Moja subiektywna lista 11 najlepszych filmów 2017

in #engrave5 years ago

Kolejny archiwalny tekst. Listę na 2019 wrzucę pewnie do końca lutego :). Udanej niedzieli życzę!

Dziś chcę się z Wami podzielić swoimi ulubionymi produkcjami z ubiegłego roku. Przyjęte przeze mnie kryteria były dość proste - liczy się data polskiej premiery (stąd uwzględniłem "Manchester by the Sea" na swojej liście), film musi być dobry i wywrzeć na mnie odpowiednie wrażenie (skłonić do przemyśleń, zastanowienia się lub dać dużo zabawy). Lubię zarówno dobre kino rozrywkowe, jak i filmy przeznaczone dla nieco bardziej wymagającego widza. Nie chcę wartościować, które z nich są lepsze, bo zarówno te i tamte są ważne dla ludzi. Wiecie, warto się czasem rozerwać lub zmusić mózg do jakiegoś wysiłku, czyż nie? ;) Generalnie rok 2017 był udany, jeśli chodzi o filmy i mam nadzieję że niedawno temu rozpoczęty 2018 będzie nie mniej dobry, czego i Wam życzę. No to lecim!

  1. Ghost in the Shell - Początkowo chciałem dać tu "WonderWoman", ale uważam, że "Ghost in the Shell" został nie do końca słusznie zapomniany. Owszem, film to bezczelna kopia "Robocopa", ma również mocno średni scenariusz, ale nie znam lepszej (mimo wszystko, mówię to z lekkim smutkiem) adaptacji mangi lub anime. Jeżeli dostanie Oscara chociaż za techniczne kategorie, to zawsze będzie to krok w dobrą stronę. Sam film jest dla mnie przyjemnym akcyjniakiem, którego można pooglądać, gdy chcemy zobaczyć fajne efekty specjalne lub nie najgorsze sceny akcji. Jeżeli nie jesteście purytańskimi fanami anime, to polecam zobaczyć. Jeżeli nie macie zbyt wysokich wymagań i chcecie się zrelaksować przy ładnie wyglądającym filmie (to miasto jest po prostu przepiękne, zakochałem się w jego kreacji!), to "Ghost in the Shell" jest dobrą propozycją.
  1. Król Artur: Legenda miecza - Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że ten film mi się spodoba, to co najwyżej zaśmiałbym się pod nosem. Trailery kompletnie do mnie nie przemawiały, a Czarnoskórzy aktorzy i Azjata (nie dostrzegłem nikogo więcej poza Tomem Wu, którego znam z serialu “Marco Polo”) nieco mnie wybijali z rytmu. Gdyby ten film został zrobiony w pełni na poważnie, to prawdopodobnie zjechałbym go i wyśmiał. Nie lubię obecnego trendu w filmach i serialach, który polega na zmianie koloru skóry (i tak, słyszałem o wcześniejszych zmianach w innych filmach w stosunku do pierwowzoru, jak np. Kingpin, czy Nick Fury z filmów Marvela, ale to nie o to chodzi) postaciom, które historycznie miały skórę innego koloru. Irytuje mnie to niezależnie od rasy, nie lubię bezsensownych zmian, które wynikają głównie z aktualnego trendu politycznego (czekam na tego nowego Achillesa od Netflixa, czy co oni tam robią, to będzie prawdziwa “beka beka dyskoteka”). Podobnie jest z Czarnoskórymi, którzy raczej w tamtych czasach nie piastowali tak wysokich stanowisk w “Białych” królestwach. Nie zrozumcie mnie źle, ale wyobraźcie sobie, jaki byłby skowyt, gdyby Martina Luthera Kinga zagrał Ryan Gosling, a Muhammada Ali’ego mocno odmłodzony Stephen Lang. Nie przepadam za takimi zmianami, aczkolwiek jeżeli są to poprawki organicznie pasujące do scenariusza (jak to jest w “Marvelu”, nie podoba mi się ich polityka, ale w filmach robią to DOBRZE!), to jestem w stanie zawiesić swoją niewiarę.

Jednak w przypadku tej produkcji, mój główny zarzut staje się totalnie nieistotny. Albowiem “Król Artur: Legenda miecza” w ogóle się nie kryje z tym, że opiera się głównie na baśniach, mitach, legendach. Te mają to do siebie, że niekoniecznie muszą być zgodne z historią (filmy fabularne w sumie też, bo nie są to biografie albo dokumenty, ale osobiście uważam, że produkcja powinna przynajmniej jako-tako, w pewnym przybliżeniu, oddawać realia tamtych czasów) i często nie są. Nie znam p. Guya Ritchiego ani jego poprzednich filmów, dzięki którym, jest raczej dość popularny (a przynajmniej wśród ludzi, z którymi rozmawiam o kinematografii), ale nie przeszkadzało mi to kompletnie przy cieszeniu się z oglądania tego obrazu.

