W Polsce nie ma psychoterapii

in #pl-psychologia6 years ago (edited)

W Polsce nie ma psychoterapii - dlaczego w Polsce nie ma prawdziwej psychoterapii i dlaczego warto zastanowić się czy w ogóle na nią chodzić


Img src: KickboxingDiva.com

Kim jest standardowy terapeuta?

Nie znam ani jednej osoby, która po roku czy więcej czasu uczęszczania na terapię byłaby zadowolona z jej efektów. Właściwie efektów nie ma, problemy pozostają nierozwiązane, a stan zdrowia pacjenta pogorszy się. Ponadto nie znam ani jednego normalnego terapeuty. Wśród osób, które znam z lat szkolnych, czy studenckich, które weszły w ten zawód oraz “profesjonalistów”, z którymi sam miałem styczność widzę kilka modeli osobowości standardowego psychoterapeuty: 1) poszedł na psychoterapeutę, aby rozwiązać własne problemy i ich nie rozwiązał; 2) został wstawiony w ten zawód, bo “prestiżowy” przez rodziców, wujka, ciotkę, dziadka; 3) cwaniaczek co wyciąga prywatnie kasę. Co do typu 1) są to często są to kobiety - szalone feministki, nienawidzą mężczyzn, mające swój nierealny światopogląd. Osobiście uważam, że mężczyzna absolutnie nie powinien chodzić na terapie do kobiety, bo świat, zakres obowiązków i model myślenia różnią się bardzo mocno, a “żadna kobieta nie nauczy syna być mężczyzną” tym bardziej zrozumieć dorosłego mężczyzny tak jak zrobi to drugi facet. Sam nie spotkałem w życiu kobiety, a stary już jestem, która ogarnęłaby jakąkolwiek z męskich spraw niezależnie od wieku i doświadczenia życiowego. Typ 2) to chyba najgorszy typ. Zarozumiały, wyniosły, w końcu patrzy na tych wszystkich ludzi z problemami z góry, bo “są gorsi, bo mają problemy”. Co z tego, że nie dostał się na medycynę - rodzinka wciśnie go w paraolimpiadę nauk medycznych, a gabinet z wyrobionym już nazwiskiem będzie dalej funkcjonował. Taki typ daje do zrozumienia, że to on jest tam dla pacjenta i tyle wystarczy - sama jego dostojna obecność. Nie posiada wiedzy, nic nie robi, a oczekuje zapłaty. Typ 3) to coś w rodzaju oszusta, który oszukuje “na wnuczka”. W końcu w Polskim ustawodawstwie nie ma tak jakby wymogów formalnych co do bycia terapeutą (podobnie jak fizjoterapeutą), a sam zawód oraz zakres obowiązków nie są do końca sprecyzowane tak, aby nie pozostawać luk. Co to oznacza w praktyce? Że nawet NFZ podpisuje umowy z ludźmi, którzy nie mają absolutnie żadnego papieru na potwierdzenie swoich kwalifikacji, a jak któryś urzędnik się doczepi i uprze, to w sumie wystarczy podać wydrukowany świstek na kolorowej drukarce lub kupić taki na jednej z setek prywatnych uczelni z całego świata (w tym Polski). Oczywiście typy tych osobowością łączą się ze sobą. Najgorszej jest trafić na mieszkankę wszystkich trzech co jest częste niż może się wydawać. Ale koniec tego wstępu bazującego na ich opiniach i doświadczeniu! Policzmy trochę!

Ile szkoli się terapeutę?

Wg. tego co jest opisane w internecie, czas kształcenia psychoterapeuty w Polsce, w “uznanych” (no, ale przez kogo? siebie nawzajem), ale de facto nieformalnych ze względu na ustawę ośrodkach szkoleniowych, to minimum 1200 godzin. Dużo? Nie dużo? Zatem policzmy:

1200 : 6h (realna ilość godzin nauki na zgrupowaniu w jednym dniu, wycinamy z tego przerwy i przechodzenia z sali do sali) = 200 dni
200 dni : 2 dni weekendu (bo jest to nauka zaoczna) = 100 weekendów
100 weekendów : 4 weekendy w miesiącu = 25 miesięcy
25 miesięcy : 12 miesięcy w roku = 2,083 roku

