Prawo jazdy - odmienny pomysł

in #polish7 years ago

Prawo jazdy - dokument posiadany przez znaczącą część, jeśli nie większość społeczeństwa i "pożądany" przez kolejną jego część - tą tuż przed i po "18-nastce". W wyniku tak dużej powszechności owego kawałka papieru mogło by się wydawać, iż jest on równie nieodzowny dla kierowcy jak koła w samochodzie.

Czy jest to jednak prawdą ? Czy jest możliwe jakieś inne, lepsze rozwiązanie niż prawo jazdy?

Należało by zadać najpierw pytanie - czemu służyć ma wystawianie p. jazdy - a dokładniej egzamin jaki owo wystawienie poprzedza ? Wszyscy zapewne się zgodzą, iż celem sprawdzianu kierowcy jest, jak każdego sprawdzianu na Świecie, poddanie osądowi wiedzy i umiejętności osoby ubiegającej się o ten dokument. Dzięki weryfikacji znajomości przepisów ruchu drogowego jak i "opanowania kierownicy" zakłada się, iż przyszły kierowca będzie lepszym uczestnikiem ruchu drogowego.

Zdane - zapomniane

Zapomina się przy tym jednak o kilku dodatkowych aspektach całej sytuacji, jakie wynikają zarówno z ludzkiej natury, biologii jak i ekonomi.

Pierwszym z nich będzie czas, a dokładniej jego wpływ na pamięć i umiejętności. 

Wyobraźmy sobie kogoś młodego, w wieku równo 18 lat, kto podchodzi do egzaminu, zdaje go (i to nawet za pierwszym razem!), a następnie nie rozpoczyna stałego, codziennego albo nawet co-tygodniowego używania auta. Nie może on sobie na nie pozwolić. Rodzice nie mogą mu pożyczać rodzinnego samochodu lub sami go nie mają. Załóżmy dalej, że ów "świeżo upieczony kierowca" siada za kółkiem dopiero w wieku 20 lat. Czy będzie w stanie dobrze jeździć ? Czy po 2 latach nie wyparuje mu z głowy większość, przez ostatnie dwa lata nieużywanej, wiedzy i umiejętności ? 

Wydaje mi się oczywiste, że tak się właśnie stanie. Tylko niewielki procent młodych osób, z niedawno wyrobionym prawem jazdy siada od razu za kółkiem. Większość czeka na samochód lub może go prowadzić z rzadka. Jednorazowe zdanie pr. jazdy nie potwierdza umiejętności dożywotnio.

Pewność siebie nowicjusza

Kolejnym czynnikiem jest pewność siebie. Zdanie każdego wielkiego, trudnego egzaminu powoduje w człowieku naturalną reakcję, jaką jest duma i odrobina wyższości w odniesieniu do zagadnień z dziedziny, jakiej dotyczył test. Tak samo jest w przypadku egzaminu na prawo jazdy. Wielu "nowych kierowców" po otrzymaniu laminowanego dokumentu staje się nagle we własnym mniemaniu kierowcami Formuły 1 i nadrabia swe bardzo nikłe doświadczenie brawurą i prędkością. Jest to absolutnie naturalne zjawisko. Nie można go uniknąć i nawet nie ma co specjalnie za nie winić szczególnie młodych kierowców, niedawno obdarowanych pr. jazdy. Jednak należałoby chyba uznać, iż nagłe dopuszczenie człowieka do jazdy po egzaminie będzie się często mogło kończyć kolizjami i wypadkami.

Jakość egzaminów

Jakość egzaminów też pozostawia wiele do życzenia. Pytania teoretyczne są częstokroć absolutnie abstrakcyjne i oderwane od rzeczywistości drogowej lub zupełnie nieistotne. Przypuszczam, że większość osób, które "miało przyjemność" mierzyć się z tymi pytaniami, przyzna mi choć tu rację. Nieadekwatność tak pytań jak i w części praktycznej dyskwalifikująca kontrola manewrów, które w codziennym życiu na drodze są normą, powodują, iż egzaminy są zwykle przykrym obowiązkiem, jaki każdy kierowca z powodu przepisów po prostu musi przejść, po to tylko, aby po nich zacząć się uczyć jeździć normalnie i na serio - w codziennych sytuacjach na drodze.

