"Obyś żył w ciekawych czasach"
Za czasów mojej wczesnej młodości mówiło się życząc komuś jak najlepiej "i obyś żył w ciekawych czasach". Miało to wtedy pozytywny wydźwięk i nadawało życzeniom takiej dobrej perspektywy. Żeby przyszedł czas lepszy, bogatszy, bezpieczniejszy, weselszy, ciekawszy, piękniejszy. Żeby chciało się żyć.
Dzisiaj, kiedy trochę lat minęło i czasy się zmieniły, tempo życia szaleńcze a człowiek nie ten sam, takie życzenie można by uznać, jak by się ktoś uparł, nawet za przekleństwo.
We wspomnieniach, dla licznych, tamten czas jawi się często, jako okres względnego spokoju.
Wiele rzeczy było prostszych, sprawy łatwiejsze a ludzie życzliwsi. Dla innych jako czas marazmu, uciemiężenia i niewoli. Dużo brakowało, wielu rzeczy nie było osiągalnych dla przeciętnego Misia, ale zwykły człowiek człowiekowi był bliższy i życzliwszy. Rodzina, zazwyczaj wielopokoleniowa, była rodziną. W większości znali się i utrzymywali ze sobą kontakty - bliższe, dalsze, ale były. I co ważne, raczej wspierali się, szczególnie w nieszczęściu, nawet jak mieli do siebie złość. Nie było telefonów, gg, skypa czy innych wynalazków. Jak człowiek chciał się dowiedzieć, co słychać u cioci Jańci czy Talci, pisał list i czekał na odpowiedź. To samo z kumplem z wojska.
Dziś mamy siebie praktycznie na wyciągnięcie ręki, ale czy przez to jesteśmy sobie bliżsi? Czy więcej o sobie wiemy? Czy jesteśmy dla siebie milsi?
Na pewno zmieniły się nasze możliwości i sytuacja bytowa. Jesteśmy bogatsi, bardziej mobilni, otwarci na świat, ale i pazerni, zazdrośni, skorzy do osądzania. Czy jest to pod każdym względem czas lepszy?
Często obrzucamy się błotem, rozliczamy, pomawiamy, i co tam jeszcze chcecie. I robimy to zazwyczaj przy widowni, nie zdając sobie sprawy z tego, że to zostaje w mediach, na przekaźnikach.
Jak opadną emocje, i co daj Boże, włączy się wreszcie odrobina rozsądku, żałujemy i rumienimy się za wiele rzeczy i poczynań. Jak mamy zasady i odrobinę odwagi przyznać się i przeprosić to ok. Gorzej jak nie potrafimy przyznać się do błędu, głupoty i brniemy w zaparte licząc, że... co? sprawa zniknie, się rozmyje, ludzie zapomną?
Pewnie w wielu przypadkach, niektórzy mają rację. Może należy rzeczywiście odgradzać epoki grubą kreską i rozliczać?
Zaczynać wszystko od nowa. Ale czy koniecznie trzeba robić to na hura? Czy naprawdę trzeba najpierw wszystkich i wszystko wytłuc i za każdym razem budować od nowa? Może być to odebrane przez następne pokolenia nie jak rozliczenie, czy wymierzenie sprawiedliwości, ale jak zwykła zemsta czy nawet mściwość.
Czy czasem nie szukamy w ten sposób rekompensaty za własne niedociągnięcia, nieudane, nietrafione decyzje i niepowodzenia, niespełnione marzenia?
Może należało by rozliczyć kogo trzeba, jak trzeba, każdego z osobna, bez tzw. urawniłowki (to już kiedyś było, i nie bardzo się sprawdziło)? Może należało by podsumować, wyciągnąć wnioski, wybrać co dobre i zostawić, a badziewie usunąć do kosza?
Podsumowując: określanie czas lepszy, gorszy, to moim zdaniem bardzo subiektywne odczucie i w dużej mierze zależy od tego, w jakim miejscu, w tym czasie, akurat jesteśmy.
Nie oszukujmy się. Po nas przyjdą następni i też nas rozliczą według własnych standardów, z tego co zrobiliśmy czy nie zrobiliśmy. Kwestia tylko czy zrobią to z butą, zawziętością i pianą na ustach, czy może z wyczuciem, obiektywnie, bez niepotrzebnych emocji i z człowiekiem jako takim przed oczyma. Pewnie w dużej mierze zależy to od tego, czego rodzice nauczą swoje dzieci i jakie wartości im przekażą.
Ktoś stwierdził że "rodzice powinni zaopatrzyć dzieci w przynajmniej dwie rzeczy: korzenie i skrzydła".
Żyjmy więc piękniej, w symbiozie z otaczającym nas światem i wspólnie cieszmy się tym. Wychowujmy a nie hodujmy nasze dzieci i wnuki. Przekazujmy im naszą wiedzę, doświadczenie, uczmy zasad, norm, miłości, szacunku i rozumienia. Mamy naprawdę olbrzymie możliwości. Chciejmy tylko z nich właściwie korzystać.