Czerwone linie – społeczne przyzwolenie na opresjęsteemCreated with Sketch.

in #polish8 years ago (edited)

Niska Frekwencja ma swoich stronników również w Stanach Zjednoczonych. Dan Sanchez wsparł jej kampanię w nadchodzących wyborach prezydenckich artykułem Let’s Boycott Hate Season. Esej ten zawiera sporo odniesień do amerykańskiej polityki oraz do najnowszej historii tego państwa, ale pewne uniwersalne spostrzeżenia można zastosować też do aktualnej sytuacji w Polsce.

Sanchez zwraca uwagę na to, że zakres wolności w danym kraju zależy przede wszystkim od społecznego przyzwolenia na opresję: 

„Występuje jedynie tyle opresji, ile dana ludność jest skłonna znieść. (…) W każdym kraju obywatele wyznaczają czerwone linie, których przekroczenie przez Państwo wywoła masowe uniki, obywatelskie nieposłuszeństwo, a nawet zbrojny opór. Rządy, jeśli wiedzą, co dla nich dobre, są niezwykle wyczulone na te linie.
Natura rządów polega na tym, że rządzeni mają nad nimi ogromną przewagę liczebną. Siła rządów zależy zatem od rezygnacji poddanych z tej przewagi oraz od ich uległości. Nie mogą sobie pozwolić na przekroczenie zbyt wielu czerwonych linii, więc starają się nawet do nich nie zbliżać (szczególnie, że trudno je precyzyjnie zlokalizować).
Powszechna ideologia dotycząca legitymizacji władzy wyznacza położenie tych czerwonych linii: czy są przysunięte tak blisko, że rząd może jedynie funkcjonować (jeśli w ogóle) jako minimalne “państwo nocnego stróża”, czy są tak daleko wycofane, że rząd może panoszyć się jako państwo totalitarne.
To czerwone linie oporu, oraz marginesy bezpieczeństwa pozostawione im przez rozważne rządy, są odpowiedzialne za te wszystkie odchudzone prawa, którymi wciąż się cieszymy. To nie zasługa ustaw ani konstytucji; te są w najlepszym wypadku wskazówkami dla Państwa, jak prowadzić politykę roztropnego unikania czerwonych linii, i będą one luźno reinterpretowane, gdy ideologia stanie się bardziej przyjazna rządowi i czerwone linie się cofną.
To nie jest też zasługa ustawodawców i ludzi na wysokich stanowiskach. Gdy osoba na takim stanowisku ogranicza rząd od wewnątrz, nie robi tego z szacunku dla nie ulegających przedawnieniu praw człowieka. Robi to, ponieważ umie rozpoznać, w którą stronę wieją ideologiczne wiatry. Wie, że zbliża się front burzowy powszechnej nietolerancji dla opresji i że trzeba sterować okrętem państwa tak, by go ominąć – aby nie pochłonął go szkwał”.

Niska Frekwencja rozgromiła rywali w zeszłorocznych wyborach prezydenckich i parlamentarnych w Polsce. Mimo to władzę zgarnął etatystyczny PiS i z przytupem przystąpił do powiększania potęgi państwa, deptania wolności jednostki i wmawiania obywatelom, że to rząd, a nie oni sami, jest odpowiedzialny za ich dobrobyt.

Przytoczone powyżej argumenty Dana Sancheza pokazują, że prawdziwa opozycja powinna obrać kierunek przeciwny do tego, którym podążył Komitet Obrony Demokracji (odsyłam również do swojego artykułu na ten temat). Potrzebujemy radykalnego osłabienia legitymizacji władzy, a nie ideologicznego wsparcia dla systemu poprzez bronienie go przed jego własnym żniwem. Każdy, kto nie dał się przekupić przez program 500+, może odegrać rolę w przybliżaniu czerwonych linii jak najbliżej rządu – tak, by nie mógł on bezpiecznie wykonać żadnego posunięcia zagrażającego naszej wolności.