2,083 roku - tyle w idealnym systemie trwa szkolenie na psychoterapeutę. Wróćmy jednak do realności i uwzględnijmy “opór wiatru” w obliczeniach:

100 weekendów : 2 weekendy w miesiącu (bo święta, bo wolne, bo coś wypada) = 50 miesięcy
50 miesięcy : 12 miesięcy w roku = 4,16 roku (tyle co najmniej powinno trwać realne szkolenie psychoterapeuty)

Szkolenia takie jest nierealne do zrealizowania, ponieważ na szkolenie na psychoterapeutę w bardziej uznanych ośrodkach szkoleniowych można iść dopiero mają tytuł magistra z dowolnego kierunku (tak, terapeutą może zostać bibliotekoznawca lub budowlaniec). Oznacza to zatem, że trzeba pracować i w weekendy, aż przez 4 lata uczyć się jak.. gupek oraz dojeżdżać z całej Polski w kilka konkretnych lokalizacji. W innych krajach od razu idzie się na studia psychoterapii i tam to ma sens ponieważ osoba taka jest w stanie skupić się codziennie na szkoleniu w zawodzie przez zdecydowanie więcej niż 1200h. No, ale wróćmy do Polski. No i co? Jest sobie taki typek i co? Na pewno 1200 godzin nie jest realizowane. W systemie zaocznym wszyscy zawsze się opier.. obijają, zwłaszcza, że są już starsi i albo śluby się robi, albo dzieci, albo rodzina - życie. Po prostu zmienia się podejście, trzeba “odwalić żeby dostać papierek”. Do tego dochodzi praca na co dzień. Ile taki typek jest w stanie poświęcić czasu na realną naukę? Ja myślę, że maksymalnie 2 do 4h w tygodniu w czasie powrotu do domu. Ponadto trzeba wziąć pod uwagę, że poPZPRowskie stowarzyszenia zapewniają pracę na NFZ swoim pupilom ze względu na bardzo mocne zabetonowanie tego środowiska, które wcale nie zmieniło się po 89. Taką pracę dostają już po pół roku do roku od momentu rozpoczęcia szkolenia, bo „muszą praktykować”. Wtedy dobrym trafem „psychoterapię” robi ci typek, który przeszedł (6 h x 2 dni weekendowe x 2 razy w miesiącu x 12 miesięcy w roku =) 288h (maks!), czyli niecałe 12 pełnych dni kursu. Skąd to wiem, że tacy są dopuszczani? Ano, jak się zalogujemy do systemu ZIP NFZ, to jest tam napisane, godzina terapię przeprowadzona przez osobę kształcącą się w zawodzie psychoterapeuty. Oczywiście jak zapytasz takiego typka czy jest kwalifikowanym terapeutą dumnie odpowie, że tak. Przecież tyle się uczy! :) Jednak przy prośbie o okazanie dyplomu znakomita jakość się oburza i mówi, że nie musi nic nikomu pokazywać. Otóż musi i warto to egzekwować - na wyrostek nie damy się pokroić rzeźnikowi, prawda? Gdy zapytasz go czy zna książki amerykańskich mówców motywacyjnych, znanych myślicieli duchowych, czy kanadyjskich pionierów w dziedzinie szeroko pojętej tematyki uzależnień to powie, że ich nie zna. Bo po co? Po co jest znać? “A kto to jest? Nie! Pierwsze słyszę! Co to w ogóle jest?! Phi!”. Jak można osoba zainteresowana tematem ich nie znać? To tak jakby mechanik samochodów Mercedes nie słyszał, że są inne marki samochodów i nawet ich nie zauważał na ulicy. No czysta kpina. Terapię prowadzą więc osoby niekompetentne nawet w ramach własnych szkoleń, a 3/4 z nich wymyśliło siebie taki „zawód”, bo fajne i poważnie brzmi, a przede wszystkim – dużo płacą i.. nie trzeba mieć efektów! Ustawa nie przewiduje bowiem efektów terapii ani jej długości! Nie ma scenariuszy jak pracować z ludźmi, jak rozważyć powtarzalne przecież problemy, które dotykają ludzi na całym świecie. Nie ma opisu jak to ma wyglądać, co ma się robić, jaką metoda pracować (np. czy robić notatki, czy pracować na jakiś materiałach). Czyż to nie wspaniałe? Wyobrażasz sobie prowadzić przez 5 lat samochód do mechanika, który by się psuł zaraz po wyjeździe poza bramę zakładu? “Gwarancja do bramy, a potem się nie znamy”. Chodziłbyś do takiego mechanika? No oczywiście, że nie! Po pierwszym razie byś się z bluzgami pożegnał, odebrał pieniądze za spartoloną robotę i wystawił odpowiednią opinię w internecie przestrzegając przed partaczem. Typowy