Nie jest to ambitna produkcja. Fabuła, podobnie jak akcja, pędzi jak na złamanie karku. Czasem leci tak szybko, że nie byłem w stanie ogarnąć wszystkiego, co widziałem i musiałem przewijać. Muzyka również idealnie pasuje do narzuconego tempa i doskonale komponuje się z widzianym przez nas obrazem. Ogląda się to jednak zaskakująco dobrze, a dobrzy i charyzmatyczni aktorzy (Jude Law, Tom Wu, Charlie Hunnman) sprawiają, że nie zwracamy uwagę na prostotę filmu, tylko cieszymy się seansem. Nie jest to zbyt ambitne kino, ale jak już pisałem - nie każdy produkt musi być poważny, świetnie dopracowany. Takie “teledyskowe kino”, o ile jest dobrze zrobione, to ogląda się bardzo przyjemnie.

  1. Thor: Ragnarok / Strażnicy Galaktyki vol. 2 - Nie byłem się w stanie zdecydować, a nie mogłem już niczego wywalić ani dodać. Zresztą, oba tytuły są podobne, że "nawet nawet" pasują do siebie. Kosmos to moja ulubiona część filmowego uniwersum Marvela. Pierwsze dwie części Thora były dla mnie wyjątkowo nudne i do dziś nie jestem ich w stanie obejrzeć. Pewnie powiem coś kontrowersyjnego, ale wolę BvS i MoSa od pierwszych Thorów, Capów, Iron Manów (choć te są dla mnie łatwiejsze do przełknięcia, głównie ze względu na aktora). I na całe szczęście nie mogę tego powiedzieć o jego trzeciej części, która jest genialna! Reżyser, klimat bliski fanom obu części GotG, świetni aktorzy, jak i ich kreacje, oraz doskonale napisane relacje dały nam produkcję niemalże pozbawioną wad.

Jeśli chodzi o sequel "Strażników Galaktyki", to należę do tej części (z tego co widzę w internecie, mniej licznej) fanów, którym bardziej się podobała niż pierwsza część. Jest więcej tego, co kocham, tylko "na sterydach". James Gunn to po prostu Mistrz, który tak dobrze przedstawił kosmos Marvela. Jeżeli jakimś cudem nie znacie "Strażników Galaktyki", a lubicie dobre kino komediowo-przygodowe, to obejrzyjcie pierwszą część już dziś.

  1. Lego Batman - Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że nie dość, że ten film mi się bardzo spodoba, to jeszcze umieszczę go tak wysoko na swojej liście, to najzwyczajniej w świecie wyśmiałbym kogoś takiego. No cóż, jest jak jest. Gdy niańczyłem dzieciaka z zaprzyjaźnionej rodziny i odpalałem mu bajkę, to nie spodziewałem się, że sam zacznę się przy niej bawić lepiej od niego. Fakt, że wszystko jest tu zrobione z klocków Lego przestał mi przeszkadzać po parunastu minutach. Masa świetnych żartów zrozumiałych dla każdego fana Nietoperza. Widać, ze tworzył to ktoś z prawdziwą pasją. Ilość żartów i nawiązań do wszystkiego, co jest związane z postacią Bruce'a Wayne'a i jego uniwersum, jest po prostu niezliczona. Na pewno nie raz wrócę do tego filmu, bo jest warto.
  1. Dunkierka - Jak pewnie pamiętacie (albo i nie), nie przepadam za bardzo za produkcjami Christophera Nolana. Cenię go jako twórcę, filmowego rzemieślnika, ale pisanie lub rozmawianie o nim, czy jego filmach, sprawia mi w większości przypadków problem (z jedynym wyjątkiem "Incepcją"). Umiem jednak wziąć swoje myśli, emocje i opinię "w nawias", gdy oceniam danego twórcę i patrzę wyłącznie na efekty jego pracy. "Dunkierka" to jeden z ciekawszych obrazów stworzonych przez Nolana. O dziwo, nie znudził mnie praktycznie w ogóle, choć po zapowiedziach miałem pewne obawy. Co więcej, naprawdę miło spędziłem czas i dane mi było oglądać naprawdę przepiękne zdjęcia, przy akompaniamencie klimatycznej, budującej napięcie muzyki. Jeżeli lubicie dobre kino wojenne, to "Dunkierka" jest solidną i wartą uwagi produkcją. Tylko najlepiej oglądajcie na dużym telewizorze z solidnym udźwiękowieniem, bo stracicie większość wrażeń.
  1. It - Jednym zdaniem - "Stranger Things" w kategorii "R" z całym dobrodziejstwem inwentarza tejże. Muszę dodawać coś więcej? Nie wszystko w tym filmie mi się spodobało. Szczególnie niektóre uproszczenia, niekiedy za mało liźnięte wątki i nieco zbyt utarte archetypy postaci, ale cała reszta, nawet przy tych drobnostkach, jest po prostu miodzio! Nie znam książki ani produkcji sprzed lat. Niespecjalnie jaram się również horrorami, ale jeżeli spodobało się Wam "Stranger Things", to obejrzyjcie "To" w najbliższym czasie, najlepiej w nocy :). Film nie jest mocnym horrorem (mnie praktycznie w ogóle nie przestraszył, a jestem na nie podatny), ale ma swój klimacik. Można powrócić do dzieciństwa na czas jego trwania.

