Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 12: Zdrada. Część 4. - ostatnia

in #polish6 years ago

Ao Nang to fajne miejsce. Niegdyś wioska popularna wśród młodzieży, dziś staje się małym miasteczkiem, w którym pojawia się coraz więcej dobrze sytuowanych turystów. Wszystko w Ao Nang jest proste. Większość hoteli, restauracji, barów i sklepów umieszczona jest wzdłuż średniej jakości plaży lub wzdłuż drogi prowadzącej na lotnisko w Krabi. Mimo że formalnie jest już początek sezonu, miasteczko świeci pustkami.

Link do poprzedniej części: Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 12: Zdrada. Część 3.

Kręcę się przez chwilę po ospałych uliczkach wśród hindusów oferujących najtańsze garnitury, Arabów zapraszających na najbardziej dymiącą sziszę i tajskich kierowców tuk-tuków oferujących podwózkę za 20 bahtów wszędzie tam, gdzie spokojnie można dojść piechotą. Próbuję znaleźć miejsce do spania, które z jednej strony nie zrujnuje mojego budżetu, a z drugiej nie spowoduje szoku jakościowego związanego z faktem, że kilka godzin temu wykwaterowałem się z jednego z najlepszych hoteli w Phukecie.
big-asian-ass-in-yoga-pants.jpg

W przeciwieństwie do większości młodych podróżników nie podniecają mnie ani tanie hostele, ani spędzanie czasu z backpackerami. Niektórzy widzą w tanich hostelach szansę na spotkanie innych „podróżników”, wspaniałych ludzi i wymianę doświadczeń. Ja widzę brud, niewygodne łóżka, cienkie ścianki działowe i imprezy do czwartej rano, które nie dają się wyspać. Jeśli zaś chodzi o ludzi, to też nie ma w nich nic specjalnego. Przeciętny backpacker targa przewodnik „Lonely Planet” lub innego znanego wydawnictwa pod spoconą pachą i jedyne, co potrafi robić, to wymieniać się z innymi informacjami, które przeczytał w przewodniku. Przeciętna rozmowa „plecakowców” wygląda mniej więcej tak:

— Skąd jesteś?
— Z USA. A ty?
— Z Niemiec.
— Fajnie, skąd dokładnie?
— Z Berlina. A ty?
— Z Nowego Jorku.
— Fajnie. Byłeś już na Ko Pi Pi?
— Nie, jutro płynę. A Ty?
— Byłem.
— Fajnie?
— Fajnie.
— To fajnie, jutro zobaczę.
— Fajnie.
— Spałeś w hostelu XYZ?
— Nie spałem. Fajnie?
— Niefajnie! To najgorszy hostel, w jakim byłem!
— Serio? Mój najgorszy hostel to ZYX.
— Fajnie.
— Idziemy się najebać?
— Idziemy. Teraz czy wieczorem?
— I teraz, i wieczorem.
— He, he, ale fajnie.

Z całym szacunkiem, ale ja wymiękam i backpackerów unikam jak ognia. Zdecydowanie więcej o kraju i jego kulturze można nauczyć się od tubylców. Zwłaszcza jeśli uczymy się od pięknej, pachnącej kwiatami Tajki, która uśmiecha się tak, jak robiły to Europejki przed nadejściem feminizmu.

Ląduję w pierwszej z brzegu agencji podróży, gdzie jasno precyzuję swoje oczekiwania. Żadnych hosteli ani plecakowców. Ma być cicho, spokojnie, prosto, tanio, ale wygodnie. Obsługująca mnie dziewczyna kuma w mig i wciska mi drewniany domek z klimatyzacją w nowym ośrodku w cenie 600 bahtów za noc. Ośrodek, na który składa się kilka małych domków, ulokowany jest przy cichej drodze jakieś 10 minut spacerem od plaży. Kwateruję się i zapadam w popołudniową drzemkę.

Wieczorem budzi mnie esemes od Piam, która znowu ma o coś pretensje. Mieliśmy porozmawiać po moim powrocie, ale ona nie może przestać pluć we mnie jadem. Rozważam skrócenie rozmowy po powrocie do niezbędnego minimum, czyli do szybkiego zakończenia tego związku. Wyłączam telefon, żeby nie psuć sobie wieczoru. Czas uderzyć w miasto i mieć nadzieję, że nie odda.

