Karnawał, laguna i ruiny czyli meksykańska ziemia obiecana

in #pl-artykuly6 years ago

IMG_20180212_194934647.jpg

Po dwóch tygodniach na Kubie nie sądziliśmy, że widok pełnych półek w marketach aż tak nas ucieszy. Po wylądowaniu ponownie w Cancun i zakupie biletów do Chetumal, pierwsze co zrobiliśmy, to zaopatrzyliśmy się w zestawy pełne hamburgerów w McDonald’s. Wiemy, że brzmi to strasznie, ale byliśmy niesamowicie stęsknieni za mięsem, nie ważne pod jaką postacią, a amerykańska sieciówka była po prostu pod nosem. Czekając na autobus na dworcu, szybko zarezerwowaliśmy sobie kilka nocy przez AirBnb. Po około 7h podróży dojechaliśmy w końcu do Chetumal.

WP_20180211_003.jpg

Następnego dnia okazało się, że trafiliśmy w sam środek meksykańskiego karnawału. Mieliśmy okazję podziwiać uliczną paradę oraz spróbować różnorodnych kuchennych specjałów przygotowywanych specjalnie na tę okazję. Nie zabrakło miedzy innymi guacamole, czyli pasty z awokado z dodatkiem soku z limonki, kolendry, czosnku i innych tajnych składników, serwowanego z nachos – trójkątnymi chrupkami kukurydzianymi. Przeróżne zapachy kusiły nasze podniebienia i żołądki, prosiły by zatrzymać się choć na chwilkę i spróbować troszeczkę, ociupinkę, choć tyci-tyci. Co z tego, że brzuch był już pełny po jednej porcji ogromnej meksykańskiej tortilli, wypełnionej rożnego rodzaju mięsem, warzywami i przepysznymi sosami. Słodkie zapachy mieszały się z zapachami grillowanych mięs i nawet odniosły zwycięstwo - po odstaniu swojego w kolejce, na nasze podniebienie trafiał kolejny wyśmienity smakołyk. Na ulicach bawiły się tysiące Meksykanów, nie tylko z Chetumal, które jest największym miastem w okolicy, ale również z okolicznych miejscowości i wsi. Karnawał był okraszony występami scenicznymi i dało się zauważyć ekipy filmujące całe to wydarzenie.

WP_20180212_015.jpg

WP_20180213_026.jpg

WP_20180213_025.jpg

WP_20180212_014.jpg

Wieczorem, szukając inspiracji na wycieczkę, znaleźliśmy na mapie „niebieską plamę” oznajmiającą, że w tym miejscu znajduje się zbiornik wodny. Po szybkim zapytaniu wujka google, dowiedzieliśmy się, że jest to bardzo znana okolica, a ta „plama” to ogromne jezioro. Aby się w nim zamoczyć, trzeba by wpierw dojechać do Bacalar, miasteczka, które jest bramą do Laguna de Siete Colores, czyli „laguny o siedmiu kolorach” – naszej niebieskiej „plamy” z mapy. O poranku dnia następnego, z pełnymi brzuchami, poszliśmy łapać stopa i już po 5 minutach siedzieliśmy na przyczepie pickup’a. Niesamowite były miny mijanych przez nas pracowników drogowych oraz innych kierowców. Musiał być to niecodzienny widok, bo zazwyczaj na pickup’ach wozi się towary, a nie białych uśmiechniętych turystów. Przyjazna pani Meksykanka wysadziła nas w samym centrum Bacalar, udzielając wcześniej kilku wskazówek na temat okolicy. Pojechała w swoją stronę, a my postanowiliśmy zobaczyć co miasteczko ma do zaoferowania.

WP_20180212_007.jpg

Bacalar, zwane przez nas „BlaBlaCar”, jest bardzo ospałe, ciche i poza piękną laguną nie ma zbyt wiele atrakcji. Można odwiedzić stary fort, ale cena biletów nas odstraszyła i postanowiliśmy udać się na spacer dookoła jeziora, by znaleźć jakąś plażę. Jak się okazało, wszystkie działki przylegające do jeziora są sprzedane i nie ma „dzikiego” zejścia, ale w końcu udało się nam znaleźć jedno legalne i darmowe 😊

WP_20180212_002.jpg

Stary fort w Bacalar

WP_20180212_001.jpg

Sztuka uliczna w Bacalar

Laguna jest przepiękna, a woda, która mieniła się wieloma kolorami w słońcu, była niczym ze zdjęć na pocztówkach. Nie doliczyliśmy się jednak siedmiu różnych odcieni, może powodem była zła pora roku, albo nasze mało bystre oczy 😉. Mimo brakujących kilku kolorów, laguna jest warta odwiedzenia i zanurzenia się w jej ciepłej, słodkiej wodzie. Po szybkiej kąpieli postanowiliśmy kontynuować nasz marsz wzdłuż jeziora.