polski terapeuta przypomina “mechanika” z dziupli samochodowej. Też większość z nich doskonale jest nauczona żeby zrobić tak, że gdy widzą przepaloną żarówkę, wykręcają cały akumulator na pierwszych zajęciach, a rozrząd na drugich, a na 4 spotkaniu mówią, że jest gorzej niż myśleli i trzeba robić generalny remont auta. To samo terapeuci robią z pacjentami. Człowiek przychodzi przetrzeć lampy, być może wymienić żarówkę, a spier.. zepsują nam nam w międzyczasie akumulator, rozrząd, wykręcają co się da, a potem wrzucą to do jednego wora i wymieszają. Potem niewiedzą jak to poskładać do kupy i jeszcze oczekują, że pacjent sam to zrobi - “a co pani/pan myśli, że to znaczy?” - nie wiem po to kur.. de przyszedłem do ciebie!. Zresztą po co? Klient płaci? Płaci. Kasa jest? Jest. Muszę coś robić? Nie, bo w umowie nie ma gwarancji efektu „bo się nie da, bo to indywidualna sprawa każdego osobnika, każdy ma swój własny mikrokosmos”. Super biznes. SUPER BIZNES! Ponadto jak czytamy na stronie jednego z konkurencyjnych ośrodków szkoleniowych (który też nie wiadomo do końca jak importować) „korporacje - Polskie Towarzystwo Psychiatryczne i Polskie Towarzystwo Psychologiczne - koncesjonowane jeszcze przez PZPR, wciąż, po 20 latach, próbują utrzymać postkomunistyczny monopol.” Tutaj jest właśnie pies pogrzebany - nie ma standardu. Szkoły otwierają wszyscy. Widziałem nawet jedną stworzoną przez gnojków świeżo po studiach zaopatrujących się hasłami “biznesowe szkolenia.. Nowy ty” i inne pierdololo. Brak dostępnego programu do wglądu, za to opłaty jakby iść jeść złoto w plastrach. Wszystko to złudzenie przypomina piramidy finansowe - wzbogać się szybko, małe ryzyko, a jak wiemy i tak na końcu zostaniesz wyruch.. oszukany. Z dwojga złego, póki co już lepszym wyborem wydaje się być pokomunistyczny monopol. Absolwentem tych szkółek jest oczywiście twój znakomita większość wszystkich dyrektor placówek “ośrodków terapeutycznych” (znam nawet jednego aktywnego alkoholika i palacza na takim zacnym stanowisku, człowiek nie usuwany przez dawne układy). Słuchając kilku opowieści jaką niekompetencję terapeuci demonstrują nawet na pierwszych spotkaniach, co mówią, jak mówią, jak się zachowują to włosy stają mi na głowie. Nie muszą być kompetentni – chroni ich układ. Mogą powiedzieć co chcą i jak chcą, bo w końcu kto uwierzy jakiemuś dziwnemu głupkowi z problemami “nie spodobało mu się co pan dohtór powiedział to jojczy złośliwiec jeden!”- tak, taki jest poziom myślenia oraz oceny pacjenta, których w tej gałęzi “opieki zdrowotnej” nazywa się klientem a nie pacjentem co już samo w sobie jest niezwykle wymowne. W USA jest trochę lepiej. Za Wielką Wodą na początku swoistej mody na psychoterapię mniej więcej w połowie ubiegłym wieku, było tak, że za terapię zapłacił ubezpieczyciel na zasadach takich jak płaci dziś za to NFZ w Polsce - nie było limitu, ani nie było gwarancji efektu. No i ubezpieczyciele się wkurzyli. Powiedzieli, że albo ma być fizyczna rama pomocy i skuteczności leczenia jak przy leczeniu złamania, albo w ogóle nie płacą za psychoterapię i wykreślają ją z listy usług, które pokrywa ubezpieczenie. No i co się stało? No wszyscy psychoterapeuci zesr.. popuścili w gacie, że nikt nie będzie do nich chodził, bo nikogo nie będzie na to stać i skończy się El Dorado, bo przecież w USA to potrafią ciągnąć i po 300+$ za godzinę. Bam! Nagle pojawiły się ramy, skuteczne techniki, strategie i przybrało bardziej model szkolenia motywacyjnego czy jak “technik sprzedaży”, które odbywają się w firmach - te przecież nie będą płacić za nieskuteczny produkt, bo firma traci wypracowany zysk. Proste, skuteczne, sprawdzone, dające efekty. Jednak z tego co czasami mi się uda usłyszeć, w XXI wieku powrót socjalizowane medycyny często refundowanej przez konkretny stan stare metody wracają do łask ze korzyścią dla pacjentów.