  2. Atomic Blonde - Jestem świeżo po seansie (tak, tyle czasu zwlekałem z obejrzeniem tego filmu... i w sumie dobrze, bo przez ten weekend miałem na niego wenę) i jestem zaskoczony. Wiedziałem, że to będzie szybki film, Charlize Theron znam zaś od pierwszego obejrzenia "Monstera" (polecam, wygląda tam zupełnie inaczej, o ile tu była kokieteryjną i zimną suką, o tyle tam jest już niezadbanym babskiem z przetłuszczonymi włosami... musiała przytyć do tej roli z kilkanaście kilogramów) i wiedziałem, że można się spodziewać "suki" najwyższego kalibru. Nie znałem natomiast zajebistych umiejętności tego reżysera i cieszę się, że będzie reżyserował również "Deadpool 2". Uwielbiam wątki, w których bohaterami są tacy agenci, płatni zabójcy. Uwielbiam obserwować takie walki pomiędzy ludźmi, gdzie każdy przedmiot może stanowić użyteczną broń (nawet lina, którą można wykorzystać do bolesnego unieszkodliwienia facetów... bardzo bolesnego, kiedyś tak dostałem i autentycznie zwala to z nóg). Agentka ma tylko kluczyki? Nie ma problemu, użyje go jako zastępnik dla sygnetu lub rękawicy z kolcami. A jak potrzebuje "wagi cięższej", to zawsze może chwycić jakiś opiekacz, czy coś w tym stylu i bezceremonialnie przywalić prosto w ryło. Kocham po prostu walki bez jakichkolwiek zasad, gdzie liczy się po prostu skuteczność, a sposób jest całkowicie dowolny.

Bardzo podoba mi się to, że dokładnie widać każdy ruch postaci, "wagę" ciosu oraz jego skutki. Jeszcze bardziej jarałem się scenami, gdzie widać było obrażenia po zadanych ciosach albo zmęczenie, gdy agenci zużyli za dużo staminy. Moja ulubiona część filmu to oczywiście tytułowa "Atomowa Blondynka". Uwielbiam kobiece aktorki, które odgrywają takie sukowate role. Szczególnie, gdy taką rolę odgrywa doświadczona kobieta, która umie eksponować różne typy emocji, subtelnie je pokazując twarzą, jak i oczami. A ta scena seksu z agentką MI6 to jedna z najlepiej zmontowanych scen łóżkowych, jakie widziałem w produkcjach z "holiłudu". That was awesome!

W skrócie - "Atomic Blonde" to 'John Wick" w spódnicy, ze świetną grą kolorów - od szarości ulic, blokowisk i budynków państwowych charakterystycznych dla tamtego okresu, poprzez kolorowe bannery i niektóre elementy miasta. Ciekawie przedstawiono stolicę Niemiec z okresu, gdy upadał "Mur Berliński". Dodajmy do tego świetną grę kamer, muzykę, montaż i mamy świetny film akcji. Może dla niektórych będzie zbyt wysoko, ale trudno. Ja się w nim zakochałem.

