Stacja Dyneburg #2: Prawa zachowania polskości.

in #polish6 years ago

Zabudowa Dyneburga w raczej niczym nie przypomina typowego polskiego miasta, nawet takiego o podobnej ilości mieszkańców. Są to typowe blokowiska pochodzące z czasów ZSRR z bardzo małą ilością nowych bloków czy chociażby takich przypominających nam współczesne z np. ładną zewnętrzną elewacją. Do tego kamienice z czasów przed II wojną światową i tuż po niej oraz małe domki na niewielkich działkach z podwórkami i ogródkami kwiatowo-warzywnymi. W zależności od dzielnicy natężenie poszczególnych grup zabudowań zmienia się.
Droga do mojej pierwszej bohaterki, pani Wandy, wiodła właśnie przez zwarte osiedle domków jednorodzinnych, których ściany i okna najczęściej wyrastały tuż za krawędzią chodnika tak, że wolałem się im nie przyglądać i patrzeć przed siebie, by przypadkiem nie zajrzeć komuś w okno i być posądzonym o wścibstwo. Gdzieniegdzie między domami pojawiał się blok lub dwa, a w pewnym momencie pojawiła się ich większa ilość i to w jednym z nich mieszkała bohaterka tej opowieści. Budynek nie miał domofonu, więc wszedłem od razu do środka i zacząłem wspinaczkę w poszukiwaniu numeru jej mieszkania. Klatka schodowa była czysta, ale aż wołała o odmalowanie lub inny drobny remont. W końcu znalazłem odpowiednie drzwi, zadzwoniłem do nich raz, potem drugi, po chwili uświadamiając sobie, że nie mam do czynienia z osobą młodą która dobiega do klamki w 3 sekundy tylko z kimś komu zajmuje to nieco dłużej. Serce kołatało mi z powodu lekkiego stresu i niepewności jak to będzie, ale tuż po otwarciu drzwi wiedziałem, że będzie dobrze. Za progiem stała pogodna, starsza kobieta - Pani Wanda.
-"Dzień dobry, ja od Pana Prezesa Stankiewicza" - powiedziałem jeszcze lekko roztrzęsiony.
-"Ach tak, zapraszam do środka!" - odpowiedziała.
Po chwili zasiadłem na fotelu w gościnnej części jej mieszkania i rozpoczęliśmy naszą rozmowę.

DSCN0178.JPG
przykład zabudowy Dyneburga

Po kolei a właściwie na kolej.

Przodkowie Pani Wandy ze strony ojca pochodzili z okolic Brasławia znajdującego się dzisiaj na terenie Białorusi, a w czasach międzywojennych w granicach II RP jako powiat brasławski będący częścią województwa wileńskiego. W drugiej połowie XIX wieku przenieśli się oni na tereny dzisiejszej Łotwy, początkowo do Iłukszty a później do Dyneburga. Zarówno dziadek jak i ojciec byli pracownikami kolei, będącej w zasadzie do dzisiaj, chociaż w mniejszym stopniu, ważnym elementem dyneburskiego krajobrazu. Rodzice ojca naszej bohaterki byli polskim małżeństwem, sam ojciec zaś poślubił Rosjankę - matkę Pani Wandy.

Nielegalne szkolne promocje.