Jakie warunki musi spełniać pacjent żeby być “leczonym”?

Przeanalizujmy zatem kiedy odbywa się psychoterapia i jakie trzeba spełniać warunki żeby podjąć “leczenie”. Po pierwsze, godziny spotkań są niekomfortowe – wtedy kiedy jest się w pracy lub w szkole. To co? Trzeba być wrakiem i nie chodzić nigdzie żeby do nich łaskawie się dostać. Nie pasują ci godziny? Wykup prywatne sesje, a te zaczynają się od 100 złotych. I biznes kręci się dalej. No, a nie masz NFZu, bo choroba (np.: depresja, PTSD) tak cię unieruchomiły, że nie jesteś w stanie funkcjonować (jak przy grypie)? No to sorry Winnetou pie*dol się. „No, ale dlatego nie mam, bo mam taką depresję/PTSD/inne, że nie jestem w stanie, niech mi ktoś pomoże, bo sam nie dam rady.” A co mnie to obchodzi? Idźże stąd! - No i koło się zamyka, trzeba być na tyle umiarkowanym przypadkiem, a nie ciężkim, żeby mieć sobie NFZ i się bawić w ową psychoterapię. Wtedy i im łatwiej i klientowi, a “terapia” staje się modnym hobby. Zwolnienie lekarskie i NFZ żeby się leczyć jak przy jakimś raku? Niestety nie proszę państwa! Dlaczego? Bo ustawodawstwo jest właśnie takie, że bardzo ciężko zdefiniować kryteria chorobowe, prognozy lecznicze, bo “problemy to ma każdy” i niech ten ktoś “się otrząśnie”. Problemy zdrowia psychicznego nie są uznawane za zagrażające życiu (co jest karygodnym błędem i jest niezgodne ze statystyką) i z tego tytułu ich leczenie z urzędu olane. Sami terapeuci czy psychiatrzy nimi współpracujący nie są przecież skorzy do zmian w ustawodawstwie. Nie ten pacjent, to będzie kolejny - taka postawa właśnie panuje w tym środowisku. Klienta nie należy wyleczyć, a leczyć, a to jest już różnica. W pierwszym przypadku gotówka szybko się skończy, a w tym drugim nie. “Bądź tak dobry żeby klient wrócił po swoje usługi drugi raz” ;) Swoją droga podejście do wszelkiej maści chorób psychicznych, a szczególnie wyleczalnych, bo występujących ze względu na okoliczności jak wspomniane już depresja czy PTSD, a nie w ramach uwarunkowań neurologicznych czy genetycznych jest po prostu niedorzeczna. To dla osób z zespołem Downa są renty, zasiłki, opieki, darmowe wszelkiej maści obozy i inne, a nawet dzień solidarności manifestowany przez zakładanie dwóch różnych skarpetki na nogi, a człowiek, który się załamał, bo był na wojnie i widział śmierć albo cała rodzina zginęła mu w wypadku samochodowym dostaje kopa w dupę i tyle. Może kogoś to urazić, ale bądźmy realni. Z ludzi z zespołem Downa nie ma pożytku i nie będzie. Ich utrzymanie może i humanitarne oraz zgodne z etyką chrześcijańską, ale jest drogie. Mimo to nikt pieniędzy nie skąpi. Natomiast normalnych ludzi pozostawia się bez pomocy. Jest to skrajne niedorzeczna zjawisko w wymiarze prawnym. No co się bardziej opłaca z czysto finansowego punktu widzenia zrobić z takim człowiekiem? Wyleczyć go i niech generuje zysk dla państwa w postaci podatków czy niech umrze? Jeżeli chodzi o wymiar społecznym, to wszelkie problemy psychiczne są skrajne niezrozumiałe (jednak agresywne patologie zaburzające ład społeczny typu LGBTQWERTY są promowane i oklaskiwane) - odwracanie się ludzi od chorego, bo roztacza wokół siebie “smutek i negatywizm”. Każdy zna powiedzenie, ze prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie - nikt tylko nie mówił, że tą bieda ma wymiary ponad finansowe.

