W oczekiwaniu na rozprawę

in #polish5 years ago (edited)

Cukiernia pod Rzeszowem odbijała się czkawką. Według prokuratora miałem stawiać się na komendę trzy razy w tygodniu, wtorek, czwartek, środa. To znacznie psuło Rutkowskiemu plany wobec mojej osoby. Mogłem wykonywać tylko zlecenia na jednodniowe obserwacje lub weekendowe co nie podobało się zarówno mnie jak i mojej żonie. Papiery na komisariat odnośnie mojego stawiennictwa przyszły dopiero po miesiącu. Rutkowski wysłał mnie i kolegę do Anglii na wyspę Jersey.

jersey.png

Zlecenie dotyczyło udzielenia polce pomocy w powrocie do ojczyzny. Miały istnieć jakieś przeszkody w osobie jej męża. Ruszyliśmy w drogę, mieliśmy 24 godziny aby dojechać do Francji i wsiąść na prom. Bardzo mnie zdziwiło wypożyczenie skody Oktawii jako pojazdu którym mieliśmy przemierzyć całą drogę do celu i potem na Podlasie gdzie mieliśmy odstawić dziewczynę. Znów włączyła mi się czerwona lampka podstępu Rutkowskiego. Nie myliłem się.

Dziewczyna miała obywatelstwo polskie, ale miała też syna z anglikiem i on nie pozwolił dziewczynie wywieźć dziecka po za granice wyspy. Będąc we Francji mieliśmy kupę czasu, postanowiliśmy troszkę pozwiedzać. Obejrzeliśmy rozsławioną wieżę Eiffla , widzieliśmy troszkę budowli i tak za specjalnie nic mnie tam nie zaskoczyło poza patrolami żołnierzy uzbrojonych w karabiny. Wieża Eiffla też kurcze przereklamowana, kawał żelastwa w kolorze rdzy. Nie wiem może po prostu to było przemęczenie od pracy.

Wjechaliśmy na prom i w drogę. Kiedy zjeżdżaliśmy z promu trafiliśmy na kontrolę celną. Kazali na wjechać samochodem do namiotu tam przeszukiwali samochód i bardzo dokładnie nasze bagaże. Zaczęło mnie to mocno dziwić, dlaczego nas bo co? bo mieliśmy rejestracje z Polski? Zaczęły dziwne pytania. Czy mamy broń, po co jedziemy na wyspę?

Kolega przyznał się że ma w walizce legitymacje Rutkowski Patrol. Odpowiedziałem mu żeby się nie przejmował bo ja też mam i do tego jeszcze nakaz prokuratorski odnośnie ograniczenia wolności i odhaczeń na komendzie. Celnicy poprosili do nas tłumacza. Dopiero wtedy sprawa zaczęła się wyjaśniać. Mieli informację że ludzie Rutkowskiego mają przyjechać na wyspę i porwać dziecko. Kiedy znaleźli nasze legitymacje i mój glejt od prokuratora dopiero im odwaliło. Zaczęli szukać broni, rozłożyli na skodę na prawie części, oczywiście bez psa się nie obyło. Cały czas tylko pytali gdzie jedziemy i gdzie mamy broń.

Kiedy przetłumaczyli moje pismo, zaczęli się śmiać, nic w sumie od nas się nie dowiedzieli. Zabrali mi mój nóż, aparat fotograficzny , złożyli auto do kupy i pozwolili jechać. Było dobrze po 18. Postanowiliśmy gdzieś znaleźć hotel. To nie było łatwe, gdziekolwiek pojechaliśmy okazało się że wszystko zamknięte, hotele były bezobsługowe i można było znaleźć pokój tylko w ciągu dnia. Przesrane jednym słowem.

