ŚDM w Krakowie. Część 2.
W części pierwszej opisałem pięć dni, które spędziłem w Krakowie podczas Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku. W relacji tej zabrakło jednak odpowiedzi na pytanie, czy w ogóle warto było ruszać się z Tarnowa...
Dziś, po dwóch latach, odpowiedź jest taka sama: jeszcze jak!
Nigdy nie widziałem takiego Krakowa. I pewno nigdy już nie zobaczę. ŚDM to fenomen. Taki bezalkoholowy mundial, na którym wszyscy wygrywają. Ludzie pozdrawiający się na ulicy, skandujący na przemian nazwy swoich krajów. Młodzież Okcydentu tańcząca z krakowskimi żulami na Plantach. Szkockie dziewczęta częstujące jabłkami w Parku Jordana. Mili policjanci, tłumaczący cierpliwie, że przejścia nie ma. Zresztą funkcjonariusze różnych służb byli wszędzie. I wszędzie mili. Nigdy nie czułem się tak bezpieczny w mieście, którego symbolem jest maczeta. Policjant prewencji z Poznania, który "zatrzymał" mnie w drodze na Błonia, powiedział, że pierwszy raz ubrał na służbę letni mundur. Pierwszy raz bez kasku i pancerza.
Ja swój pancerz też zostawiłem w domu. Pojechałem do Krakowa bez uprzedzeń. Zwykle szerokim łukiem omijam tzw. "Msze młodzieżowe". Wszelkie aberracje liturgiczne wywołują u mnie alergię. I to się raczej nie zmieni. Interesujące jednak wydało mi się spotkanie z ludźmi tej samej konfesji z różnych stron globu. Zwłaszcza w czasach, gdy Kościół w tak wielu miejscach jest prześladowany. Choćby dlatego warto było pojechać na ŚDM. Od tych setek tysięcy przybyszy biła nieopisana radość i życzliwość. Udzielała się ona zresztą autochtonom. Kto był wtedy w Krakowie, nie mógł przejść obok niej obojętnie. To jedno z tych dobrych wspomnień, które zostają do końca życia.
PS. Po Światowych Dniach Młodzieży zostało mi ponad tysiąc zdjęć. Oto zaledwie mała część z nich:
Pojechałbym!
Spotkałem w Armenii Malezyjczyka na free walking tour po mieście, który był na SDM (miał koszulkę) i niesamowicie pozytywnie wypowiadał się o imprezie i o Polsce. Tuż przed wyjazdem do Karabachu nawet poszedłem z nim na piwo i chwilę pogawędziliśmy :)