Ile realnie trwa terapia i jaką wartość z tego dostajemy?

Sama terapia potrafi trwać minimum rok, a często bywa tak, że ludzi doprowadzają do takiego stanu, że siedzą po 5 a nawet 10 lat. Ustawa reguluje, że sesja terapeutyczna to “godzina porady” raz na tydzień, ale nie częściej. A jak jest naprawdę? Terapeuta kiwa pacjenta w taki sposób żeby ten gadał cały czas. Nie ma mowy o godzinie porady, w najlepszym przypadku jest to 10 minut jakiegoś chybionego podsumowania, pretensjonalnych stwierdzeń, pustych twierdzeń, zdań zapychaczy i zerkania na zegarek odliczając sekundy do końca. No, ale pomińmy moje gderanie. Policzmy ile tej terapii jest. Policzmy ile wartości dostaje w kupowanym produkcie?

1h na tydzień x 4 tygodnie w miesiącu = 4h na miesiąc
4h na miesiąc x 12 miesięcy w roku = 48h na rok (48 spotkań)
48h : 24h doby = 2 dni

Tylko dwa pełne dni na rozwiązanie problemu? To niedorzeczne i nie trudno się domyśleć, że nie rozwiąże problemów kogoś kto został skierowany lub zgłosił się na terapię. Gdyby to było takie błahe to ktoś w ogóle by nie przyszedł na terapię.

Ponadto zazwyczaj jest to także podsumowanie czy “feedback” ze strony terapeuty trwa, jeżeli w ogóle, około 10 minut. Liczymy.

48 spotkań x 10 minut podsumowań = 480 minut podsumowań na rok
480 minut : 60 = 8h rok (szaleństwo!)

P.S. Miałem do czynienia też z oszustką, która zrobiła sobie sesję po 45 minut i umawiała pacjentów raz na dwa tygodnie tak, aby ich jak najwięcej sobie wcisnąć. Zatem wynika z tego, że na rok mamy do czynienia 18h terapii i zaledwie 4h podsumowań! Jest to proceder nielegalny, wbrew ustawie oraz wbrew temu za co płaci NFZ i takich mataczy trzeba zgłaszać do rejonowego oddziału NFZ, któremu podlega terapeuta. Jest to zwyczajne oszustwo i kradzież.

Czy wyobrażacie sobie żeby pacjenta chorego na “standardowe” choroby leczyć w taki właśnie sposób? Byłeś w wypadku, masz roztrzaskaną nogę - sorry ziomuś, będziemy ci operować po 10 minut raz na tydzień przez cały rok, no chyba, że pojadę na urlop.

Co się dzieje na terapii? Czy ma ona sens? Jaka jest jej wartość?

