić. Trzeba było po prostu opanować pewien schemat pisania, by móc liczyć na maksymalne ilości punktów. W przypadku wierszy też był taki schemat.

Jednak i tutaj obowiązywała lista tego co uczeń musi w swoim tekście zamieścić.

oraz

Trzeba było po prostu opanować pewien schemat pisania, by móc liczyć na maksymalne ilości punktów.

Ok. Ale czy to co powinno się znaleźć w tekście oraz ten schemat do którego trzeba się było dostosować obejmowały w jakiś sposób jedną jedyną słuszną interpretację danego utworu?

Sorka, trochę się czepiam :-) Ale próbuję zrozumieć czym był ten klucz przygotowany przez komisję przygotowującą ten egzamin na której autorowi kiepsko poszła analiza własnego tekstu :-).

Tekst Tomasza Rożka był w tej pierwszej części, czyli czytanie ze zrozumieniem. Więc było to oceniane zero-jedynkowo. Ktoś wymyślił pytania i wskazał jakie odpowiedzi uważa za właściwe.

A co do wypracowania, to o ile dobrze pamiętam, to za właściwą interpretacje wiersza czy fragmentu tekstu było tylko kilka punktów do zdobycia. Wiec można było go zinterpretować w zasadzie jak się chce, ale jeśli się wypisało środki artystyczne, kto jest podmiotem/narratorem itp. to i tak maturę można było zdać.

Ja lecę już spać, bo już naprawdę ciężko mi się myśli i nie wiem czy właściwie zrozumiałem Twoje pytania :) Wybacz, jeśli jesteś nieusatysfakcjonowany moimi odpowiedziami. Postaram się wypaść lepiej, gdy będę w lepszej formie. Ale liczę, że odezwie się też ktoś mający większe pojęcie na temat kluczy maturalnych :)

Spoko. To już mi się rozjaśniło. Dzięki i dobrej nocy. :-D

Mam nadzieję, że "kończą się" już poloniści prowadzący zajęcia w taki sposób, że młodzież ma zanotować do zeszytu słuszną interpretację utworu. Już za moich czasów licealnych raczej nie uczono interpretacji - omawialiśmy konteksty literackie, historyczne, ważne wątki biografii autorów. Miało to służyć głębszemu zrozumieniu treści, a nie sugerowaniu na sztywno, że trzecia zwrotka wzrusza a czwarta zachwyca. Widocznie większość polonistów znała Gombrowicza i wzięła sobie do serca i umysłu, że Gałkiewicza Słowacki nie zachwyca.

Na poziomie szkoły podstawowej i gimnazjum w ogóle nie na miejscu wydaje mi się mówienie o narzucaniu przez nauczycieli interpretacji utworu. Tu na pierwszym miejscu jest wspomnianie w dyskusji czytanie ze zrozumieniem - zarówno techniczna strona tego procesu (tak, tak - płynne czytanie, prawidłowe odczytywanie trudniejszych wyrazów) jak i ta intelektualna, czyli rozumienie znaczenia słów (tekst historyczny, popularnonaukowy, esej), rozpoznawanie i rozumienie metafor, ironii, porównań.

Matura "z klucza" nie pozostawia za wiele miejsca na osobiste odczucia. Ona sprawdza właśnie takie "technikalia" jak umiejętność wskazania zabiegu językowego, formy gramatycznej - nie rozwlekając, dotyczą podstaw teorii literatury. I tu przegranko - w mojej "starej maturze" mogłam swobodnie pozwolić sobie na pisanie o swoich odczuciach odnośnie lektur dobranych do tematu maturalnego, ocenie postępowania bohatrów, wskazywać własne skojarzenia i powiązania. Było to wysoko oceniane i pożądane.

Obejrzałam filmik pana Rożka, przeczytałam dwa wywiady. Uważam, że było to medialne bicie piany. Normalne pytania z teorii literatury na poziomie maturalnym, czyli niewysokim. Ja pamiętam większość tych pojęć, fizyk po prostu nie pamiętał. I tyle.