Egzaminowanie jako business 

Wielokrotne powtarzanie egzaminu (podobno rekord to 81 razy) i związane z tym czasem znaczne wydatki to oczywiście nie przypadek. Wydaje mi się, iż jest faktem widocznym niemal z księżyca, że egzaminy specjalnie są tak układane, komponowane i na tyle skrupulatnie kontrolowane, nie z powodu tak wielkiej i powszechnej dbałości pracowników WORDów o dobro kierowców i bezpieczeństwo na drodze, lecz ze zwykłej, materialnej korzyści, odnoszonej przez te instytucje z każdego powtarzanego egzaminu. Wojewódzkim Ośrodkom Ruch Drogowego oblewanie kursantów się po prostu (kolokwialnie mówiąc) opłaca. Jak długo ten bilans finansowy się nie zmieni, tak długo "zdanie prawka" będzie dla wielu męką i znacznym nadszarpnięciem portfela.

Kwestia moralna

Ostatnią wątpliwością, jaką może budzić obecny system, jest kwestia moralna. Niedopuszczanie obywateli za kierownicę, tylko z uwagi na brak spełniania państwowych, odgórnych wymogów, bez różnicy czy potrafią, czy nie kierować w rzeczywistych sytuacjach, w normalnym życiu jest zasadą prewencji w wymiarze karnym. Prewencyjne karanie (karą jest niemożność prowadzenia auta) jest praktyką ,w mojej opinii, absolutnie naganną. Prewencyjne karanie posunięte do ekstremum zakończyć się spokojnie może: zabronieniem sprzedaży noży kuchennych bez egzaminu kucharskiego - można się lub kogoś niechcący zabić, prewencyjną kastracją mężczyzn - bo przecież mogą dokonać gwałtu, czy zakazem przechodzenia na pasach bez zdanego odpowiedniego egzaminu - "niedoinformowany" przechodzień może wejść na pasy na czerwonym i zabić nie tylko siebie ale i kierowcę w aucie, które go potrąci. Oczywiście są to śmieszne skrajności , jednak gdyby trzymać się zasady prewencyjnego karania , tak można sobie wyobrazić Świat.

Czy jest inne rozwiązanie

Wychodząc od ostatniego punktu - zamiast prewencyjnego karania potencjalnych, przyszłych kierowców niedopuszczaniem ich do jazdy "bez prawka" proponuję dopuszczanie do jazdy każdego obywatela z samochodem. Tak, wydaje się to dziwnym rozwiązaniem. Założenie jest następujące - jeśli chcesz jeździć, naucz się sam, naucz się na tyle dobrze byś nie powodował wypadków, bowiem za każdy wypadek, potrącenie itd. otrzymasz znacznie dotkliwszą karę niż dotychczas. Policja i całe państwo nie musiało by zajmować się egzaminowaniem, ściganiem i karaniem nielegitymujących się "prawkiem" osób. Jedynym pytaniem było by- kto zawinił na drodze i jaką karę mu wymierzyć. Dzięki temu rozwiązaniu uniknęło by się także stosowania niemoralnego karania prewencyjnego, zastępując je dotkliwszymi karami post factum, których zadaniem było by odstraszanie swoją surowością kierowców potencjalnie niegotowych do zasiadania za kółkiem od aut.

To rozwiązanie jest także rozwiązaniem sprawdzonym historycznie. W erach przed samochodowych, gdy "ruch drogowy" odbywał się konno, nikt przecież nie myślał nawet o wprowadzaniu "prawa jazdy na konia". Od momentu udomowienia konia (około 3.5 tysiąca lat temu) do pojawienia się pierwszych automobili ludzkość w obliczu możliwości stratowania ludzi przez konie, kopnięć , ugryzień i innych możliwych urazów, związanych z "obsługą środka transportu" opowiadała się za zaprezentowanym powyżej rozwiązaniem. Czyżbyśmy w obecnych czasach aż tak bali się najmniejszego nawet ryzyka, iż jesteśmy gotowi godzić się na coraz bardziej policyjne państwo, coraz większą biurokrację i coraz mniej moralne prawo?

Jakie jest wasze zdanie w tej kwestii ? Czy macie może lepsze pomysły ?

