Nienawidzę powtórek, ale historia kołem się toczy.

in #polish6 years ago

(...)

Fakt, to Luna zawsze inicjowała tę zabawę. Wyglądało to rzeczywiście tak, jakby to kotka nauczyła mnie rzucać piłeczkę, a nie ja ją – przynosić.
Z tym aportowaniem to najbardziej nabroiła podczas eliminacji do mistrzostw, nie pamiętam już których. W każdym razie kolejnych z długiej listy mistrzostw, na które się nie dostaliśmy. Było to bowiem w czasach dla naszej piłki nożnej – jak mawiali komentatorzy i eksperci – „trudnych ale ciekawych”. Po przetłumaczeniu na ludzki język znaczyło to, że kroił nas wtedy kto chciał i jak chciał, wzdłuż i w poprzek, a jak się dało to i na skos. A najczęściej się dawało.
No i – co komentatorzy i eksperci podkreślali ze szczególnym naciskiem – trafiała się nam zawsze „Grupa Śmierci”. Ale dla naszych dzielnych kopaczy każda grupa eliminacyjna była wtedy grupą śmierci, nawet jeśli losowaliśmy Grenlandię, Wyspę Wielkanocną, Atlantydę i Watykan.
Sam nie wiem, dlaczego włączyłem ten mecz, wiedziałem przecież czym się skończy. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Nadzieja kibica jest jak zombie – umarła już dawno, ale wciąż rusza się i próbuje gryźć innych, normalnych ludzi.
Czekając na kolejne baty naszych futbolistów siedziałem sobie na dywanie, oparty plecami o wersalkę. Obok mnie stała puszka piwa, na okoliczność nagłego załamania nerwowego. Pół metra od niej stały w szeregu kolejne trzy. Tak na wszelki wypadek. I żeby tamta nie czuła się samotna.
Kotka spała za moimi plecami, na kanapie.
Pierwszą bramkę ci w niebieskich strojach wrąbali naszym w drugiej minucie. Westchnąłem i sięgnąłem po pierwsze piwo. Była okazja, bo nerwy.
Lunę obudził psyk otwieranej puszki. Zeskoczyła z wersalki i przysiadła obok mnie. Przeciągnęła się.
Ja w tym czasie pospiesznie spłukiwałem stres, dudląc duszkiem zimne piwo. Jaki taki spokój uzyskałem dopiero gdy opróżniłem całą puszkę.
Zanim zdążyło mi się odbić było już dwa zero. Wzruszyłem ramionami i wziąłem następne piwo, z tych zapasowych. Zapowiadała się kolejna piękna katastrofa.
– Widzisz? – pogłaskałem kotkę. – Z naszymi zawsze jest okazja się narąbać.
Prychnęła tylko, co musiałem uznać za jedyny komentarz.
Tymczasem nasi, mając już dwa gole w worku, skupili się na skomplikowanej taktyce, polegającej na żmudnym przetaczaniu piłki z lewej strony boiska na prawą i z powrotem oraz niespodziewanych podaniach do własnego bramkarza spod pola karnego przeciwników, w czym się specjalizowali. Komentatorzy nazywali to – za selekcjonerem drużyny – atakiem pozycyjnym.
Po prawdzie jednak to najwięcej czasu zajmowało naszym orłom odebranie piłki lalusiowi z kilogramem żelu na włosach i siódemką na niebieskiej koszulce. Robił co chciał. Z piłką przy nodze kręcił kółeczka w centrum boiska, odporny na niemrawe wślizgi naszych defensorów, i bez emocji wypatrywał kolejnej, nieuniknionej okazji na podwyższenie wyniku.
Kotka uważnie obserwowała przebieg gry.
Niespiesznie dokończyłem drugie piwo i sięgnąłem po trzecie, tym razem bez bramkowej okazji. Piłem powoli, bo przez dziesięć minut nie działo się nic. Gwiazdor rywali, obiekt westchnień fanek na całym globie, popisywał się dryblingami, nasi snuli się smętnie w oczekiwaniu na przerwę, a mi już zaczynało lekko szumieć w głowie.

(...)

niekarany "Piłkarzyki Schrödingera"

Coin Marketplace

STEEM 0.19
TRX 0.12
JST 0.027
BTC 64828.66
ETH 3511.22
USDT 1.00
SBD 2.37