humorystyczny tekst oczami zasmarkanego kaszlącego Wiedźmiątka

in #pl-blog7 years ago

Kiedy facet jest chory, świat się kończy – on umiera i jest trauma, tragedia itd... Temperatura 37 – kaplica!

A co się dzieje, kiedy choruje wiedźmiątko???

Świat jeszcze się nie zawalił, chociaż pójście do łazienki i z powrotem zakrawa na wyprawę na K2, a tu do pracy trzeba było iść. Do brzegu, Shrek, bo Cię oflagują! Dobrze więc... Mówię jak jest – ja, wiedźma, mam słabą odporność i wszystkie choroby oddziecięce przechodzę jak kataklizm... Taki na skalę mojego tyci, tyci świata. Poranek był straszny – to, że wstałam i doczłapałam się do MPK, a później do pracy, uważam za zwycięstwo: podziwiam wszystkie Matki Polki, które nawet, jak są chore, bawią się z dziećmi – chylę czoła. Jechałam sobie tym tramwajem i w sumie nawet nie wiem, jak mi minęła droga – już o 7 rano miałam chyba temperaturę. Wtedy jeszcze słoni, ani innych zwierząt, nie widziałam. Za to miałam wrażenie, że już nie ogarniam, a świat się zakrzywia. Usiadłam w tym moim pokoiku, gdzie pracuję z czterema babkami, a szefowie do nas zaglądają i się odpaliłam z kaszlem...

- Wiedźma, jak mnie zarazisz, kupujesz mi leki!
- Spoko! Zrobię Ci mieszankę z ziółek, napar z korzonków i bedzie lux-torpeda, przecież to tylko kaszel. Poza tym nie dycham na Ciebie, a w maseczkę...
- Do domu marsz!
- Po odprawie...
- OK. Ogarniaj swój bubel i wznoś modły, byśmy się nie pochorowały.

Jak przeżyłam odprawę oraz nowy zakres obowiązków?? Dzielnie trzymałam się zimnej szafy, wzrok mi błądził, chociaż wypowiadałam się w kontakcie logiczno-słownym nawet na poziomie większym niż pięciolatek! Tak, możecie być dumni ze mnie!! Sprawa się pokomplikowała, jak wracałam do domu... Świat był taki różowy!!! i puchaty? Taki, jak po środkach zwiotczających... Dotarłam do domu, o dziwo nie umarłam w drodze powrotnej, aczkolwiek nadal uważam, że to jest czas na bicie brawa, bo byłam dzielna! Zadzwoniłam do lekarza, znaczy mama zadzwoniła, bo ja mam głos staruszki 90-letniej, dostałam leki, wysmarowano mnie i padła komenda: "marsz do wyra!" OK, suuuper. Tyle, że łóżko było gorące... każdy kawałek ciała wręcz wrzeszczał, że boli go kołdra, prześcieradło... No cóż. Jak na dziecko marudne przystało, wstałam, wywietrzyłam się, wzięłam kompres, poszłam spać przyćpana lekami na obniżenie gorączki.

Mój stan obrazuje idealnie piosenka o słoniach:

Cztery słonie, zielone słonie,
każdy kokardkę ma na ogonie,
Ten pyzaty, ten smarkaty,
Kochają się jak wariaty!

Mianowicie, jak się obudziłam, widziałam różowe słonie na ścianie... w pokoju mam kwiaty na ścianach, tak że ten, no... fiksum dyrdum i patatajający renifer.

Wracając do mojej niemocy i seksownego kaszlu, to nie powstydziłby się go nosiciel gruźlicy, ewentualnie krupu. Kiedy tak wstaję się przewietrzyć, to czasami przed oczami nie mam słoni – są radosne bąbelki! Taka magia!!! taka impreza!!

Kończąc ten wiedźmiątkowy post chorobowy... kochani, to że słońce świeci, nie znaczy, że nie zachorujecie, więc dbajcie o siebie bo inaczej będziecie jak to bidne, łojzicku zicku, wiedźmiątko...

Coin Marketplace

STEEM 0.20
TRX 0.15
JST 0.029
BTC 63483.25
ETH 2601.63
USDT 1.00
SBD 2.81