Oddajmy jeszcze raz głos Sanchezowi (czytając pierwszy z poniższych akapitów, warto pamiętać, że w USA prezydent jest również szefem rządu): 

„Prezydent z umiarkowanym podejściem plus usłużne społeczeństwo z wiarą w system jest o wiele bardziej niebezpieczny niż totalitarnie nastawiony prezydent plus krnąbrne i pozbawione złudzeń społeczeństwo, które ma już tego wszystkiego dość.
Ważniejszym czynnikiem przy prognozowaniu przyszłości wolności jest nie to, na kogo ludzie głosują, ale to, czy głosują w ogóle, i czy dają się wciągnąć w wyborczy nonsens: w rytuał władzy Sezonu Nienawiści [nawiązanie do Tygodnia Nienawiści z powieści “Rok 1984” George’a Orwella – przyp. Barcisz]”.

Nie warto płakać nad rozlanym mlekiem. Zgarnięcie władzy przez etatystyczny PiS lepiej postrzegać jako okazję niż katastrofę. Polscy wolnościowcy stoją przed ogromną szansą dotarcia do wielu niezadowolonych ludzi i przekucia niechęci wobec PiS-u w niechęć wobec samej idei władzy. Dzięki temu nawet obecna kadencja mogłaby nas ostatecznie przybliżyć do wolności – a przyszłość dawałaby nadzieję na prawdziwie dobrą zmianę.

Elementem jaśniejszej przyszłości mogłyby być wybory, w których wolnościowy kandydat miałby szansę w wyścigu o jedno z najważniejszych stanowisk w państwie. Czy warto byłoby skorzystać z takiej okazji? Dan Sanchez udziela dość kontrowersyjnej odpowiedzi, przywołując przykład Ronalda Reagana, którego wolnościowa retoryka skutecznie rozbroiła społeczny opór – pomogła przywrócić wiarę w rząd i oddalić od niego czerwone linie. Dzięki temu Reagan, wbrew owej retoryce, powiększył władzę rządu i skompromitował głoszone przez siebie idee w oczach wielu osób, które nie zauważyły rozdźwięku słów prezydenta z jego faktycznymi działaniami. 

„Zbojkotuj sezon nienawiści. Oderwij się od ich pobocznej imprezy cyrkowej. Przestań potępiać konkretne osoby; wróć do potępiania systemu, zbrodni, na które zezwala, oraz ideologii, na której się opiera.
I przede wszystkim nie walcz o umieszczenie “libertarianina” na stanowisku. Jeśli taki jawny oszust jak Reagan mógł wyrządzić trwałe szkody reputacji filozofii “małego rządu”, wyobraź sobie, jak prezydencja bardziej autentycznego “czempiona” wolności wpłynęłaby na reputację ideologii libertariańskiej, szczególnie jeśli tej prezydencji nie uda się (co jest prawie pewne) wykonać radykalnych cięć, koniecznych do zażegnania nadchodzących ekonomicznych i geopolitycznych kryzysów, które są niemal nieuniknionym skutkiem prowadzonej ostatnio polityki.
Libertariańska ideologia w końcu dociera do szerszego odbiorcy. Jeśli weźmie na siebie winę za przyszłe polityczne porażki, ten zasięg może zostać utracony na zawsze”.

Na końcu Sanchez przekonuje, że rząd przestanie deptać naszą wolność, gdy jego działania zostaną skutecznie ograniczone otaczającymi go zewsząd czerwonymi liniami oporu. Wtedy nie będziemy potrzebowali libertarianina w rządzie – zwykły karierowicz również dostrzeże zmianę politycznego klimatu i uniknięcie nadmiernego ryzyka będzie leżało w jego własnym interesie.

Zapewne nie do wszystkich wolnościowców trafią argumenty Sancheza na rzecz całkowitej rezygnacji z oficjalnej drogi politycznej, jednak warto się przynajmniej z nimi zapoznać i wyrobić sobie wobec nich przemyślane stanowisko.


Opracowanie i tłumaczenie: Barcisz

Źródło cytatów: dansanchez.me

Artykuł pojawił się wcześniej na moim blogu oraz na facebooku.

Zapraszam do śledzenia mojego profilu.

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.26
JST 0.039
BTC 94514.02
ETH 3372.67
USDT 1.00
SBD 3.30