Sort:  

To pewnie jeden z libertariańskich postulatów, ale ja się z nim nie zgadzam. Zakładając, że mogłyby na świecie istnieć prywatne drogi, uważam, że takie coś jak dozwolenie ruchu i wymagania powinno odbywać wg zasad właściciela. W przypadku państwa o tych zasadach decyduje większość. Dlaczego karamy za prowadzenie po alk? Dlatego, że osoba mimo ppsiadanych dokumentów stanowi zagrożenie dla innych. O tym czy sztywne limity są ok czy nie, nie będę pisał.

Za to potwierdzam, że egzamin to gówno. Ilu kierowców ogląda zmiany w przepisach? Uważam, że egzamin teoretyczny, który pewnie trwa 15 min powinien być wymagany co 5 lat. To samo badania lekarskie.

Zgadzam się z Tobą, same egzaminy musiałyby być bardziej życiowe, bez pytań np. o wymiary rejestracji itp., tylko pytania które mają realny wpływ na bezpieczeństwo na drodze.

A proponowane rozwiązanie sprawiłoby że na drogach pojawiłoby się pełno poobijanych wraków, raz że na takim można się nauczyć jeździć, dwa że szkoda drogim samochodem wjeżdżać w stado uczniów

A porównanie samochodu z koniem jest trochę słabe

A wyobrażacie sobie jak poważnie ludzie podchodziliby do realizacji pomysłu naucz się sam jeździć autem i sam naucz się przepisów ruchu drogowego? W kraju gdzie większość ludzi robi wszystko po linii najmniejszego oporu? Gdzie ludzie z odebranym prawem jazdy, wielokrotnie przyłapywani na jeździe po alkoholu, czy wręcz po zabiciu już kogoś na drodze, nadal nie mają najmniejszych oporów by znów siadać za kółkiem.

A na koniach się nie znam, ale są raczej lżejsze i bardziej miękkie niż samochody i w większości wypadków będą stawiać opór, gdy spróbujesz wjechać w staruszkę w ciąży z balkonikiem i dzieckiem na ręku na pasach.

Problem jest taki, że to dotyczy wszystkich uczestników drogi. I to co mnie denerwuje - taką sytuację jak opisujesz mają obecnie rowerzyści. Popatrz ile po mieście porusza się osób, które nie znają nawet zasady poruszania się po rondach! Co z tego, że racja i prawo będzie po twojej stronie, jeżeli przez wypadek ktoś zginie?

Spojrzenie bardzo ciekawe i warte przemyślenia, to rownież warto zadać sobie pytanie czy inne rzeczy powinny być zabronione i na ile powinniśmy mieć wolności. Prawo jazdy zostało wprowadzone przez to ze bylo dużo przypadków ludzi ktorzy "przesadzali" i inni gineli. Przez ludzi - ekstrema wprowadza się wiele poprawek do prawa i zmian.

Tak, masz rację. Przypadki ekstremalne są zawsze podawane jako koronne argumenty za wprowadzaniem wszelakich ograniczeń.
Jednak: istnienie pożarów nie usprawiedliwia zakazu używania ognia, wypadki samochodowe nie usprawiedliwiają zakazania używania samochodów, możliwość zadźgania człowieka ołówkiem czy widelcem nie usprawiedliwia zakazania używania ołówków czy widelców itd. itd.
Dobry komentarz.

Bez urazy, ale ten pomysł jest według mnie, najdelikatniej mówiąc, głupi.

Brzmisz trochę jak osoba, która sama nie ma prawa jazdy albo/i ma problemy z jego zdobyciem. Od kilkunastu lat poruszam się autem lub motocyklem po bardzo dużym polskim mieście. Z moich obserwacji wynika, że spora część ludzi przepisy zna zdecydowanie za słabo (pomijam fakt, że większość kierowców przepisów świadomie nie przestrzega - szczególnie ograniczeń prędkości). Owszem, obecny system szkoleń i egzaminów na prawo jazdy wiąże się z wieloma absurdami, ale należy go poprawiać i uszczelniać a nie likwidować. Czasem coś się zresztą w tym systemie poprawiają (np. większa kontrola nad egzaminatorami), innym razem coś psują (przedziwne pomysły przy egzaminach na jednoślady). Generalnie zasada jest taka, jak ze wszystkimi egzaminami i sprawdzianami w życiu. Jeśli nie jesteś w stanie ogarnąć i zdać matury to może jednak nie nadajesz się na studia. Jeśli nie jesteś w stanie otrzymać absolutorium i napisać i obronić swojej pracy dyplomowej to może jednak nie zasługujesz na wyższe wykształcenie. Nie ważne jakich głupot (wg Ciebie) uczyli Cię na studiach. Nieważne, że (często) Ci się to nie przyda bo w prawdziwej pracy i tak najczęściej większości trzeba się uczyć od nowa. Jeśli nie jesteś w stanie spełnić postawionych jasno wymagań, nie jesteś w stanie przekroczyć pewnej granicy i tyle. Nie potrzebujesz wyższego wykształcenia - cała masa miliarderów go nie ma. Powodzenia ;-P.