Wróćmy jednak do wariantu pierwszego. Przyjmijmy zatem, że mieliśmy uczciwie pracować 6h dziennie nad problemem. 48h na rok : 6h = 8 dni. Też mało. Ani pacjent nie opowie swojej historii (bo brak systematyczności, bo wracają wspomnienia, bo nakładające się schematy w życiu niekoniecznie widoczne na pierwszy rzut okna), ani terapeuta, nawet jeśli by był uczciwy i chciał, nie przeprowadza teorii czy szkolenia. Ponadto terapeuci nie dają pacjentom materiałów do samodzielnej pracy jak książki, wykłady czy “zadań domowych”. Wszystko co pacjent ma się “nauczyć” to ma się nauczyć podczas tych 10 minut podsumowania. Czyli, jeżeli w ogóle jakaś teorię dostaniemy i będziemy chodzić systematycznie przez cały rok i nie trafimy na święta i wyjazdy, to na rok dostajemy może 8h pomocy. Gwarantuje każdemu, że 8h czyjejś nie usystematyzowanej gadki to za mało. Ubierzmy to jeszcze inaczej. W 8h przez rok nie nauczysz się teorii połowy książki do matematyki z dowolnej klasy szkoły średniej o profili rozszerzonym, bo o takim tutaj trzeba myśleć w kategorii terapii. W 8h nie nauczysz się jeździć samochodem porządnie. 8h to za mało. 8h to kpina. 8h to jest nic. A już 8h wykładu odnośnie życia to jest kompletnie nic. Weźmy pod uwagę kolejny argument. Ile da się słownie powiedzieć przez 60 minut, a w zasadzie 50 (ciut więcej niż lekcja w szkole, a prawie 2x mniej niż wykład na uczelni), bo z 10 minut powinno być feedbacku od „psychoterapeuty”. Na pewno dużo mniej niż da się przeczytać. Przecież więcej czasu podczas sesji na feedback to za dużo pracy, no i to im się finansowo nie opłaca. „Ach nie to nieprawda, po prostu więcej się nie da, bo nie ma stylu specjalistów, a jest tylu chętnych na psychoterapię” - to właśnie powinno się wykorzystywać ten czas maksymalnie. Terapeuta powinien czytać schematy ludzkie, wiedzieć o co pytać, jak pytać, na co nakierować człowieka - naprawdę powtarzalność ludzkich problemów jest zaskakująca, okoliczności może i są inne, jednak wiele problemów jest powtarzana do znudzenia, a więc tym łatwiej stosować sprawdzone rozwiązania. Ponadto “temperatura nie uczy” <sic!> nauki strategii rozwiązywania problemów oraz pomoc w opracowaniu planu. Co zamiast tego robią? Zachęcają do płaczu. Nikt normalny nie idzie tam sobie popłakać, co owszem może i być jakimś ujściem emocji, a co jednak nie zmienia położenia pacjenta, którego życie wywróciło się nogami do góry. Na terapię człowiek niczego nieświadomy idzie po realne rozwiązania, a więc strategię jak w USA. „Terapeuta nie jest od pomocy”. To od czego jest? Na to pytanie żaden nie potrafią odpowiedzieć, sprecyzować w jakikolwiek sposób. Liczą na głupotę „klienta”, jak nazywają pacjenta. “Psychiczny jakiś a do mnie uczonej ma czelność coś mendzić, że ja niby niekompetentna! No co za klient!” [prawdziwy tekst, włosy stają dęba jak się takie relacje słyszę od ludzi]. No właśnie – klient to nie pacjent. Klient kupuje w sklepie papier toaletowy. Pacjent jest chory i przychodzi do znachora, czyli takiego co się zna na chorobach i umie je leczyć, żeby się wyleczyć. Stosowany model psychoterapii nie spełnia założenia, na którym niby ma funkcjonować. Ilość popełnianych błędów przez terapeutów, chamstwo ich tekstów, złe interpretacje, złe diagnozy, nieodzywanie się, ignorowanie, zbywanie, przerzucanie tematów - zaczęcie jednego i nieukończenia a podejście drugiego - to typowe strategie pseudoterapeutów jak ja lubię ich nazywać. W efekcie takiego “leczenia” człowiek się rozpier.. niszczy i wypala. Przychodzi z małym problemem, a po roku wychodzi zniszczony. Kolejnym drastycznym błędem, za który bym z miła chęcią wytarzał w smole i pierzu jest nacisk na terapię indywidualną. Jest to praktyka stosowana nagminne i ze stratą dla pacjenta, a znowu zyskiem dla terapeuty. Jak można prowadzić terapię z osobami nieletnimi czy młodymi dorosłymi bez udziału bezpośredniego środowiska czyli rodziców? To tak jakby Cesar Millan miał pracować z bojaźliwym i agresywnym psem, na którym widać codziennie nowe sińce bez sprawdzenia właściciela (może i niezbyt piękne porównanie, ale wiadomo o co chodzi). Młodzi są zbyt uzależnieni emocjonalnie i finansowo od rodziców, a to rodzice wyznaczają wartość osób młodych - tak to ukształtowała natura. Jeśli już chodzisz na terapię albo musisz chodzić, to nagrywaj sesje na telefon komórkowy. Każdy ma opcję dyktafonu. Wsadź go sobie do kieszeni, zlokalizuj gdzie masz mikrofon i ustaw go w taki sposób,aby nie był zastawiony przez materiał spodni (lub podepnij słuchawki i przełóż sobie przez koszulkę) i nagrywaj. Nie mów o tym terapucie, tylko wtedy pozostanie autentyczny. To on ma być profesjonalny bez tego czy ktoś go w jakiś sposób obserwuje. Ponadto w domu możesz odsłuchać sesji jeszcze raz, przeanalizować na spokojnie - często jest tak, że osoby są pod wpływem dużego stresu podczas sesji, słyszał coś, reagują inaczej, coś sobie przypominają. A jeżeli terapeuta zrobić coś nie tak, postępuje nieetycznie, to należy to jak najszybciej zgłosić lub zmienić odpowiednio namaszczając go w internecie. Tak czy siak, nagranie będzie stanowić jedyny dowód w sprawach spornych - bez tego pacjent nie ma szans. To tak jakby głuchoniemy miał się disować na rapsy z jakimś Eminemem.



