Kradnięcie jak w Madrycie. Recenzja serialu "Dom z papieru" (2017)
Istnieją dwa solidne powody, dla których warto dać omawianej produkcji szansę i tym samym spędzić kilkanaście emocjonujących godzin przed telewizorem.
Pierwszym jest oczywiście sam Netflix. Jego rozwój w zakresie produkcji własnych jest imponujący. Z łatwością przyswajają konwencje po to, by je przekraczać i jeszcze mocniej zanurzać widzów w swych światach. Nieważne przy tym, czy mówimy o opowieści superbohaterskiej, historii barona narkotykowego czy też nostalgicznym hołdzie dla kina lat 80. Netflix po prostu sprawdza się we wszystkim. W Domu z papieru ośmioro przestępców barykaduje się z zakładnikami w hiszpańskiej mennicy narodowej, a ich poczynaniami kieruje z zewnątrz genialny manipulator. Opis ten zwiastuje próbę "podbicia" przez amerykańską platformę kolejnego nurtu popkultury.
Drugi powód jest być może mniej wyraźny, lecz chyba wyczuwalny dla większości odbiorców popkultury. Jest nim interesująca ostatnimi laty ofensywa kina hiszpańskiego w zakresie thrillera i kryminału. Reprezentatywnymi przykładami są m.in: La Cara Occulta (2011), Trup (2012), Stare grzechy mają długie cienie (2014), Niewidzialny strażnik (2017) i Contratiempo (2016). Zauważyć można, że gatunkowe kino rodem z Hiszpanii cieszy się wśród widowni poważaniem i jest traktowane z wielką przychylnością. Świadczą o tym oceny i dyskusje na forach nie tylko filmowych.
Dom z papieru należy do podgatunku heist (produkcje o napadach i kradzieży) i jako taki spełnia jego wyznaczniki. Należą do nich: szczegółowe przedstawienie tła i planowania, charakterystyka przestępców, wreszcie ukazanie przebiegu całej akcji. Jako że mamy do czynienia z serialem, każdy motyw zyskuje więcej czasu na wybrzmienie. Odcinki mają przemyślaną strukturę ‒ informują o upływających godzinach, skupiają się na retrospekcjach, ale i aktualnych wydarzeniach wewnątrz mennicy i na zewnątrz.
Retrospekcje stanowią mocny punkt serialu i są przeciwieństwem pełnych napięcia i wielkiej forsy scen w środku mennicy. Przeszłość rozgrywa się na przedmieściach Madrytu, ukazuje wielomiesięczne przygotowania do skoku. Widać tu pomysłowość scenariusza. Członkowie "gangu" i ich szef (tajemniczy Profesor) poznają się w okolicznościach dalekich od tych, których można się spodziewać. W tych scenach nie doświadczamy wątków kryminalnych. Wręcz przeciwnie: mamy urokliwą willę, świeże powietrze, wystawne uczty, wino i śpiewy. Sielskość scenerii jest ożywcza, ale przy tym służy portretom bohaterów. Każdy z nich otrzymuje w retrospekcjach swój czas, a następnie zyskuje dopełnienie w scenach rozgrywających się w głównej linii czasowej napadu.
Większość czasu każdego odcinka prezentuje wydarzenia w środku oblężonego przez policję budynku. Tutaj serial pulsuje czystym thrillerem. Przestępcy mają nad zakładnikami władzę, lecz długa forma wpisana w medium seriali świetnie nadaje się do tego, by powoli, krok po kroku, zmieniać ten stan rzeczy i przedstawiać skomplikowane motywacje, rozterki i pragnienia obu stron barykady.
Zacznijmy od napastników. Ośmioosobową grupę łączy cel, jednak środki okazują się już kością niezgody. Genialny plan Profesora działa w starciach z policją i zapewnia bezpieczeństwo, jednak relacje z zakładnikami wymykają się wszelkim schematom i przewidywaniom. Delikatna, krucha mikrospołeczność ofiar i oprawców powstała w monumentalnym budynku musi prowokować scenariusze dramatyczne.
Przestępcy są zróżnicowaną grupą pod wieloma względami. Nie wszyscy są wyrzutkami, dla których brak w społeczeństwie miejsca. Wśród wielu wątków wyróżnić należy kilka. Ciekawie wypada niełatwa relacja syna i ojca, który wyrasta na swoistego, doświadczonego mentora. Dalej mamy związek dwójki członków, który w swym młodzieńczym szaleństwie zdaje się dalekim echem Bonnie i Clyde'a. Interesująco przedstawiają się wszelkie starcia uwidaczniające różnice w kwestiach dyscypliny i podejścia do zakładników. O swoje muszą też walczyć dwie obecne w grupie kobiety. Show kradnie jednak "domyślny" przywódca grupy (Pedro Alonso). Jego aktorstwo i scenariusz postaci zręcznie lawirują między czystą psychopatią a bardziej ludzkimi momentami wycofania. Trudno zgadnąć jego intencje, od początku do końca jest on wzorowo poprowadzony.
