RE: Shock Doctrine - czy wolny rynek oznacza zawszę Wolność?
Troszkę generalizujesz. Myślę że mówiąc o urzędnikach masz na myśli osoby nie ponoszące odpowiedzialności za swoje decyzję. Decydujące o firmach, a nie mające interesu w tym by było to dla nich korzystne. Jeśli tak to pełna zgoda, to patologia.
Ale wcale Naomi Klein nie postuluje takich rozwiązań. Na przykład w jednym innym filmie mówi, że można problem rozwiązać w taki sposób. Gdy dochodzi do jawnych naruszeń prawa jak defraudacja, celowe działanie właściciela na szkodę firmy można go pozbawić własności. Chodzi o przypadki, gdy brał publiczne pieniądze w formie dotacji. Można przekazać wtedy dane przedsiębiorstwo pracownikom albo część udziałów. Często jest tak, że pracownikom bardziej zależy na firmie niż jej właścicielom. Zdaje sobie sprawę że to utopijna wizja, ale może się sprawdzić w sytuacjach kryzysowych. Gdy jest gorsza koniunktura na rynku, można tym sposobem przeczekać gorszy okres w taki sposób by nie stracić rynku i zapobiec niszczeniu sprzętu.
Moim zdaniem to sprawiedliwy układ. Pracownicy mają prawo do posiadania udziałów w firmach, dla nich równie ważne jest dobro przedsiębiorstwa jak dla właścicieli. Poza tym może być to korzystne również dla właścicieli, zamiast zapożyczać się na rynkach finansowych lepiej dogadać się najpierw z pracownikami.
przecież jeśli pracownikom bardziej zależy na firmie, niż właścicielowi, to mogą ją kupić? Co za problem? Bo ja nie widzę żadnego. Tylko właśnie chodzi o to, że pracownik jest pracownikiem dlatego, że nie jest właścicielem ani przedsiębiorcą. Nie chce ponosić odpowiedzialności za prowadzenie firmy, czy nawet tylko jej posiadanie. Firmy, które przejęli pracownicy w historii świata, można policzyć na przysłowiowych palcach. Niektóre sobie świetnie radzą, ale generalna zasada jest zgoła inna. I realne działanie - a więc pracownicy, którzy nie koncentrują wspólnych oszczędności, nie tworzą biznesplanu i nie pozyskują kapitału, by wykupić firmę od właściciela - są żywym dowodem na to, że tego nie chcą, więc to właściciel ma decydować, komu sprzedaje firmę, czy ją zamyka. Proste. Na tym zresztą polega sens własności prywatnej, że jej suwerenem jest właściciel, a nie jakaś strona trzecia, która wpada z butami i się zaczyna panoszyć.
Zresztą co to znaczy "działać na szkodę firmy", gdy jest się jej właścicielem? Jeśli ktoś działa w taki sposób, by np. wyłudzić odszkodowanie za pożar, to jest przestępcą i nie potrzeba tutaj żadnych nowych przepisów. A jeśli ktoś prowadząc firmę, nie widzi dłużej nadziei na tym segmencie rynku i decyduje się ją zamknąć, to ma do tego święte prawo. Jak robi to przez wyprzedaż sprzętu i zamykanie oddziałów - ma do tego święte prawo. Jak robi to przez zamknięcie działu R&D, to ma do tego święte prawo.
A jak się pracownikom to nie podoba, to niech wykupią firmę. W kapitalizmie nie ma z tym żadnego problemu.
Jeśli pracownicy chcą mieć udziały w firmie, to niech je sobie kupią. Nic prostszego. Ale praktyka pokazuje, że nie chcą. Przynajmniej większość. Więc niech potem nie strzępią ryja, że firma jest zamykana bez ich zgody. Oni nie mają żadnego prawa głosu.
I żadna niunia nie ma prawa wypowiadać się o tym, jak prowadzić firmę, jeśli sama żadnej nie prowadziła.
Ok, zgodzę się nie jest to idealne rozwiązanie, podałem to jako przykład tymczasowego rozwiązania.
Podam przykład z życia, pracowałem w firmie w której udziałowcy mieli różne wizje działalności firmy. Doprowadziło to do konfliktów personalnych, które spowodowały bankructwo. Było więcej dyrektorów niż innych pracowników. Właściciele to też ludzie mogą mieć swoje ambicje. Które okazały się w przytoczonym wypadku dla nich cenniejsze niż dobro firmy.
Aha, praca nie jest takim samym kapitałem jak inne dobra. Więc nigdy ich nie będzie stać na odkupienie firmy. Ziemia może leżeć odłogiem i być coś warta.