Postanowiliśmy że po prostu gdzieś staniemy w polu i pójdziemy spać. Było zimno, samochód musiał pracować całą noc, w żaden sposób nie dało się wyłączyć świateł postojowych, świeciliśmy jak choinka. Byliśmy zmęczeni, ja usnąłem zanim moja głowa dotknęła fotela. Po jakimś czasie obudziło mnie walenie w szybę. Byłem tak zaspany, że spojrzałem i odwróciłem się tyłem do szyby. Ręką zaczęłam budzić kolegę.
- Ty obudź się, znasz angielski, bo jakiś kosmita puka mi w szybę

Kumpel zerwał się i krzyknął żebym się obudził bo to policja. Kiedy doszedłem do siebie zobaczyłem człowieka który na głowie miał biały kask w kształcie klosza od żyrandola. Pewnie dla tego pomyliłem go z kosmitą ;). Ten znów zaczął nas legitymować i pytać gdzie mamy dziecko?
- jakie k....a dziecko?

Kiedy już skończył swoje powiedział abyśmy o 6 odjechali i zgasili światła w samochodzie bo świecimy jak choinka. Wytłumaczyliśmy mu że się nie da i o 6 odjedziemy. Na koniec powiedział abyśmy uważali bo jesteśmy w parku.
- co w parku? Co on pier.....? Jakim parku?

Było tak ciemno że nic nie było widać. Kiedy wstaliśmy rano okazało się że faktycznie stoimy w centrum parku, kilkadziesiąt metrów za nami była fontanna, a po bokach samochodu ławki. No cóż, ciemno było. Ruszyliśmy pod adres klientki, zaparkować w centrum to po prostu było nie realne. Musieliśmy zostawić auto na pograniczu "miasta" i ruszyć z bambosza. Po drodze próbowaliśmy się do niej dodzwonić, cały czas nie odbierała. Zastanawialiśmy się czy nas nie wystawiła. Po godzinie oddzwoniła, mąż zadzwonił gdzieś tam mówiąc że żona będzie próbowała wywieźć dziecko z wyspy i miała kontrolę w domu z jakiej instytucji socjalnej.

Na miejscu opowiedziała swoją historię i błagała żeby jej pomóc. Mąż oprócz zakazu wyjazdu z wyspy, zabrał jej i dziecku paszporty, do tego wchodziła w rachubę przemoc w rodzinie. Z opowieści kobiety wynikało że mają założoną niebieską kartę na policji, mąż miał mieć rozległe kontakty w półświatku. Sytuacja nie była najlepsza. Po za tym wyspa była mocno monitorowana i bardzo mała. Wszyscy na wyspie się znali i wszystko o sobie wiedzieli.

Kobieta opowiedziała nam historię o księdzu.
Pewien ksiądz zwiedzając wyspę zgubił pamiątkowy zegarek, bardzo tego żałował, ale postanowił kupić nowy. Miał to zrobić za kilka dni. Następnego dnia prowadząc mszę podszedł do niego jeden z parafian i wręczył mu jego zgubę. Wyspa jest tak mała że jak się piernie na wschodzie to na zachodzie ktoś powie mu na zdrowie.

Postanowiliśmy zabrać kobietę z dzieckiem do samochodu i spróbować kupić bilety na prom na wyspy i pojechać z nią do Londynu. Kiedy poszliśmy z dokumentami do kasy, okazało się że dziewczyna wyskakuje na czerwoni i ma zakaz zakupu biletów. Powstał nie lada problem. Kiedy staliśmy nie daleko kasy podeszła do nas pracownica portu, polka i powiedziała, żebyśmy nigdzie nie próbowali dla niej i dziecka kupować biletów. Została powiadomiona automatycznie policja. Wszyscy znali sytuację kobiety, chcieli jej pomóc, ale musiało to być legalne. Dobrze że my to próbujemy zrobić. Poradziła nam aby zadzwonić do konsulatu.

Kiedy odjeżdżaliśmy zwróciliśmy uwagę że ktoś za nami jedzie. Klientka powiedziała że to jej mąż albo jego koledzy. Stanęliśmy w porcie jachtów i zadzwoniliśmy do ambasady. Pani ambasador była polką, znała sprawę i postanowiła nam pomóc tylko mieliśmy jej dać kilka godzin czasu. W pierwszej chwili myśleliśmy że nas zbyła. Jeździliśmy po wyspie w kółko, ci za nami też. Chcieliśmy ich zgubić ale jakimś cudem za chwilę byli koło nas. Pojechaliśmy pod komisariat policji, tam nie powinni nam nic zrobić. Stanęli prosto za nami, jeden z mężczyzn wysiadł i podszedł do nas. Pukając w szybę pokazał legitymację policyjną, kazał nam wjechać na teren komisariatu.