Dzieciństwo Pani Wandy przypadało na czasy pierwszej Republiki Łotewskiej. Dorastała ona więc w otoczeniu trzech języków: polskiego i rosyjskiego ze względu na rodziców oraz łotewskiego - języka urzędowego państwa zamieszkania. Prym wiódł jednak ten pierwszy, ponieważ nasza bohaterka była początkowo uczennicą polskiej szkoły, uczęszczała również do kościoła gdzie msze święte, nabożeństwa oraz katechizacja i przygotowanie do sakramentów były prowadzone po polsku. I to te trzy elementy - język polski praktykowany w rodzinie, szkole i kościele wraz ze wszystkim co związane z Polską Pani Wanda po latach uważa za najważniejsze w procesie zachowania polskości w dawnych Inflantach Polskich.
Czasy szkolne naszej bohaterki splotły się niemal równolegle z przebiegiem II wojny światowej. Rozpoczęła ona naukę w polskiej szkole którą kontynuowała za czasów pierwszej okupacji radzieckiej i okupacji niemieckiej. Problem polegał na tym, że naziści pozwolili polskim dzieciom na naukę tylko do klasy 4, tak by potrafiły one czytać, pisać i wykonywać podstawowe operacje matematyczne, ale nie wyrastały ponad poziom "szarej masy", mającej być tanią i łatwo manipulowalną siłą roboczą. I tutaj pojawiła się lepsza strona polskiego sprytu i kombinatorstwa, ponieważ Pani Wanda i jej koledzy po ukończeniu klasy 4 od następnego roku szkolnego rozpoczęli naukę w klasie 4c realizującej stary program klasy... piątej. Oczywiście nielegalnie i w wielkiej tajemnicy. Do tego stopnia, że po zakończeniu wojny wylądowali oni bezpośrednio w klasie 7, wciąż polskiej szkoły na funkcjonowanie której zgodzili się Sowieci - nowi-starzy gospodarze tych terenów. Po klasie 10 zmienili oni zdanie i nakazali zamknąć szkołę, tak więc nasza bohaterka dwa ostatnie lata gimnazjum spędziła w szkole rosyjskiej. Wspomina, że miała również do wyboru łotewską placówkę, ale nie czuła się pewnie w posługiwaniu tym językiem więc z tego względu, jak też po części z powodu bliskości rosyjskiego poprzez pochodzenie matki, wybrała właśnie tak. Potem kontynuowała naukę w Instytucie Nauczycielskim, a po jego ukończeniu pracowała w kilku szkołach jako nauczycielka fizyki aż do emerytury.

Poszukiwacze korzeni.

W pewnym momencie Pani Wanda odwróciła się do regału i spod sterty książek i czasopism, praktycznie wszystkich po polsku, wyciągnęła coś co wyglądało jak kopia pracy magisterskiej i rzeczywiście nią było. Otóż jedna z jej krewnych żyjąca w Polsce i studiująca wtedy na Uniwersytecie Warszawskim wybrała i zrealizowała temat dotyczący pochodzenia swojej rodziny - rodu Czyżewskich z Krasławia. Z jednej strony sytuacja podwójnie korzystna, bo dająca wartość sentymentalno-historyczno-informacyjną dla rodziny oraz tytuł naukowy, ale z drugiej nie była to typowa praca magisterska naszych czasów "kopiuj-wklej", bo wymagała ogromnej pracy, przejechania łącznie tysięcy kilometrów, prób nawiązania wielu kontaktów, godzin spędzonych na wyszukiwaniu i opracowywaniu materiałów itd. Do teraz jestem pod dużym wrażeniem.
Przy okazji Pani Wanda wspomniała również o krewnym z tej samej "gałęzi rodzinnej", który będąc studentem w Rydze w czasie wojny służył również jako łącznik w "Wachlarzu", przekazując tajne wiadomości na odcinku V.
Na stoliku obok telewizora stało zdjęcie naszej bohaterki z kobietą w średnim wieku. Okazała się nią być córka szkolnej koleżanki, która obecnie mieszka w Kanadzie i przyjechała na Łotwę jakiś czas temu, by zobaczyć na własne oczy miejsce pochodzenia swoich przodków, a Pani Wanda była jedną z jej przewodniczek po ważnych, sentymentalnych miejscach w okolicy.

Telewizja, prasa, literatura, znajomi. Wszystko polskie.