Tak samo z prawem jazdy. Nie nauczysz się jeździć dobrze na kursie prawa jazdy i żaden egzamin tego nie sprawdzi. Ale sprawdzi (mam nadzieję) czy osiągnąłeś pewne minimum, które jest absolutnie niezbędne żeby zacząć zdobywać prawdziwe doświadczenie na drodze.

Może następnym krokiem będzie w ogóle rezygnacja z przepisów drogowych? Czy chcemy iść w kierunku tego co się dzieje na drogach w Rosji (patrz youtube) albo wielu krajach azjatyckich, gdzie powszechnym jest np. jeżdżenie w nocy bez świateł bo Allah prowadzi i jeśli masz żyć to będziesz żyć (bliski wschód), albo zwiększasz zasięg swojego elektrycznego skutera (Chiny) i jedziesz po chodniku bo na 8 pasmowej drodze jest straszliwy korek. Czy raczej w kierunku krajów np. skandynawskich, gdzie pomijając fakt, że mają najlepiej zaprojektowane i zbudowane drogi i mają mechanizmy dotkliwego karania kierowców, to jednak mentalność ludzi jest zupełnie inna, ludzie biorą wspólną odpowiedzialność za bezpieczeństwo drogowe i liczba wypadków jest najmniejsza.

Ten pomysł wydaje się skrajnie liberalny, ale raczej przypomina mi niektóry pomysły obecnej władzy. Po co uszczelniać prawo pracy, by ludzie, którzy pracują w handlu w niedziele byli odpowiednio za to wynagradzani a inni którzy w tygodniu naprawdę nie mają czasu albo lepszego pomysłu na spędzenie niedzieli, mogli sobie pójść do galerii handlowej. Zlikwidować niedziele handlowe - problem rozwiązany. Jedni ludzie stracą pracę, inni będą się musieli gimnastykować (np. zwalniać wcześniej) by w sobotę dać radę zrobić zakupy w zatłoczonym sklepie. Bezsens.

Obecne rządy w Polsce nie mogą (jak sam zauważyłeś) być postrzegane jako specjalnie wolnościowe. Jednocześnie, nazywając mój pomysł liberalnym, porównałeś go do poczynań obecnej władzy w Polsce. Jest to sprzeczność logiczna.
Dopóki państwo będzie przeprowadzało egzamin na prawo jazdy, ów egzamin będzie źle skomponowany. Dopóki państwo będzie wydawało pr. jazdy, dopóty wokół owego wydawania będą trwały patologie.
Obecnie w Polsce panuje w znacznej mierze system kar prewencyjnych. W przypadku jazdy samochodem polega on m. in. na karaniu kierowców za jazdę bez ważnego prawa jazdy czy na nakazie jazdy z zapiętymi pasami.
Tłumaczyłem, iż uważam sys. kar prewencyjnych za znacznie gorszy od systemu bardzo surowego karania winnych po zawinieniu.
Można się z tym poglądem nie zgadzać, lecz to on jest sednem tego artykułu.

Jest to sprzeczność logiczna.

Napisałem "pomysł wydaje się (...) liberalny" a powinienem napisać "pomysł pozornie wydaje się (...) liberalny". Wyraźniej widać by było co miałem na myśli - nie ma tu żadnej sprzeczności a już szczególnie logicznej :-P.