Nie zapominajmy jednak o mózgu całej operacji, Profesorze. Działa on poza mennicą, w terenie i kryjówce. Ma w sobie coś z introwertycznego geniusza matematycznego, ale również i on posiada rys psychopaty. Pytanie, czy jest to jedynie gra, czy coś więcej jest jednym z ciekawszych w produkcji. Profesor jest tak intrygujący, ponieważ poznajemy go wielowymiarowo. Raz jest zuchwałym prowokatorem w negocjacjach z policją. Innym razem ‒ racjonalnym przywódcą, któremu zamknięci w mennicy podwładni ufają bezgranicznie. Trzeci aspekt uzupełniają sceny, w których ten niepozorny okularnik bezczelnie spiskuje pod nosem policji, udając zwyczajnego obywatela. Z czasem poznajemy też jego głębsze motywacje i emocje, odkrywane w nielicznych momentach. Bez wątpienia to fascynująca, dobrze zagrana (przez Alvaro Morte) i napisana postać.
Trzeba w tym miejscu rozprawić się z ważką kwestią, jaką są właśnie działania Profesora. Mówiąc wprost, serial często trzeba traktować z przymrużeniem oka. To, w jaki sposób Profesor przewiduje, infiltruje i pogrywa sobie z policją daleko wykracza poza logikę i prawdopodobieństwo. Zawsze jest o krok przed nią. Jestem w stanie zrozumieć krytykę tego aspektu scenariusza, zauważalną na forach. Bardziej jednak namawiałbym na zwyczajne zaufanie twórcom i przyjęcie tej konwencji. Za każdą nieprawdopodobną sztuczką Profesora stoi w końcu emocjonujący, ciekawy twist, bez których opowieść wiele by straciła.
Wróćmy do mennicy. Zakładnicy są grupą bohaterów, która rozwija się w przemyślany sposób. Z początku stanowią roztrzęsioną, bezimienną zbiorowość. Stopniowo zyskują wiele: nie tylko imiona, ale i portret psychologiczny. Śledzenie tych zmian, powolnego zdobywania odwagi i pozycji to znaczny plus produkcji. Na różne sposoby próbują przechytrzyć napastników. Mężczyźni mogą sabotować wykop tunelu. Ciekawiej wypadają kobiety, które wikłają się w nieoczywiste relacje z przestępcami. Stosunki te mają postać nieustannej gry pozorów, wyrachowania, w której ofiara śmiało może oszukać drapieżnika.
W świecie poza oblężonym budynkiem naszym przewodnikiem jest pani inspektor Raquel (Itziar Ituno). Tych scen nie śledzi się z takimi wypiekami. Raquel jest poprawną bohaterką, lecz jej problemy osobiste i rozterki nie mają w sobie polotu. Dopiero, kiedy w grę zaczynają wchodzić uczucia, temperatura rośnie; jest to jednak teren zaminowany spoilerami.
Lepiej wypadają jej konfrontacje z przełożonymi. Namiot, w którym działają policyjni negocjatorzy i inne służby to miejsce, w którym ścierają się poglądy. Widz ma wgląd w skomplikowane procedury, które bywają bezduszne. Serial w tym miejscu stawia pytania o "ważność" ludzkiego życia. Który zakładnik najpierw powinien zostać odbity? Jak można to wycenić? Kwestie to nienowe, lecz warte ciągłej aktualizacji. Z tymi pytaniami łączy się też atrakcyjny wątek wpływu mediów. Dość powiedzieć, że przestępcy z czasem zyskują pewne społeczne przyzwolenie, jak gdyby na nowo odżył w serialu rzadko spotykany motyw Robin Hooda.
Sama realizacja to wysoka jakość zarówno obrazu, jak i dźwięku. Montaż jest przemyślany, przez co widz nie gubi się w liniach czasowych i przestrzennych. Strzelaniny nie są częste, lecz umiejętnie zaaranżowane i wypadają solidnie. Sporym walorem są utwory muzyczne ‒ gwarantuję: nie zapomnicie szybko o Bella Ciao, historycznej pieśni użytej w jednej z kulminacyjnych scen.
Nic nowego pod hiszpańskim słońcem: Dom z papieru to kolejna udana produkcja Netflixa, jak i tego kraju. Dowodzi tego, że konwencja heist sprawdza się jako fabularna rama serialu. Nad wartką akcję stawia relacje między ludźmi, które ze względu na miejsce i okoliczności są mocnym fundamentem emocjonalnej historii. To także jeden z tych seriali, który nieustannie zwodzi, miesza punkty widzenia i każe rewidować przekonania na temat bohaterów. Początkowe sympatie wielokrotnie ulegną zmianie i nabiorą wielu odcieni. W tym względzie istotnie jest to dom z nietrwałego papieru ‒ i to szarego.