O dziennikach i pamiętnikach nieco emocjonalnie

in #polish6 years ago

Lubię czytać czyjeś dzienniki czy pamiętniki. Nie wiem dlaczego, po prostu lubię. Czego tam szukam? Może podpowiedzi jak żyć, albo z ciekawości, jak ludzie żyli, bądź żyją współcześnie? Może to metoda porównawcza? Człowiek czyta i analizuje – tu bym zrobił tak, tam moje poglądy się zbiegają z autorskimi, a gdzie indziej nie. I sarkam, że ktoś może w ogóle podobnie myśleć. Albo kiwam głową z poparciem. Przeważnie jednak zmuszają do refleksji, bo są nieoryginalne. Czy ja jestem nieoryginalny? Zawsze powtarzam swoim bliskim, że nie ma dwóch takich samych istot ludzkich, że nie ma dwóch takich samych myśli. Zawsze są one determinowane innymi okolicznościami, nawet jeżeli prowadzą do wniosków podobnych lub działań tożsamych. Choć w sumie nie takich samych. Nawet robotnicy „na taśmie” w fabryce, mimo milionowej powtarzalności tych samych czynności, robią to inaczej. Bo śrubę można przykręcić na mnóstwo sposobów. Co to fabrykę interesuje. Dla niej ważne, żeby szybko, sprawnie i efektywnie. I możliwie najtaniej.
No tak, po lekturze dzienników często zastanawiam się: może ja też bym mógł? Ale czy byłoby to wartościowe? Czy ktoś chciałby te moje wypociny czytać? Czy język używany przeze mnie jest „zjadliwy” dla innych odbiorców? Czy potrafię przelewać myśli na papier w sposób nie powodujący dwuznaczności? To ostatnie z pewnością nie. Reszty nie wiem. Nie wiem też, czy chciałbym się uzewnętrzniać, czy chciałbym pisać o moich bliskich, bo przecież taka działalność bez tego nie może się obyć. Może pisząc, trzeba być znacznie precyzyjniejszym, aniżeli mówiąc? Pewnie tak. To co napisane można cofnąć (o nieoceniony backspacie!). Tego co powiedziane nie bardzo. A jeżeli jeszcze powiedziane zostanie na opak zrozumiane? Zaczyna się chryja, bo czasami trudno wniknąć do czyjejś świadomości i wymazać to złe zrozumienie. Co z tego, że moje intencje były dobre, albo przynajmniej neutralne? A chryje są straszne, szczególnie nocą. Nie pozwalają normalnie i spokojnie spać, nawet wbrew pozorom. Rano człowiek nie ma ochoty z nikim rozmawiać. A tu trzeba dziecko odprowadzić do szkoły, a tam ludzie. No to się chowam, żeby mnie nikt nie zagadnął przypadkiem. Bo boję się własnej opryskliwości z rana. Ale potem nie jest lepiej, bo w pracy znowu ludzie. I tu już ich nie uniknę. Szczęśliwie najczęściej ludzie ci mają w dupie to co mówię i dopiero za kilka miesięcy się dowiadują, że to jednak był błąd. Ale akurat tego poranka nie mam im tego za złe. Oczywiście będę miał przy następnym spotkaniu, bo trzeba im będzie to powtarzać, a tego nie znoszę. I robię się apodyktyczny. No więc, albo opryskliwy po nocnej chryi w domu albo apodyktyczny po tygodniu. A może to tylko jakaś moja wewnętrzna kreacja umysłowa? I wcale nie jestem opryskliwy, tylko tak siebie rysuję w mojej głowie? Bo sam siebie mam dosyć po kłótni? Najchętniej gdzieś schowałbym się, przeczekał aż się wszystko wyjaśni. Ale jak tu wyjaśniać beze mnie? Przecież to też mnie dotyczyło, a może to ja sam spowodowałem nieporozumienie? I niepotrzebnie się rozemocjonowałem, i krzyczałem, i wyłem, bo trudno znieść to niezrozumienie. Nie dlatego, że partner rozmowy jest głupi. Tylko język, język ogranicza. A może to ja jestem głupi, bo tego języka nie umiem używać jak należy? Używam zwrotów niestosownych do sytuacji. Mimo że odrzucam od siebie myśl, że to moja wina, to jednak racjonalnie rzecz biorąc, trzeba przyznać, że wina jest po obu stronach. I trudno zmierzyć po której bardziej. Ale jakie to ma znaczenie. Ważne, że się popsuło, że naruszyliśmy spokój swój i tego małego człowieka śpiącego w innym pokoju. Teraz trzeba naprawiać. Przepraszać. Za słowa. Za czyny. Za gesty. Za zachowania niegodne człowieka. Za dziwne zezwierzęcenie, ogarniające ciało i umysł. Za upadek własnego człowieczeństwa, kiedy wynosimy się ze wspólnego łóżka, po to tylko, żeby uciec. Żeby więcej nie słyszeć, żeby uspokoić nerwy i serce. Potem dopiero nadchodzi refleksja, że to bez sensu. Destrukcja jest bez sensu! Co z tego, skoro boję się pójść i przeprosić od razu. Boję się odrzucenia, bo druga strona niekoniecznie już doszła do tego samego stanu. Do stanu zwątpienia w sens kłótni i chęci pogodzenia się z faktem obustronnej inności. Wiem to, bo sam czasami odrzucam takie przeprosiny. I w ten sposób musi minąć czas…