No to taka mała analogia.
Mówisz do swojego dziecka, które ma 7 lat: słuchaj Jasiu, rano i wieczorem musisz myć zęby inaczej ząbki będą Ci chorować i będą Cię boleć. Twój pierworodny syn patrzy się na Ciebie z uśmiechem, rzuca Cię ciastkiem i wraca do wypasionych klocków Lego. Nie wracasz do tematu, przekazałeś niezbędne informacje. Mija 10 lat. Syn mdleje na WFie okazuje się, że zębów nie mył nigdy, ma zgorzel w trzech miejscach i to od lat a zęby wyglądają jak czarne pieńki u pirata a z gęby jedzie mu jak z latryny. Przez lata zakażenie siało mu po organizmie i ma zapalenie osierdzia i osłabiony układ odpornościowy. Przystępujesz do wykonania surowej kary po zawinieniu. Zaprowadzasz dziecko do dentysty i każesz mu wyrwać wszystkie zęby - dentysta nawet nie stęknie, bo żyjesz w tak liberalnym kraju, że możesz swoje dziecko sprzedać na bliski wschód i nikt nie ma prawa Ci tego zabronić.

A wystarczyło zastosować kary prewencyjne (nie będzie dobranocki), wdrożyć system kontroli (myłeś dziś ząbki?) i ta historia mogłaby mieć zupełnie inny koniec.

Czy nie lepiej walczyć z 3ma procentami szalonych i nieodpowiedzialnych kierowców niż z 80 procentami totalnie nieporadnych samouków, którzy choćby nawet chcieli (haha) to nie mieliby się od kogo nauczyć? Czy nie lepiej zapobiegać niż leczyć? Czy nie lepiej eliminować ludzi z wadą wzroku, która wyklucza prowadzenie auta już na etapie lekarskich badań dopuszczających, zamiast pakować w czarne worki ciała przedszkolaków na pasach a potem surowo karać: spalić kierowcę z wadą wzroku i całe jego potomstwo na stosie? Wiem, że z tymi badaniami jest teraz słabo, ale to można starać się poprawić zamiast liczyć na dojrzałość obywateli. No litości. Nie mów mi też, żebym nie traktował ludzi dorosłych jak dzieci. To wcale nie o to chodzi. Czy tak trudno sobie wyobrazić, człowieka doprowadzonego do desperacji kiepską sytuacją życiową, który żeby nakarmić rodzinę podejmie ryzyko strasznie surowej kary, bo inaczej jego dzieci będą głodować?

Jeśli ktoś nie jest w stanie opanować swoich nerwów na tyle, żeby poradzić sobie na egzaminie na prawo jazdy, to może jest osobą, która nie będzie w stanie sobie poradzić w stresującej sytuacji na drodze. Może lepiej niech się przekona o tym po 10 nieudanych podejściach do egzaminu zamiast trzeciego dnia po stwierdzeniu Staszek jeździ to i ja dam radę na pierwszym trudniejszym zakręcie zasłoni oczy i zepchnie autobus z zakonnicami ze skarpy.

Pamiętaj, że Twoja wolność kończy się tam gdzie się zaczyna moja. A ja się nie godzę na drogi pełne "samouków", bo niestety, ale nie ufam ludziom. Jedni są leniwi, inni nie mają totalnie wyobraźni a jeszcze inni mają wszystko gdzieś. I żadna surowa kara nie zwraca rodzinom rozjechanych bliskich a nigdy, przenigdy nie uwierzę, że taki model "ludzie sobie sami poradzą" sprawdzi się lepiej. Za długo już na tym świecie żyję.

"Moja wolność kończy się tam,gdzie zaczyna się Twoja wolność" - całkowicie się z Tobą zgadzam.
Właśnie dlatego przychylam się do zaprezentowanego przeze mnie rozwiązania.
W nim przymus nakładany przez jednych na drugich ogranicza się jedynie do postulatów: nie zabijaj, nie niszcz.
Nie ma mowy o dodatkowych ograniczeniach wolności, takich jak: prawo jazdy, egzamin. Jest to poszerzenie wolności.
Ze złymi kierowcami nikt nie chce się godzić na drodze. Podobnie jak ze złymi ludźmi gdziekolwiek. Jedno i drugie jednak są nie do uniknięcia. Świat budujemy my - nieidealni ludzie. Zatem będzie to Świat nieidealny.
Skupmy się jednak na jego udoskonalaniu.
Mój system znacznie mocniej mobilizuje do poprawiania swych umiejętności za kółkiem niż obecny.

No właśnie problem w tym, że się mylisz. I mam nadzieję, że nie będziesz miał okazji się o tym przekonać. Ja już kończę tę dyskusję. Bez odbioru.

Coin Marketplace

STEEM 0.16
TRX 0.15
JST 0.028
BTC 54349.85
ETH 2284.90
USDT 1.00
SBD 2.32