Skarby Łotwy #1: Żytni chleb
Niniejszy artykuł jest pierwszym z cyklu Skarby Łotwy, w którym przedstawię to, co najlepsze w dawnych Inflantach. Na początek: łotewski żytni chleb (łot. rupjmaize). Ciemny, ciężki, o specyficznym smaku. Nie każdy go lubi (zwykle się go kocha lub nienawidzi), ale każdy, kto odwiedza kraj nad Dźwiną, powinien go spróbować. Stanowi składnik wielu łotewskich potraw. Robi się z niego m.in. zupy i desery. Charakteryzuje się bardzo długim terminem przydatności do spożycia. Ponoć świeżość zachowuje nawet przez pół roku (o ile jest w lodówce).
Kilka chlebów przywiozłem z ostatniej wyprawy. Większość została już zjedzona. Pozostały po nich tylko opakowania. Same w sobie są ciekawe, zawierają bowiem łotewskie motywy ludowe (zdjęcia poniżej).
Tak jak szczupak jest królem rzek, tak królem łotewskich chlebów jest "Prawdziwy żytni chleb" (łot. Īsta rupjmaize) wypiekany przez Lāči, według starej, łotewskiej receptury. Skład: mąka żytnia, woda, cukier, słód, kminek, sól. Żadnych emulgatorów, wzmacniaczy smaku etc.
Lāči robi też chleb żytni z marchewką (łot. burkānmaize). Na zdjęciach wersja z ziarnami.
Całkiem dobrym chlebem ze średniej półki jest Kuršu sēklu maize (kurlandzki chleb z ziarnami), który piecze Hanzas Maiznīca. Ten jednak ma już w swoim składzie E412 i E471 i psuje się po tygodniu.
Jakby ktoś chciał zobaczyć, jak Lāči robi chleby (lub posłuchać łotewskiego języka) to polecam film:
Paldies par uzmanību, czyli jak to mówią Łotysze dziękuje za uwagę. Kolejny odcinek z cyklu Skarby Łotwy już wkróce.
PS. Zapomniałem wspomnieć o idealnym wręcz połączeniu: łotewski chleb + majonez + czosnek. 100% czeki breki!
Ja totalnie kocham ten chleb! I strasznie mi go brakuje w NYC, ale podobno gdzieś jest tu łotewska piekarnia za miastem. Ze wszystkich deserów na świecie najbardziej lubię maizes zupę. W ogóle kiedyś znajomi się śmiali, że Łotwa to nie jest kraj dla ludzi o jakichkolwiek restrykcjach diety - nietolerancji glutenu, diecie wegetariańskiej, tych, którzy się odchudzają... Chociaż tam jest tak zimno i dużo się chodzi, że kto by się martwił tym ostatnim!
Coś w tym jest :)
No ja też tak myślałem. Ale jak wyjechałem tam po raz pierwszy to było lato. Upalne lato. I zmieniłem zdanie. A zima przyszła dopiero końcem stycznia. A na początku marca już jej nie było.