Wraz z wieczornym spadkiem temperatury główna ulica wzdłuż plaży nieznacznie się ożywia. Wśród ulicznych straganów spaceruje więcej farangów, z niektórych lokali dobiega głośniejsza muzyka. Na szczęście miejscu temu daleko do Khao San Road w Bangkoku czy Patong Beach w Phukecie. Docieram do głównej imprezowni. Wokół niewielkiego, kwadratowego placu znajduje się kilka klimatycznych barów prześcigających się ilością wytwarzanych decybeli i stroboskopowych świateł. Całość przypomina Nana Plaza — jedną ze stołecznych czerwonych dzielnic bez prostytutek. Siadam w jednym z barów i zamawiam kubełek wódki z lokalną podróbą Red Bulla. Wciągam całość przez słomkę w kilka minut, zamawiam kolejny i robię to samo. Reguluję rachunek i lekko chwiejnym krokiem obchodzę pozostałe bary.

Żaden z nich nie zwraca jednak mojej uwagi, gdy nagle odnajduję tajemnicze ruchome schody prowadzące na pierwsze piętro. Po prawej stronie schodów jest duży, pusty bar, z którego na mój widok wybiegają dwie atrakcyjne Tajki. Młodsza z nich, o jędrnym tyłku, niezłych nogach i sporych piersiach, zaprasza mnie do środka. Po lewej stronie schodów są dwa mniejsze bary, w których banda tańczących na rurze Tajek zabiega o zawartość portfeli czterech podstarzałych farangów. Ignoruję wszystkie trzy miejsca i wjeżdżam ruchomymi schodami na trzecie (i ostatnie) piętro. Uśmiecham się szeroko na widok dwóch starszych, grubszych ladyboyów zapraszających mnie do dwóch różnych barów, robię taktyczny w tył zwrot i po chwili ląduję w lokalu prowadzonym przez dwie siostry.

Przez kolejne godziny robię coś, co do tej pory widywałem tylko na filmach. Wydaję prawie 3000 bahtów na drinki dla siebie i obu dziewczyn, jednocześnie opowiadając im historię mojego coraz bardziej toksycznego związku z Piam. Młodsza i bardziej urodziwa z sióstr płynnie mówi po angielsku i na pocieszenie oferuje mi partyjkę bilardu. Grając, pręży się i wdzięczy, ociera się o mnie, przytula i delikatnie całuje od czasu do czasu. Jestem zbyt pijany, by był ze mnie dziś jakiś pożytek, ale mimo to próbuję ją namówić, by spędziła ze mną resztę nocy sam na sam. Dziewczyna jednak pomaga mi nie skompromitować się totalnie i kulturalnie odmawia, tłumacząc, że rano musi odwieźć brata na dworzec. Brat jedzie do Bangkoku.

Po zamknięciu baru bardzo chwiejnym krokiem ruszam w kierunku hotelu. Wszystkie knajpy są pozamykane, ludzie poznikali z ulic, a ja słyszę echo własnych kroków. Nagle powietrze przeszywa warkot silnika starego skutera. — Hej! — krzyczy kierowca, raptownie hamuje, zawraca skuter i wjeżdża nim na chodnik, o mało nie parkując mi w tyłku. Pod właśnie zdjętym kaskiem ukazuje się głowa starszej, brzydkiej Tajki, która równie dobrze mogłaby być transwestytą.

— Chcesz bum-bum? — Nie.
— Dlaczego nie?
— Bo nie.
— Nie podobam ci się?
— Mówię, że nie chcę bum-bum.
— Dlaczego nie chcesz? Tanio!
— Nie chcę, bo jestem zmęczony.
— Nie ma problemu. Ty leżeć i relaksować, a ja bum-bum. 1000 bahtów. — Nie, dzięki.
— Ale dlaczego nie chcesz bum-bum? Nie podobam ci się?

Odchodzę w kierunku hotelu bez słowa, ignorując tajskie bluzgi mojej niedoszłej płatnej kochanki. Zasypiam w ubraniu, ciesząc się, że Lilly, z którą przerżnąłem w bilard, nie dała się namówić na kontynuację gry w mojej sypialni.