Z góry zaznaczam, że również mam złe zdanie o maturalnych kluczach interpretacyjnych. Z drugiej strony sam pisałem jeszcze starą maturę, więc nie doświadczyłem tego na własnej skórze.
Z Twoją interpretacją piosenki nie zgadzam się zupełnie, Według mnie, podmiotem jest młody koleś, singiel i imprezowicz, który stara się przekonać do siebie przyszłą, nieznaną jeszcze wybrankę, której pragnie bo widzi, że jego życie nie idzie w żadną z sensownych stron, może jest zmęczony imprezami, może jest po prostu samotny. Jego obietnice są prostoduszne i naiwne i opierają sie na stereotypach o kobiecych potrzebach - dom z ogródkiem, obiadki z teściami, zero bakania, pornoli i innych fajnych rzeczy, 27 dzieci i on zabiegający o komfort wybranki do tego stopnia, że nawet nie będzie musiala rano wstawać. Brzoza nie jest nawiązaniem do smoleńska, brzoza to ładne drzewo :D. Nie wystarczy powiedzieć brzoza, samolot, zamach bez kontekstu, by stworzyć nawiązanie do katastrofy smoleńskiej:D. Ciocia nie pyta o aborcje, tylko o perspektywy matrymonialne, na co narrator odpowiada że nie widzi z powodu niskiej jakości znajomych dziewcząt i swojej złej reputacji. Sam narrator również wątpi w swoją jakość, ale prosi Boga lub los, o "domową" dziołchę ze śląska, która będzie karmić jego i jego kolegów - tu znów naiwność, z jednej strony chce wydorośleć, z drugiej ciągle mocno identyfikuje się z kumplami. Nie ma tam bicia, krzyków ani patologii, są marzenia trochę zmęczonego młodego singla. Początkowe krzyki to krzyki młodzieniaszka a nie dojrzałego degenerata - faktycznie brzmi jakby był pod wpływem, ale to letnie piwo i wygłupy w parku z kumplami, a nie łabędzi śpiew pijaka. To ma znacznie więcej sensu i logicznych połączeń, zresztą przypuszczam że specjalnie troche sprowokowałeś. Poza tym moja interpretacja wpasowuje się w cały klimat płyty. To nie pijackie przyśpiewki, tylko piosenki młodych jaraczy, co dopiero przestali być nastolatkami. W związku z tym wszystkim, zacząłem się zastanawiać, jak bym mógł ocenić Twoją interpretację - ona, mimo wszystko, ma trochę sensu (pomijając deliryczną podróż w czasie i faktyczny stan 25 dzieci - to była przesadna, naiwna deklaracja mająca pokazać że narrator potrafi być opiekuńczy i odpowiedzialny, jednak nawet on nie wierzy w takie pogłowie ), pasuje do Twoich założeń. Teraz nie wiem, czy interpetacje poetyckie mogą być zupełnie nieskrępowane, czy nie powinny opierać się na analizie środowiska, czasów, zwyczajów i maniery mówienia autora. Historie mozna wymyslać, również bez wierszy, a uczeń chyba powinien wykorzystac swoją wiedzę o autorze i okresie literackim, w jakim tworzył. Nie wiem, jak bardzo zgłębiłeś problemy i realia autora "Domu", ale mam wrażenie, że zupełnie odseparowałeś od niego ten wierszyk. No ale mogę się mylić też. tak czy siak, moja refleksja na temat wymagania od interpretacji wiersza jakichś zagnieżdżeń historycznych, kulturowych i stylistycznych, mają trodchę sensu.
Pozdrawiam

Wow, dzięki za tak obszerny komentarz i przedstawienie swojej interpretacji!

Ja w swej analizie po prostu od razu przyjąłem założenie, że to nie jest wesoły tekst, ale opis dramatu, patologii. Tylko po to, żeby być w opozycji do koleżanek :) I potem każdą linijkę tekstu już dostosowywałem i naciągałem, tak by pasowało do mojego założenia. Oczywiście w zasadzie wszystko w mojej analizie jest przesadzone. Również nie podejrzewam twórców tej piosenki o takie zryte przesłanie :)

Swoją interpretacją chciałem tylko w przekoloryzowany sposób pokazać, jak różnie ludzie mogą coś interpretować. Oczywiście Twoja wersja jest najbardziej realną i zapewne jedyną wiarygodną analizą. Zgadzam się z Tobą, że przy tworzeniu sensownych interpretacji powinienem się odnieść do wątków biograficznych autora tekstów oraz do innych piosenek z płyty (czasami dopiero przesłuchanie całego albumu pokazuje nam prawdziwe przesłanie utworów).

Nie zamierzam się oczywiście wykłócać, która interpretacja jest bliżej prawdy, bo to jasne, że Twoja. Wiem także, że słowo "brzoza" nie jest prowokacyjne, ale tutaj wyszedł mój czarny humor. Wczułem się w ten sposób w środowiska, które na podstawie jednego słowa czy zwrotu doszukują się jakichś prowokacji itp. Krótko mówiąc, poniosło mnie nieźle przy tej mojej interpretacji :) Ale to było zamierzone.

Jeszcze raz dzięki za komentarz i również pozdrawiam!

tak coś czułem, że odezwał się we mnie captain obvious. No cóż, moja praca jest tu skończona, ale wiele oczywistości pozostało do szczegółowego omówienia i wiele sarkazmów i ironii do niezauważenia. Excelsior!
tenor.gif

Nie do końca się zgadzam. Mimo wszystko twórca zwykle w swoim dziele chce nam przekazać coś konkretnego, a bez znajomości pewnych odniesień i środowiska w jakim tworzy możemy nie zrozumieć danego dzieła właściwie.
Weźmy chociażby poezję Norwida. Jeśli przeczyta ją ktoś, kto nie ma szerokiej wiedzy na temat całości kultury i historii Europy, to niewiele z tego zrozumie.

Tak, masz rację. Są takie dzieła, których bez odpowiedniej wiedzy nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Jednak czasami zdarza się (a przynajmniej ja tak mam), że nawet jeśli jakiegoś utworu nie do końca zrozumiem, to emocjonalnie do niego się jakoś ustosunkowuję. Z wieloma wierszami Baczyńskiego miałem tak, że nie rozumiałem co autor chciał dokładnie przekazać. Ale czułem jakiś smutek i niepokój czytając te wiersze. I to bardziej na emocjach mi zależało, niż na zrozumieniu każdego wersu jego utworów.