WP_20180212_011.jpg

WP_20180212_008.jpg

WP_20180212_009.jpg

W międzyczasie oferowano nam przejażdżkę motorówką, ale jak to często bywa, cena nie szła w parze z tym co mieli do zaoferowania. Zamiast wycieczki kupiliśmy czteropak zimnego piwa i myśleliśmy co dalej. Orzeźwieni, postanowiliśmy iść wzdłuż drogi, aż dojdziemy do jakiegoś ciekawego miejsca. Ostatecznie trafiliśmy na „plażę” porośniętą trawą, znajdującą się nad jeziorem i biletowaną, ale w przystępnej cenie. Rozwiesiliśmy hamaki, zdjęliśmy okrycie wierzchnie i wskoczyliśmy do wody.

YDXJ4480.jpg

Wodne wygibasy ;)

Tuż przed zmrokiem złapaliśmy stopa powrotnego do Chetumal. Kolejny dzień mieliśmy spędzić w Dzibanche, starożytnym mieście Majów.

Strefa archeologiczna jest oddalona o ok. 80km od stolicy regionu i dojechanie tam stopem było nie lada wyczynem, ale udało się. Na początek, szybka podwózka główną drogą z uroczym Meksykańskim małżeństwem, aby następnie ponad godzinę czekać na cokolwiek zmierzającego w nasza stronę. Droga, która prowadziła do ruin cywilizacji Majów nie była drogą główną i ruchu jak i życia prawie na niej nie było. Ostatecznie, podjechaliśmy 8km lokalnym busem, zwanym colectivo. Niestety, ostatnie 5km musieliśmy pokonać na piechotę, ale dzięki wrodzonemu szczęściu złapaliśmy na nasze kciuki parę Holendrów, którzy podwieźli nas pod samą bramę oraz zaoferowali wspólny powrót do Chetumal.

YDXJ4517.jpg

Dzibanche, jako strefa archeologiczna, w porównaniu do Chichen Itza przypomina miejsce zapomniane przez wszystkich turystów. Oprócz nas było tam może z pięć innych osób. Mieliśmy czas oraz ciszę, aby pokontemplować nad życiem Majów, o czym mogli myśleć mieszkając tam i jakie mieli problemy dnia codziennego. Piramidy znajdujące się w tym miejscu nie są tak ogromne jak w Chichen Itza, jednak to nie umniejsza sakralności tego miejsca. Wszystkie budowle są odsłonięte, można dotknąć każdy kamień i zajrzeć do środka, dzięki czemu łatwiej jest się przenieść w czasie do tamtych lat.

IMG_20180213_131417555.jpg

IMG_20180213_131440995.jpg

YDXJ4521.jpg

IMG_20180213_131847470.jpg

Holendrzy stwierdzili, że to miasto było najmniej spektakularne ze wszystkich, które do tej pory odwiedzili. My jednak uważamy inaczej i polecamy odwiedzić Dzibanche.
Jedyne do czego możemy się przyczepić to niesmak jaki pozostawiają tony śmieci wyrzucane wzdłuż każdej drogi. To tutaj jest niezbędna edukacja ludności lokalnej, jeśli chcemy ocalic naszą planetę przed śmieciową zagładą.

IMG_20180213_123243150.jpg

Pomnik teraźniejszej cywilizacji

Po zmroku, wiedzeni muzyką i burczącymi brzuchami, udaliśmy się po raz ostatni na miejsce karnawału. Planowaliśmy zjeść to czego poprzednio się nam nie udało i musieliśmy tym razem położyć się wcześniej spać, żeby dojechać do Belize City przed zmrokiem dnia następnego. A plan był wielce ambitny, bo chcieliśmy tam dojechać na stopa.
C.D.N.

YDXJ4501.jpg

Suchy i Moniś
Sort:  

Miliony dolarów i podróżujecie czy jakoś spinacie życie? (Czy wiele przygód opisujecie z wakacji)

Uzbieraliśmy trochę kasy przed wyjazdem. Podróżujemy po kosztach, czasem żeby nie płacić za "życie" pomagamy ludziom w ramach wolontariatu i mieszkamy z nimi. Korzystamy z couchsurfing i często na stopa jeździmy. Przygody opisujemy z kilku miesięcznym opóźnieniem bo konto na steemit mi znajomy polecił założyć jak już wyjechaliśmy. Obecnie w Kolumbii jesteśmy od 4tygodni.

To się nazywa luz blus😁 odważni.

Rób to co lubisz i ciesz się życiem :)

Czubaka i R2D2!!! :) Parada w stylu fusion :)

Coś pięknego!
Wrzucajcie więcej postów bo to sama przyjemność oglądać takie miejscówki!

No i zazdroszczę tych wszystkich karnawałowych przysmaków. Totalnie mój klimat!

Ale wam zazdroszcze tych wojazy już jeeezu :D

Za to my będziemy Ci zazdrościć jak wyjedziesz a my będziemy zbierać hajs :)

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.12
JST 0.034
BTC 63815.31
ETH 3124.40
USDT 1.00
SBD 3.99