Budzę się późno i spędzam cały dzień, włócząc się bezmyślnie po Ao Nang i pływając w morzu. Spory kac i wizja rychłego powrotu do Bangkoku skutecznie zniechęcają mnie do eksploracji okolicy. Wieczorem ciągnę z powrotem do baru, w którym pracuje Lilly. W dużej części zaliczamy powtórkę z poprzedniego dnia. Są więc drinki dla mnie i obu pań za prawie 3000 bahtów i gra w bilard, która jest tylko pretekstem dla Lilly, by się trochę poprężyć, a dla mnie, by ją trochę rozochocić. Dzisiejszej wizyty nie poprzedziłem dwoma kubełkami wódki z napojem energetycznym, więc jestem w o wiele lepszym stanie niż wczoraj.

Na 15 minut przed zamknięciem baru umawiam się z Lilly przed McDonaldem na ulicy przy plaży. Dziewczyna nie chce, żeby ktoś widział nas razem w godzinach jej pracy. Czekam przed fast foodem dobre pół godziny, tracąc nadzieję, że moja barmanka w ogóle się pojawi. Ta zjawia się po chwili na swoim wypasionym skuterze. Do mojego hotelu jest pięć minut drogi. Biorąc pod uwagę, że oboje jesteśmy nieźle wstawieni, a Lilly nie ma kasków, szansę na wypieprzenie się, zarycie głową w krawężnik i przeniesienie się do kolejnego wcielenia określam jako wysoką. Siadam okrakiem za dziewczyną i obejmuję ją, gdy ta gwałtownie rusza w kierunku hotelu. Zatrzymujemy się przed recepcją, w której już dawno zgasło światło.

— To ja jadę do domu... — mówi Lilly.
— Oj przestań, myślałem, że jedziesz do mnie...
— Nie wiem, co moi sąsiedzi pomyślą, jeśli nie wrócę na noc... — A co cię to obchodzi, co oni pomyślą?
— To skomplikowane...
— Wejdź chociaż na chwilę, proszę.

Wprowadzam dziewczynę na moje salony. Sadzam ją na łóżku, przytulam,
całuję namiętnie i powoli kładę. Jest moja. Jej zgrabne, seksowne ciało, z którego najbardziej podoba mi się umięśniony tyłek, szybko wprowadza mnie w stan gotowości bojowej. Kombinacja zmęczenia, alkoholu i nowych wrażeń związanych z pierwszym w życiu seksem analnym sprawia, że nie mogę skończyć. Druga dziurka Lilly jest sucha i ekstremalnie ciasna. Grymas bólu na jej twarzy i niekontrolowane bąki sprawiają, że mój penis szybko traci zainteresowanie. Lilly usypia w moich ramionach. Rozmyślam o tym, że seks analny jest fajny tylko na filmach pornograficznych, w końcu zasypiam.

**

Następnego dnia wieczorem informuję Piam, że będę rano. Nie dostaję odpowiedzi. Łapię nocny autobus do Bangkoku, który dociera do terminalu w zachodniej części miasta jeszcze przed świtem. Taksówką dojeżdżam do domu po szóstej, wraz z pierwszymi promieniami słońca. W domu jest zaskakująco pusto, czysto i cicho. Apple nie ma w jej sypialni. Przez głowę przebiega mi myśl, że dziewczyny się wyprowadziły. Wchodzę do naszej sypialni. Piam śpi jak zabita, szczelnie okryta kołdrą w pomieszczeniu, w którym temperatura chyba spadła poniżej zera. Ma na sobie seksowną koszulkę nocną, którą kupiłem jej na walentynki. Nie chciała jej nosić, twierdząc, że w jej kulturze jest ona zbyt wyzywająca. Biorę prysznic i wślizguję się pod kołdrę. Obejmuję moją toksyczną dziewczynę, na co ona obraca się, otwiera oczy i całuje mnie w usta.
Zerżnij mnie... — szepce...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.11
JST 0.033
BTC 64243.42
ETH 3152.93
USDT 1.00
SBD 4.28