Pod tym względem racja. Poezja czy sztuka często oddziałują na nas całościowo poprzez konkretny styl albo budowanie emocji. Nie należy jednak mylić tej warstwy uczuciowej z warstwą interpretacyjną. Przytoczyłem Norwida, bo często sam mam tak z jego wierszami: bardzo mi się podobają, chociaż nie do końca je rozumiem. Po prostu trafiają mi do serca. Nie podjąłbym się jednak ich interpretacji, bo po prostu czuję, że nie potrafię uchwycić w słowa tego co do mnie trafia, a wielu odniesień po prostu nie rozumiem.
Co do lekcji polskiego, to zawsze miałem ambiwalentne odczucia. Z jednej strony wiele rozjaśniały mi omówienia wierszy, a z drugiej czułem, że przez to jednak coś traciłem. Bo jednak mając w głowie to, co wynikało z omówienia traciłem jakąś część tego nieokreślonego odczucia, które dodawało poezji uroku. Ale to już bardzo trudno opisać.

Mam wrażenie, że wiem co masz na myśli. Sam miałem podobnie. Zdarzało się, że na lekcji języka polskiego czytałem pierwszy raz jakiś wiersz i w ogóle nie wiedziałem o czym on jest. Ale gdy wraz z nauczycielką zaczęło się omawianie tego utworu i następowało stopniowe oświecenie, to taki wiersz często zaczynał się podobać. Ale czasami było tak, że czułem jakiś niedosyt. Brak satysfakcji. Bo chyba często po prostu wolałbym, żebym to ja rozwiązał zagadkę jaką jest odnalezienie sensu wiersza. A na lekcjach ktoś za mnie odkrywał tą tajemnicę...

Może to powinno być po prostu w szkołach rozdzielane? Najpierw prawdopodobna interpretacja odautorska (na podstawie jego biografii, kontekstu kulturowego, wypowiedzi o utworze), a potem czytelnicza (w kontekstach wybranych przez samego ucznia)?

Uczyłoby się wtedy i historii literatury, i myślenia...

Dobry pomysł. Na tym polega fenomen dobrej poezji, że jest w niej "coś więcej" i każdy może ją odczuć osobiście. Co nie znaczy, że nie powinno się znać kontekstu kulturowego i prawdopodobnych zamysłów autora co do danego dzieła. A zgłębienie tego samodzielnie może być trudne i tutaj konieczna jest rola nauczyciela.

To by było coś naprawdę ciekawego! Ale żeby to zrealizować pewnie trzeba by było zwiększyć programową ilość godzin lekcyjnych z języka ojczystego. Jednak w szkole o profilu humanistycznym tak to powinno chyba wyglądać...

O nie a tak lubiłam tą piosenkę, teraz nie uwolnię się od Twojej interpretacji. :D

Przepraszam :)

Masz rację, ale nadal w szkołach obowiązuje system "jedynej słusznej interpretacji". Skąd oni mają pojęcie, co autor miał na myśli, jak się nawet go nie pytali o jego zdanie?

Otóż to :) A sporo twórców nawet nie chce odpowiadać na pytania na temat interpretacji swoich dzieł. Wolą nie ograniczać odbiorców swoimi wyjaśnieniami.

Co autor miał na myśli? A może lepiej byłoby zapytać - co masz na myśli po przeczytaniu danego utworu?

Dokładnie tak!

Przypomniały mi się straszne chwile z lekcji języka polskiego w szkole średniej, gdy pani zadawała pytanie "co poeta miał na myśli" i jeżeli odpowiedź nie była zgodna z jej odczuciami stawiała jedynki :) Przykro mi,jeżeli w dalszym ciągu tak to wygląda.Do dzisiaj analiza i interpretacja utworów literackich kojarzy mi się z takim terrorem zakompleksionych nauczycielek.Gdyby się nad tym dobrze zastanowić,to niewykluczone, że wielu twórców chciało w swoich dziełach przekazać zupełnie coś innego niż powszechnie uważa się w szkołach.Przecież to też byli ludzie,każdy jest inny i ma inny punkt widzenia.

Tak, zgadzam się! W dodatku takie żmudne analizy tekstów często powodowały, że uczniowie zaczynali mieć do literackich utworów negatywne nastawienie. Po prostu źle się kojarzyły...

Gratulacje, twój post został uwzględniony przez @OCD w dziennej międzynarodowej kompilacji o numerze #145!

Polscy kuratorzy to: @fervi, @lukmarcus / @marszum i @santarius.

Możesz także dodać @ocd do obserwowanych użytkowników – dzięki temu dowiesz się o innych projektach i poznasz różne perełki! Walczymy o transparentność.

Dziękuję bardzo za docenienie! Niezmiernie się cieszę :)

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.12
JST 0.034
BTC 64231.88
ETH 3128.59
USDT 1.00
SBD 3.95