Pani Wanda chwali sobie dostęp do TVP Polonia, bo dzięki temu ma na stałe kontakt z polskim językiem. Za czasów ZSRR było dużo trudniej, ponieważ używanie naszego języka nawet w rodzinach nie było mile widziane. Podobnie było z praktykowaniem religii. Nasza bohaterka musiała wręcz zaprzestać chodzenia do kościoła, by nie narażać się na szykany ze strony władz przez wzgląd na wykonywany zawód. Na szczęście istniała możliwość prenumerowania polskiej prasy, co Pani Wanda wraz ze swoim ojcem regularnie robili.
W czasach upadku Związku Radzieckiego i odzyskiwania niepodległości przez Łotwę odradzający się tam Związek Polaków wystosował postulat reaktywowania polskich szkół oraz innych miejsc związanych z polskością. Dzięki temu znowu zaczęło działać Gimnazjum Polskie oraz Dom Polski wraz z licznymi inicjatywami skupionymi wokół niego: chórem, zespołem tanecznym, biblioteką w której przez pewien czas pracowała społecznie Pani Wanda oraz innymi ściśle złączonymi z polskością. Dom Polski jest również miejscem regularnych spotkań Klubu Seniora, na których emeryci spotykają się, spędzają razem czas m.in. czytając sobie na głos klasykę polskiej literatury pięknej, a przede wszystkim tworzą serdeczną grupę znajomych. Pani Wanda zdradziła mi, że razem planują oni odwiedziny u swojej wspólnej przyjaciółki lekarki, mieszkającej kilkadziesiąt kilometrów od Dyneburga.
W pewnym momencie usłyszeliśmy klucz przekręcający się w zamku drzwi wejściowych, a po chwili wchodzącą do przedpokoju Panią Irenę, która przyszła na chwilę sprawdzić czy wszystko w porządku u mieszkającej samotnie siostry. Słysząc propozycję rozmowy stanowczo, ale kulturalnie odmówiła tłumacząc się brakiem czasu i pożegnała się z nami. Tuż po tym Pani Wanda wyjaśniła mi chłód i dystans ze strony siostry tym, że wyszła ona za mąż za Rosjanina - jako rodzina poszli oni bardziej w rosyjską stronę, więc rozmowa o polskości byłaby dla niej nieco kłopotliwa.

Zdjęcia i szczęście.

W momencie gdy skończyły mi się pytania i tematy do rozmowy, Pani Wanda chcąc mnie jeszcze na trochę zatrzymać, wyjęła albumy ze zdjęciami i szczegółowo powtórzyła mi historię swojej rodziny, pokazując mi ją na fotografiach. Wesela, Złote Gody i inne uroczystości, do tego ujęcia z mniej formalnych momentów jak budowa domu jej rodziców czy świętowanie Līgo - łotewskiego odpowiednika nocy świętojańskiej, jak również stare pozowane zdjęcia przodków rodem z przedwojennych zakładów fotograficznych. Dziesiątki lat, ludzi, twarzy, charakterów, relacji, wydarzeń i wspomnień, to wszystko zebrane w kilku albumach.
Dzisiaj Pani Wanda świadoma tego, że nadeszła jesień jej życia na pytanie czego jej w tym momencie brakuje odpowiada po krótkim zastanowieniu: "młodości". Dzisiaj żyje skromnie, ale właściwym poziomie, ma wokół siebie rodzinę, znajomych i przyjaciół, jest otoczona pamięcią i troską przez różne instytucje i organizacje m.in. Ambasadę Polski i Wojsko Polskie stacjonujące na terenie Łotwy. Ale nade wszystko jest dumna z tego, że pomimo wielu trudności zachowała polskość - język, wiarę i tradycję swoich przodków.
Każdy człowiek, a w szczególności starszy, ma potrzebę bycia ważnym i docenionym. W trakcie naszej rozmowy Pani Wanda poczęstowała mnie czekoladkami produkowanymi przez firmę Laime - łotewską markę, której nazwa oznacza dosłownie "szczęście". Podczas naszego pożegnania odniosłem wrażenie, że moja niespodziewana wizyta i wspólnie spędzony czas pozwolił jej poczuć przez chwilę ten wewnętrzny stan.

Sort:  

Super inicjatywa! Ja również lubię rozmawiać ze starszymi, zwłaszcza ze swoją babcią i widzę jaką radość sprawia jej możliwość przytoczenia "starych" dziejów. Zawsze to coś, a uśmiech temu towarzyszący powoduje, że rośnie serce ;)

Dzięki! Zapraszam jutro na kontynuację, będzie w podobnym klimacie :)

Coin Marketplace

STEEM 0.26
TRX 0.11
JST 0.033
BTC 64507.66
ETH 3080.07
USDT 1.00
SBD 3.85