Img src: dailymail.co.uk

Ogólnie czy warto iść na terapię?

Mimo wszystko spróbować warto (iść zobaczyć co i jak) , ale trzeba uważać. Być może będziesz musiał z jakiegoś bardziej formalnego powodu iść. Być może trafisz na dobrego terapeutę, jednego z niewielu. Jednak teraz już wiesz na co zwracać uwagę. Wiesz, ze nie możesz tolerować żadnych przytyków ze strony psychoterapeuty, lekceważenie, czy skakania po całym życiu nieprzepracowane żadnego etapu do początku do końca. Warto egzekwować plan, pytać o ramy czasowe, bo narzucasz tym terapeucie, że ma faktycznie coś robić i nie przyszedłeś tam sobie posiedzieć, a on nie będzie pierdział w stołek. Jeżeli czujesz, widzisz i słyszysz, że nie ma to sensu zmień terapeutę - nie nabieraj się, że za krótko. 3 miesiące (12 sesji) bez efektów to chyba maks, potem zwalniany takiego człowieka.

Co zamiast terapii?

Ugryźmy to znowu w sposób matematyczny. Jak policzyliśmy mamy 8h feedbacku od terapeuty na rok, prawda? To 8h to jest jedna sobota lub 4 dni po 2h zrobimy te 8h, na które stracimy rok. W 8h większy pożytek przyniesie nam przeczytanie dwóch książek typu poradniki w tym czasie, w który dostalibyśmy w idealnej wersji podczas roku od terapeuty. Można też oglądać w tym serię wykładów znanych i cenionych specjalistów o światowej renomie, a których materiały często dostępne są za darmo choćby na YouTube. Warto też zapisywać swoje problemy i tworzyć proste mapy myśli - łatwiej jest pracować na takiej myśloodsiewni, znowu językiem matematyki - wpisać dane i szukane. Warto uczęszczać, jeżeli są, na grupy wsparcia i słuchać innych ludzi - często wspólne rozwiązywanie podobnych problemów jest bardziej wydajne niż skupianie się tylko na swoim. Terapia po prostu się nie opłaca czasowo - za mało jej jest i jest za bardzo rozciągnięta w czasie. Więcej możemy stracić niż zyskać, bo przez ten rok gwarantuje, że stan zdrowia pacjenta pogarsza się, gdyż tempo “leczenia” jest żadne, a samo metoda leczenia jest mało efektywna. Psychoterapia nie ma sensu, na pewno nie w taki sposób jak to się odbywa. Może trafisz na udanego, rzetelnego profesjonalnego i tego ci życzę, ale teraz już wiesz na co zwracać uwagę. Zostałeś ostrzeżony.

Coin Marketplace

STEEM 0.19
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 63162.99
ETH 2567.19
USDT 1.00
SBD 2.82