Okazało się że policjanci byli w kontakcie z ambasador i mieli nam zapewnić ochronę do wyjaśnienia sprawy. Po godzinie powiedzieli że obserwują też męża klientki i jego kolegów, jeżdżą po wyspie i nas szukają. Dzięki ambasador dostaliśmy pozwolenie na wypłynięcie na wyspy. Mieliśmy pojechać do portu w asyście policji i tylko wtedy kiedy będzie to możliwe. Kiedy mąż klientki szukał nas na drugim końcu wyspy wraz z policją pojechaliśmy do portu. Kolejka aut była tak długa że na pewno jej mąż by nas znalazł.

Po 5 minutach podjechał do nas radiowóz i kazał jechać za nimi, wjechaliśmy w jakąś bramę i tam mieliśmy czekać. Bramę zamknięta a na wjeździe stał radiowóz. Po godzinie przypłynął prom, podszedł do nas pracownik i kazał wjechać do środka, ustawili nas tak abyśmy stali na pierwszej pozycji do wyjazdu. Potem otworzyli bramę dla reszty samochodów. Zaprowadzono nas na pokład i kazano usiąść przy samej szybie. Kiedy zaczęliśmy odpływać podeszła do nas Pani Kapitan, też polka ze Szczecina. Kazała wsiąść wszystko i iść za nią. zaprowadziła nas do kajuty i powiedziała że kobieta z dzieckiem może tu spać do rana i rano zaprasza nas na śniadanie. Poinformowała nas też że na pokładzie nie ma jej męża i możemy spokojnie odpocząć. Zamknęliśmy klientkę z dzieckiem w kajucie i poszliśmy do baru. To był długi dzień

W barze chcieliśmy kupić piwo, zamówiliśmy 2 piwka i hamburgery. Barman podał nam z uśmiechem zamówienie, kiedy chcieliśmy zapłacić, pokiwał głową że nie "polish detektive gut". To był miły gest. Myślałem że już wszystko w życiu widziałem, ale to mnie zaskoczyło.

Ciąg dalszy w następnym blogu.

Sort:  

Czy Rutkowski miał tendencje do podejmowania spraw bez wcześniejszej konsultacji z klientem na którego się potem powoływał? Innymi słowy, czy działał on samowolnie, bez wiedzy osób zainteresowanych, twierdząc potem np. przed kamerami, że działa na zlecenie np. rodziny, matki dziecka, biznesmena itd (o czym oni sami o niczym nie wiedzieli i nigdy się z Rutkowskim nie kontaktowali)?

Raczej nie przynajmniej za moich czasów

Zatem szopka, którą odwalił w Anglii z małym Alfiem Evansem mogła być zaaranżowana przez służby, żeby np. zdyskredytować rodzinę dziecka i zagrozić ojcu odsiadką w przypadku braku współpracy z policją i prawnikiem reprezentującym szpital. Taka wersja jest dla mnie najbardziej prawdopodobna. W internecie pojawiło się też nagranie wideo, w którym jakiś koleś przy samochodzie terenowym podaje się za rodzinę i wciska rozhisteryzowanym, koczującym przed szpitalem i czekającym na Rutka Polkom (jak się później okazało) kłamstwa na temat rzekomego zabarykadowania się ojca z ciałem dzieciaka. Rutek miał przyjechać i na zlecenie rodziny odbić ze szpitala dziecko, wywożąc je przez Szkocję. Oficjalnym kanałem, rodzina poinformowała, że nie wie kim jest ten detektyw z Polski, że nie mają z nim nic wspólnego i bardziej szkodzi niż pomaga. Dalszy rozwój sytuacji wyglądał już, jakby brytyjskie służby miały mocnego haka na ojca np. "dowód" że za pomocą Rutkowskiego chciał uprowadzić swoje dziecko.

!tipuvote 0.2 hide

Fajnie by było poprawić błędy (np. Eiffla)

poprawione dzięki :)

Coin Marketplace

STEEM 0.35
TRX 0.12
JST 0.040
BTC 71539.00
ETH 3603.23
USDT 1.00
SBD 4.75