No dobrze, ale co na to Twardoch. Ciekawe są te jego dzienniki, choć trochę chaotyczne. Trzeba sobie składać różne historie w jedną całość. Na przykład podróże. Dużo o nich opowiada, ciekawie, z wieloma nieoczywistymi spostrzeżeniami. Albo rodzina. Szeroko traktowana, tak po śląsku. Bo tam familia jest ważna. A propos, po przeczytaniu „Dzienników…” inaczej zaczynam interpretować „Wieczny Grunwald”. Ta walka pomiędzy Polską i Niemcami, to taka wewnętrzna walka Ślązaka z dziada pradziada, jakim jawi się Twardoch. Bo Śląsk to ciągła sytuacja pogranicza i jak człowiek wewnętrznie dojrzeje do uświadomienia sobie pograniczności, to wywołać może wątpliwości w trzewiach. Są więc „Dzienniki…” obrazem współczesnego artysty, literata. Jednocześnie człowieka żyjącego tu i teraz. Odwiedzającego te same miejsca co czytelnik. Przynajmniej niektóre. I wiele nierzeczywistości. Bo artysta musi być chyba nieco nierzeczywisty, żeby być ciekawym. Choć każdy człowiek chyba żyje w jakiejś swojej rzeczywistości. Nie zawsze zbieżnej z rzeczywistością obiektywną. A co to takiego? Szczepan Twardoch pisze, że nie jest obywatelem tej rzeczywistości. Wypisuje się z niej. Może to dobry pomysł? Szczególnie po nieprzyjemnych przeżyciach dnia wczorajszego.
Kilkanaście godzin później dalej to samo. Jęczenie o braku asertywności, o wiecznej niemożności, o niewykonalności. Masz na to receptę? Może, mam, ale co z tego. Przecież pozjadałaś wszystkie rozumy, z psychologicznymi i psychiatrycznymi na czele. A z resztą, co ja mogę, jako laik. I tak dalej, o niezrozumieniu, o braku współczucia, o nieempatyczności, o tym, że powiedziało się słowo za daleko albo słowa zbyt grube były. Kto to udowodni? Już zaproponowałem porozumiewanie się pisemne, jako rodzaj linii demarkacyjnej. Coś jak sytuacja na Półwyspie Koreańskim, tyle że nie tak długo. Pismo pozostaje, daje się przywołać, pozwala na przypomnienie. Ale to niemożliwie w domowych sytuacjach. Więc jątrzymy dalej problemy, których normalnie nie ma. Ale co to oznacza normalnie? Kto wyznacza standardy normalności? Przecież gdy jedno je wyznaczy, drugie natychmiast to podważy. A do konsensusu nie sposób dojść. I znowu idziemy, każde w swoją stronę. Ale czy to jest w kierunku tego samego łóżka? Nie wiem, może. Może to wspólne łóżko stanie się na powrót podstawą jedności. Bez niepotrzebnych podtekstów. Tak po prostu, jako symbol.

Coin Marketplace

STEEM 0.19
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 63350.70
ETH 2595.60
USDT 1.00
SBD 2.85