  1. Logan - Jeden z moich ulubionych filmów komiksowych tego roku, jak i w ogóle w tym gatunku. Do dziś nie widziałem poprzednich produkcji poświęconych "Loganowi" i raczej już ich nie obejrzę, ale ten jeden obraz, jest niemalże mistrzowski. Sprawia wrażenie bardzo dobrej adaptacji komiksu dla nieco starszych fanów. Takiego, w którym postacie zachowują się bardziej realistycznie, zgodnie z "prawidłami" naszej smutnej rzeczywistości, soczyście klną, a przemoc jest zdecydowanie brutalniejsza i lepiej działa na wyobraźnię. Miło, że przynajmniej ten jeden film dotyczący "Rosomaka" wyszedł jak należy. Ba! Jest tak dobry, że gdyby delikatnie zmienić pewne wątki z końcówki filmu (moim zdaniem, nieco zbyt dziecinne), to mógłbym go polecać wszystkim fanom dobrego kina. Nawet tym z alergią na produkcje komiksowe. Patrick Stewart i Hugh Jackman pożegnali się z tymi postaciami z godnością. Zagrali po prostu niesamowicie przekonywująco i nadspodziewanie prawdziwie. Oldman Logan w najlepszej formie.
  1. Blade Runner 2049 - Długo się wahałem, czy nie dać tego filmu na pierwsze miejsce. Oba obrazy były dla mnie swoistym zaskoczeniem. "Blade Runner" niemal w ogóle nie kupował mnie swoimi "trailerami", a "Manchester by the Sea" tym bardziej nie budował u mnie "hype'u". Ostatecznie oba filmy wyszły znakomicie, choć w przypadku tego pierwszego spodziewałem się, że sam produkt już mi się raczej spodoba, a brak narastającego podniecenia wobec produkcji, to efekt kiepskiej kampanii reklamowej. Poza drobnymi potknięciami, lekkim uproszczeniem filmu (do którego nie mam większych pretensji, to było moim zdaniem nie do uniknięcia), zbytnimi, sztampowymi "holiłudzkimi kliszami" (np. "teasowanie", jak to jest ostatnio modne, m.in. dzięki filmom "Marvela", potencjalnym sequelem w kilku momentach), to oceniam go bardzo wysoko. Głównie za dobry, przemyślany scenariusz, doskonałą scenografię, rewelacyjne zdjęcia, świetną grę u części aktorów, prześliczne neony i hologramy, na "przepięknym", acz lekko przerażającym mieście skończywszy. Definitywnie warto mieć ten film w swojej domowej filmotece. Jeżeli serio Ci się ten film spodobał, kup go. Niech twórcy zarobią na swoim dziele... niech tradycji z pierwszą częścią (tamta również się nie sprzedała) stanie się zadość!
  1. Manchester by the Sea - Przez długi czas wahałem się, któremu filmowi przyznać pierwsze miejsce na swojej liście. Podjąłem ostateczną decyzję po 2 dniach rozmyślań. "Blade Runner 2049" to przepiękny obraz, ale "Manchester by the Sea" jest tak "nienaturalnie naturalny" w pokazywaniu emocji, przedstawianiu nam tragicznych przeżyć głównego bohatera. Widzimy że po ciężkich przeżyciach dąży do samo destrukcji i coraz mniej zależy mu na czymkolwiek na tym świecie. Jest to przedstawiono z wyjątkową autentycznością i starannością, a główny aktor znakomicie odegrał powierzoną mu rolę. Bardzo dobrze pokazał człowieka złamanego przez życie, który otrzymuje cios za ciosem od losu i najzwyczajniej w świecie, zaczyna się powoli załamywać. Widzimy różne odcienie negatywnych emocji. Od smutku, poprzez gniew i próby samobójcze, kończąc na totalnym zobojętnieniu na wszystko i wszystkich. Moim zdaniem, jest to jeden z najmocniejszych filmów ostatnich lat. Ostrzegam tylko, że jego tempo jest dość powolne i nienaturalne (nie ma tu standardowego schematu dla większości produkcji - "wstęp", "rozwinięcie", "zakończenie", z momentami kulminacyjnymi w odpowiednich miejscach), trzeba się w to po prostu wczuć. Uwierzcie mi jednak, warto dać temu szansę. Jeżeli lubicie filmy dające po emocjach, pokazujące te gorsze momenty z życia, a jednocześnie nakłaniające do przemyśleń, to "Manchester by the Sea" nada się doskonale.

A jak wygląda Wasze filmowe top-10? Chętnie wysłucham :)!


Pierwotnie opublikowano na Zwykły chłopak piszący o popkulturze, polityce, anime, serialach, ksiażkach i wszystkim innym, co go zainteresuje.. Blog na Steem napędzany przez dBlog.

Sort:  

Congratulations @herosik! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :

You published more than 200 posts. Your next target is to reach 250 posts.

You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

To support your work, I also upvoted your post!

Vote for @Steemitboard as a witness to get one more award and increased upvotes!

Coin Marketplace

STEEM 0.22
TRX 0.26
JST 0.040
BTC 98648.57
ETH 3466.82
USDT 1.00
SBD 3.21